niedziela, 29 grudnia 2013

Tamar- pochwała cierpliwości.


            "Rodowód Łaski. Tamar" jest pierwszą częścią sagi o pięciu kobietach wymienionych w biblijnej genealogii Jezusa Chrystusa. Autorka zamierza stworzyć kolejne opowieści, o bohaterkach o których sama pisze: "Tamar jest kobietą nadziei. Rachab- kobietą wiary. Rut- kobietą miłości. Batszeba jest kobietą, która doświadczyła bezmiaru łaski. Maria jest kobieta posłuszeństwa."  Punktem wyjścia każdej opowieści jest Biblia i historie w niej przedstawione, wokół których pisarka tworzy swoją, niezbyt odkrywczą, narrację.
            Tamar zostaje pokazana, jako kobieta nieziemskiej wręcz cierpliwości i pokory. Zmuszona przez ojca do poślubienia brutalnego i aroganckiego Hebrajczyka, początkowo się buntowała, by potem z rezygnacją przyjąć los niekochanej i bitej żony. Jej małżeństwo z Erem, synem Judy nie trwało długo, gdy okazało się, że: „(…) był w oczach Pana zły, Pan zesłał na niego śmierć." Młoda wdowa, by pozostać wierną tradycji została oddana młodszemu z synów który również okazuje sie być niegodnym jej mężem, przynajmniej w oczach Boga, który ponownie zsyła śmierć na małżonka Tamar. Nic dziwnego, że dziewczyna zostaje uznana za przeklęta i odesłana do domu ojca, by tam czekać aż najmłodszy syn Judy osiągnie wiek pozwalający mu na wzięcie sobie żony. Nietrudno odgadnąć, że nikomu nie śpieszy się do małżeństwa z przynoszącą pecha dziewczyną: ani Juda, ani jego syn zdają się po pewnym czasie nie pamiętać o danej kobiecie obietnicy.


            Skazana na dziwny stan zawieszenia i brak prawa do szacunku, dziewczyna zaciska mocno zęby i trwa cierpliwie przez kolejne lata, łudząc się, że teść dotrzyma słowa.  Rivers pokazuje bardzo wyraźnie, jak w patriarchalnym środowisku macierzyństwo i zamążpójście były jedyną drogą dla kobiety. Bez męża i dzieci stawała sie pośmiewiskiem i popychadłem, zależnym całkowicie od braci i ojca, którzy z reguły nadużywali swojej władzy. Co gorsza kobieta taka musiała być poza wszelkimi podejrzeniami, nienaganna postawa moralna była gwarantem życia: cudzołóstwo  karano bowiem śmiercią...
            Biblia jest fundamentem na którym autorka po kolei budowała własne dialogi, charakterystykę postaci, czy też rozbudowywała wydarzenia za każdym razem będąc jednak  wierną wymowie Biblii. Dlatego też nie dziwi koturnowość opisywanych bohaterów. Jest to o tyle rażące, że nasuwa się mimowolne skojarzenie z lekturą "Gołębiarek", powieścią również dotykającą podobnych tematów, a jakże inaczej, lepiej napisaną.
            Jest to lektura bardzo specyficzna i skierowana do konkretnego odbiorcy, o czym świadczy również umieszczone na końcu krótkie studium z pytaniami, mającymi na celu pomóc w refleksji i dyskusji o losach biblijnych postaci. Nie wiem, czy przybliżenie sytuacji kobiet Starożytnego Wschodu, dokonane zresztą w mało odkrywczy sposób, wystarczy, by ktoś spoza kręgu katolickiego, sięgnął po tę lekturę.

Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl

niedziela, 8 grudnia 2013

Żona inkwizytora.



Rok 1481 zapisał się w historii, jako moment powołania przez Izabelę Kastylijską inkwizycji, prawdziwej machiny terroru stworzonej w celu wyszukiwania, nawracania i karania heretyków. Powstanie tego systemu sądowo- śledczego w krótki czasie spowodowało, że w Hiszpanii zapłonęły stosy…
Kalogridis główną bohaterką swojej powieści uczyniła Marisol Garcię, córkę zamożnego chrześcijanina don Diega i konwertytki Magdaleny. Tutaj konieczna jest uwaga, że Hiszpania XV wieku była miejscem, gdzie początkowo koegzystowali względnie spokojnie chrześcijanie z dziada pradziada i konwertyci- ludzie, którzy zmienili swoje wyznanie na katolickie, sam król Ferdynand był konwertytą, co dowodzi powszechności zjawiska we wszystkich stanach społecznych. Sytuacja uległa dramatycznej zmianie, gdy przyjęto dekret na mocy którego wszelkie donosy i oskarżenia, także anonimowe, nabrały mocy niepodważalnego dowodu dla sądów zajmujących się kwestią religii. Nietrudno było przewidzieć katastrofalne skutki, jakie przyniosło uprawomocnienie tego zarządzenia: oskarżenia zaczęły sypać się jak z rękawa, drobne niesnaski z sąsiadem potrafiły zakończyć się oskarżeniem o herezję, konfiskatą majątku, a nawet śmiercią.
Życie beztroskiej jedynaczki, jaką jest Marisol, zmienia się dramatycznie pod wpływem zwiększających się wpływów inkwizycji, która z instytucji podległej parze królewskiej zmienia się w coś znacznie potężniejszego. Oskarżenie matki o herezję przewraca do góry nogami świat dziewczyny-w tym momencie jedynym ratunkiem dla całej rodziny wydaje się korzystne małżeństwo i tak zakochana w innym,  Marisol zostaje żoną prokuratora inkwizycji. Gabriel Hojeda, to człowiek równie wpływowy jak okrutny, którego postępowanie szybko powoduje, że jedynym uczuciem jakie jest w stanie żywić do niego małżonka, jest narastający wstręt i nienawiść. Co gorsza, wkrótce okazuje się, że bycie tytułową żoną inkwizytora nie gwarantuje bezpieczeństwa ani Marisol, ani jej ojcu i młodziutka dziewczyna wkrótce zmuszona zostanie do podejmowania dramatycznych decyzji.


Szkoda trochę zmarnowanego potencjału, jaki kryje w sobie tematyka-uproszczenia fabularne i przesadny sentymentalizm kierują powieść Kalogridis raczej w kierunku zwykłego romansu historycznego. Wątek ukochanego z młodości, który nagle pojawia się ponownie w życiu bohaterki osłabia nieco wymowę całej powieści, niepotrzebnie dodając dramatyzmu i tak skomplikowanym losom dziewczyny skazanej na życie w ciągłym strachu. Wydaje się, że autorce zabrakło odwagi, by pozbawić opowieść niepotrzebnych ozdóbek  i wątków, tak charakterystycznych dla romansów. Historia dziewczyny o „złym” pochodzeniu mogłaby poruszać o wiele bardziej, gdyby ograniczyć melodramatyczne wtręty i zostawić tylko zmagania kobiety z piekłem pochłaniającym jej dotychczasowy świat. Trudno także nie zauważyć, że tworząc bohaterów autorka zdecydowała się na dosyć jednowymiarowe konstrukcje: nie ma tutaj bohaterów złożonych i wielowymiarowych, mamy jedynie do czynienia z figurami stereotypowych złych i dobrych postaci, pozbawionych większej głębi psychologicznej.
Złożone losy Hiszpanii rozdartej wewnętrznymi konfliktami i zdanej na łaskę potężniejącej inkwizycji zostały dobrze oddane, choć momentami nie można oprzeć się wrażeniu, że trudna tematyka trochę przerosła autorkę. Nie obyło się bez schematycznych rozwiązań i uproszczeń, które obniżają poziom całości i niestety zabrakło kilku czynników sprawiających, że  całość byłaby czymś więcej, niż jednorazowa lektura do której się już nie wraca.


Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl

piątek, 6 grudnia 2013

Nareszcie!


Jedna z najbardziej wyczekiwanych książek ostatnich lat nareszcie się ukazała. Co więcej, wierni czytelnicy amerykańskiego pisarza nareszcie mogli się spotkać z jedyną prawdziwą miłością swojego ulubionego bohatera. Tak, tak- tajemnicza Sabetha pojawia się na scenie i nie schodzi z niej do ostatnich stron powieści.
Blisko sześć lat czekaliśmy, by dowiedzieć się, jak autor rozwiąże wątek otrucia głównego bohatera- drugi tom zakończył się właśnie takim dramatycznym motywem. I oto jesteśmy ponownie w mrocznym uniwersum Lyncha, który już na samym początku książki na drodze Niecnych Dżentelmenów stawia więzimagów. Tym razem potężni wrogowie oferują bohaterom pomoc: w zamian za udział w politycznej grze Locke zostaje wyleczony, ponadto za wykonanie misji czeka spora gratyfikacja. Ustawienie wyborów w mieście więzimagów mogłoby wydawać się łatwym zadaniem, do momenty, gdy nasi ulubieńcy nie stają przed pewnym nieciekawym faktem: ich główny przeciwnik, to Sabetha, jedyna dama wśród Niecnych Dżentelmenów…
Akcja „Republiki…” zostaje przepleciona retrospektywami z których dowiadujemy się już bardzo dokładnie, jak rodziła się miłość między dwójką niechcianych przez nikogo dzieciaków, powtórnie przyjrzymy się szkoleniu, któremu Łańcuch poddawał wybrany przez siebie narybek, a także przeczytamy o pierwszej samodzielnej misji młodocianych złodziei. Oba wątki ciągnięte naprzemiennie koncentrują się przede wszystkim na emocjach głównych postaci, więc naturalna koleją rzeczy tym razem knucie i spiskowanie schodzi na drugi plan. Wielbiciele niecnych zagrań i ciosów poniżej pasa nie muszą się jednak martwić: kampania wyborcza prowadzona w Karthainie jest pełna diabelskich sztuczek i podłych zagrań, ale tym razem nie one są najważniejsze. Nie ma już wielopiętrowych intryg, skrywających drugie, trzecie i czwarte dno; Locke zdecydowanie przechodzi do defensywy porażony obecnością ukochanej Sabethy.
Wątek romantyczny zdecydowanie dominuje, jest to jednak historia uczucia na miarę uniwersum Lyncha; pełna burzliwych emocji, gniewu i wzajemnego ranienia się. Od szczeniackiego zauroczenia poprzez burzę hormonów dojrzewających nastolatków aż do dojrzałego uczucia, zakończonego gniewnym rozstaniem dwojga kochanków. Na szczęście pisarz potrafi wyważyć akcenty melodramatyczne i nie pozwala im zdominować, tragiczna miłość Lamory i Sabethy jest uczuciem świetnie opisanym, bez popadania w przesadny sentymentalizm i tkliwość. Wyczekiwana przez czytelników rudowłosa złodziejka okazała się pełnoprawną partnerką dla genialnego Locke’a. Zabójczo inteligentna, dowcipna i przebiegła jest wspaniałym uzupełnieniem Jeana i Lamory. Sceny  z jej udziałem, to fajerwerki kąśliwych uwag, ciętych ripost i dialogów pełnych humoru.
Polityczne machlojki stanowią zatem tło dla historii skomplikowanego uczucia, ale emocjonujący finał zapowiada dramatyczną zmianę tonacji kolejnego tomu. Lynch ponownie pokazał, że jego domeną są lekkie pióro, barwne metafory, soczysty język i tworzenie postaci pełnych życia, z miejsca kradnących serca czytelników.

czwartek, 5 grudnia 2013

Ruszamy z konkursem!

Wielki Konkurs Mikołajkowy Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" Zabrze będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl

Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fp "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.

Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej.

Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu Isadory. Potem powinno pójść Wam, jak z płatka.




Regulamin

1. Wielki Konkurs Mikołajkowy organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze
2. Sponsorem nagród jest Księgarnia "Victoria"
3. Nagrodami w konkursie są 4 pakiety książek, złożone z 3 egzemplarzy każda (tematyka kobieca, męska i dziecięca)
4.Konkurs trwa od 06.12.13 do 15.12.13 r.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 16.12.13 r.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa SZÓSTA (6), TRZYNASTA (13), SIEDEMNASTA (17) i szósta od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski

Zadanie konkursowe:

Ze słów - kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe
Podaj liczbę blogów, które wzięły udział w Wielkim Mikołajkowym Konkursie

środa, 4 grudnia 2013

Na szkarłatnych morzach


            Entuzjastycznie przyjęte „Kłamstwa Locke’a Lamory” były jednym  z głośniejszych debiutów ostatnich lat, sprawiając, że wielu czytelników z niepokojem oczekiwało na kolejna część przygód Niecnych Dżentelmenów, trzymając kciuki by Scott Lynch nie padł ofiarą „przekleństwa drugiego tomu”.
            „Na szkarłatnych morzach” rozpoczyna się dwa lata po smutnych wydarzeniach z tomu pierwszego, wydarzeniach, które sprawiły, że Locke i Jean musieli opuścić swoje rodzinne strony i spróbować ułożyć sobie życie z dala od mafijnej Camorry. Kolejny wielki przekręt to majstersztyk, nad którym dwóch złodziei pracowało w pocie czoła przez dwa lata: obrobienie Wieży Grzechu w Tal Verarr, budynku uznawanego powszechnie za najlepiej zabezpieczone miejsce na świecie, w dużej mierze dzięki drastycznym karom jakie grożą za jakiekolwiek niecne zakusy w jego kierunku. Czymże jednak jest perspektywa zrzucenia z siódmego piętra dla ludzi, którzy nie wahali się okaleczyć więzimaga? Snucie misternej intrygi przerywa pojawienie się kolejnego gracza w tej śmiertelnie groźnej grze. Człowieka , który sprawia, że dwa szczury lądowe udają świetnych marynarzy. Przekonani perfidnym szantażem Locke i Jean pakują się w wielopiętrowe tarapaty, zmuszające ich do iście cyrkowych wyczynów: obaj muszą sprawić, że dwaj odwieczni wrogowie uwierzą w ich lojalność, a przy tym doprowadzić do końca swój plan kradzieży.


            Wielu autorów, po osiągnięciu tak dużego sukcesu swoim debiutanckim dziełem, nie zdecydowałoby się na dramatyczne zmiany w świecie przedstawionym, porzucenie dobrze funkcjonujących dekoracji  na rzecz kreowania zupełnie nowych i zmianę funkcjonowania postaci. Lynch podjął takie ryzyko i moim zdaniem opłaciło się: przeniesienie dużej części fabuły na morze i postawienie bohaterów w pozycji żółtodziobów, nadało postaciom zupełnie inny wymiar. Pomimo swoich niezwykłych zdolności bohaterowie są prawdziwymi amatorami na morzu i Lynch nie boi się tego pokazać, Dżentelmeni może i tracą w ten sposób nieco godności osobistej, ale zyskują jako postacie literackie. Zależni od innych, nieco zagubieni i nadrabiający bezczelnością, stają się jeszcze sympatyczniejsi.
            Dodatkowym plusem jest także pogłębienie postaci Jeana, który staje się pełnoprawnym partnerem swojego genialnego przyjaciela, wychodząc z jego dotychczasowego cienia. To właśnie  Jeanowi przypadł w tym tomie piękny wątek miłosny, wprowadzający dodatkowe zawirowania w skomplikowane relacje między osieroconymi Niecnymi Dżentelmenami.
            Lynch po raz kolejny udowodnił, że potrafi tworzyć porządną literaturę rozrywkową, wciągającą i atrakcyjną, ale przy tym nie obrażającą inteligencji czytelnika. Autor stworzył kolejną powieść osadzoną w ciekawie skonstruowanym świecie, wypełnił ją zajmującą akcją i pełnokrwistymi bohaterami, nie szczędząc humorystycznych dialogów i skrzących się dowcipem wypowiedzi.

piątek, 29 listopada 2013

Razumowski wraca.


Dramatycznie zakończone „Demony Leningradu” pozostawiły czytelników w niepewności, co do losów majora Razumowskiego. Kolejna odsłona przygód agenta specjalnego pokazuje, jednak że nie ma tarapatów z którymi prawdziwy żołnierz by sobie nie poradził: osaczony przez Niemców, pozostawiony na pewną śmierć, major budzi się w szpitalu, gdzie trafił po udanej zbrojnej interwencji pobratymców.  
Po krótkiej, aczkolwiek intensywnej rekonwalescencji major wpada znów po uszy. Dostrzeżony przez samego Stalina „obdarowany” zostaje kolejną misją, która prowadzi do następnej, a ta rodzi jeszcze jedną. Biedny Razumowski usiłuje nie popaść w obłęd, rozwiązać piętrzące się problemy, a przy okazji nie dać powodów, by ktoś na górze zaczął powątpiewać w jego lojalność. Obdarzony immunitetem przez samego ojca narodu nie może jednak czuć się bezkarnie i chociaż na sekundę przestać być czujnym.


Tym razem autor położył zdecydowanie większy nacisk na kwestie polityczne, to zmagania NKWD i GRU wypełniają kolejne strony, tworząc mroczne tło dla działań Aleksandra. Polityczne intrygi, spiski, knucie przeciwko wszystkiemu i wszystkim, to chleb powszedni dla bohaterów Przechrzty, mimo to ciągłe przetasowanie w aparacie władzy utrudniają śledztwo i codzienne życie. Mroczna i niepokojąca atmosfera ciągłego zagrożenia jest naprawdę dobrze oddana.
Postać majora nadal jest konsekwentnie utrzymana w szarości: Razumowski nie jest bohaterem pozytywnym, ani negatywnym. To człowiek balansujący nieustannie na granicy, swoimi czynami przechylający szalę raz na jedną, raz na drugą stronę. Autorowi udało się stworzyć wiarygodny wizerunek człowieka pragmatycznego do bólu w swoich wyborach życiowych, ale mimo wszystko starającego się ocalić jakieś resztki człowieczeństwa w bestialskich czasach, w jakich przyszło mu żyć. Nie psuje tego nawet cały sztafaż super agenta, który potrafi wyjść cało z wszelkich opresji,  charyzmatycznego i pociągającego za sobą innych. Major ma wszystkie przymioty postaci, która bardzo łatwo mogłaby stać się nieznośną w oczach czytelnika, ale na szczęście autorowi udaje się tego konsekwentnie unikać.  
Zdecydowanie gorzej, niż w poprzednim tomie wypada za to kwestia kobiet. Nieco mizoginiczne nuty pojawiły się już w „Demonach Leningradu”, ale w najnowszej części jest ich niestety więcej. Nie ma właściwie w książce Przechrzty kobiecej bohaterki, są płaskie postacie, sprowadzone do kilku powierzchownych cech: ładne, chichoczące i wodzące za majorem maślanym wzrokiem, bohaterki są rodem z powieści o Jamesie Bondzie. Trudno jednak  zapełnić sensownie strony samymi radzieckimi wersjami Panny Moneypenny- w ten sposób dużo traci drugi plan, pozbawiony pełnowymiarowej bohaterki, wypełniony za to schematycznie nakreślonymi głupiutkimi ślicznotkami.
„Demony” czyta się świetnie, dobrze oddane realia, pieczołowicie zrekonstruowana rzeczywistość, ciekawa akcja  potrafią wciągnąć czytelnika i gdyby nie zgrzyt wspomniany wyżej, oceniłabym powieść zdecydowanie wyżej.

czwartek, 28 listopada 2013

Są rzeczy na niebie i ziemi o jakich się towarzyszom nie śniło.



Poznajcie majora Aleksandra Razumowskiego, działającego z rozkazu Stalina agenta specjalnego, który niczym radzieckie połączenie Muldera i Bonda, przemierza mroźne ulice Leningradu, tropiąc tajemniczą i niebezpieczną sektę kanibali…
 Trzeba przyznać, że powyższy akapit brzmi co najmniej dziwnie, ale Adam Przechrzta potrafił sprawić, że to wszystko razem zagrało, i to jak! Akcję swojej powieści osadził w 1942 roku, początkowo w oblężonym Leningradzie. Miasto broniące się przez Niemcami, zmaga się nie tylko z rzeczywistością wojenną, ale także z zimnem i głodem; głodem który powoduje, że niektórzy uciekają się do kanibalizmu. Warunki są więc doskonałe, by prowadzić zbrodniczą działalność na daleko większą skalę, niż zwykle.  Fakt ten wykorzystuje sekta Doskonałych żywiących się ludzkim mięsem i dążących do nieśmiertelności, obdarzonych ponadto niezwykłymi zdolnościami. Do walki z nimi Mateczka Rosja wystawia majora z GRU, jednostki o której sam Razumowski mówi:  „My, z wojennoj razwiedki, mamy w emblemacie nietoperza, nie miecz jak NKWD. Nie udajemy, że walczymy z mrokiem, sami jesteśmy jego częścią.”


Następnie fabuła przenosi się do Moskwy, gdzie akcja pędzie do przodu na złamanie karku, trup ściele się gęsto, a nastrój staje się coraz mroczniejszy ze strony na stronę. Pierwszoosobowa narracja sprawia, że widzimy całość oczyma majora, razem z przeważnie dosadnymi komentarzami samego Razumowskiego. Walka z groźną sektą jest tylko ułamkiem problemów z jakimi przyjdzie się zmagać bohaterowi, żyjącemu w czasach, gdy jutro jest bardzo niepewne, a krwiożerczy kanibal nie może równać się w bestialstwie z przeciętnym funkcjonariuszem NKWD. Razumowski stara się za wszelką cenę zachować resztki człowieczeństwa i zdrowego rozsądku, nie zawsze jest to jednak możliwe. Autor stworzył dosyć ciekawego bohatera: to postać pełna wad i paskudnych cech, człowiek  nie wahający się przed zastrzeleniem byłej kochanki, a jednocześnie narażający się na niebezpieczeństwo, by pomóc sąsiadom.
 „Demony z Leningradu” są rzetelnie napisaną i barwną powieścią, z wieloma mocnymi akcentami; łączącą w sobie kilka gatunków. Nie każdemu przypadnie do gustu mroczna atmosfera i brutalne opisy, ale trudno przecież spodziewać się czegoś innego po książce osadzonej w takich, a nie innych realiach historycznych. Autor sprawnie połączył kilka gatunków w jedną, spójną całość, sprawiając, że dosyć nieprawdopodobna historia zaczyna żyć na naszych oczach.

niedziela, 24 listopada 2013

Kobiety z twierdzy.


„Gołębiarki”, to opus magnum Alice Hoffman, powieść powstająca przez pięć lat, sama autorka mówi o niej: „ Tylko raz w życiu może do pisarza przyjść książka, która jest szczególnym darem (…) to podarunek od moich prapraprababek, kobiet starożytnego Izraela, które po raz pierwszy przemówiły do mnie, gdy zwiedzałam górską twierdzę Masadę. Przywołując historię ich życia, opowiedziałam również moją historię.”
Kanwą opowieści stały się wydarzenia z 70 n.e., czyli oblężenie Masady, twierdzy gdzie schronienie przed Rzymianami znalazło ponad 900 Żydów. Długotrwałe walki zakończyły się niezwykle dramatyczną decyzją zamkniętych w  Masadzie: samobójstwem wybranym jako alternatywa dla niewoli. Z  prawie tysiąca ludzi ocalały tylko dwie kobiety i pięcioro dzieci…


Historia podbijanego narodu opowiedziana jest z perspektywy czterech kobiet, których dramatyczne losy splatają się w chwili zagłady. Bohaterki po kolei przejmują narrację i snują swoją opowieść, będącą historią całej Jerozolimy w miniaturze. Poniewierane, upokarzane, wielokrotnie ocierające się o śmierć, mimo to pozostają silne i niezłomne. Cztery kobiety walczące o przetrwanie, skazane na bycie w cieniu silnych i władczych mężczyzn, skrywają swoje mroczne sekrety. Autorka stworzyła niezwykłe kreacje - rudowłosa Jael, żona piekarza Riwka, Aziza wojowniczka i czarownica Szira, to silne i pełnokrwiste postacie, zapadające w pamięć. Wstrząsające losy każdej z nich znajdują swój mroczny finał w oblężonej twierdzy.
Jael to córka skrytobójcy, niekochana przez niego od samych urodzin, gdy stała się mimowolną przyczyną śmierci matki; dumna i niezależna radzi sobie w najbardziej skrajnych sytuacjach. Do Masady przybywa będąc w ciąży z żonatym mężczyzną, a jest to czyn surowo karany przez mężczyzn w jej otoczeniu.  Riwka matka zmuszona do zabicia zgwałconej i torturowanej córki, zrobi wszystko, by ochronić swoich wnuków. Aziza chowana na wojownika, nieustraszona w walce, skazana jest na samotne życie przez klątwę ciężącą na jej rodzinie. I wreszcie Czarownica z Moabu, równie piękna, co dumna. Władającą ogromną mocą, przerażającą  największych wojowników. Cztery kobiety spotykają się w gołębniku, miejscu, które przydzielone im zostaje przez mężczyzn: odpowiedzialna, ciężka i niewdzięczna prac jest doskonałą metaforą losu żydowskich kobiet. Zawiązana przyjaźń stanie przed wielką próbą w chwili zagłady miasta.
Zarówno sposób konstruowania narracji, jak i scedowanie jej na kobiety, przywołuje na myśl książkę „Mgły Avalonu”. Wrażenie to potęguje dodatkowo obecność kobiecej magii, niedostępnej mężczyznom i mężczyzn przerażającej. W obu powieściach to kobiety są motorem napędowym wydarzeń, skryte w cieniu głośnych i buńczucznych mężczyzn decydują o ich losie. „Gołębiarki”  i „Mgły Avalonu” są pełne silnych kobiecych sylwetek osadzonych w mocno patriarchalnym świecie, a mimo to przez niego nie zdominowanych.
"Wszyscy byliśmy w rękach Boga i w tym sensie pozostawaliśmy siostrami i braćmi, bez względu na to, skąd przyszliśmy. Byli tam wojownicy, skrytobójcy, buntownicy, którzy popełnili zbrodnie, i tacy, którzy twierdzili, że padli ich ofiarą. Byli ludzie uczeni i grabarze, garncarze i pasterze kóz, ludzie prości i tacy, którzy czytali po aramejsku, hebrajsku, po łacinie i w grece. Byli wypędzeni z Jerozolimy i ci, którzy umknęli z płonącego Jerycha, a także uciekinierzy z wiosek takich jak nasza. Oto mieszkańcy Masady." Niezwykłość powieści Hoffman pogłębia dodatkowo liryczna narracja, pełna skomplikowanych i poetyckich metafor: niektóre fragmenty przywodzą na myśl biblijne hymny. Dodajmy do tego wierność faktom historycznym i pieczołowicie odwzorowane realia, a otrzymamy książkę naprawdę fascynującą w każdym calu.  


Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

niedziela, 3 listopada 2013

Z perspektywy dziecka.



Neil Gaiman jest już autorem kilku książek, w których rewelacyjnie ukazał postrzeganie świata przez dzieci, jego „Koralina”, czy też „Księga cmentarna” pokazywały bohaterów dziecięcych, a przez to skłonnych do zaakceptowania nawet najbardziej nieprawdopodobnych wydarzeń, z tą niesamowitą ufnością, jaka jest możliwa tylko w przypadku dziecka.


W „Oceanie…” główny bohater wraca do rodzinnego domu po wielu latach od opuszczenia swojego małego miasteczka, miasteczka które dawno temu stało się miejscem przerażających wydarzeń. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy rodzice siedmioletniego chłopca postanowili podreperować domowy budżet poprzez wynajęcie pokoju sublokatorowi. Tajemniczy lokator nie mieszka u nich długo, gdyż po kilku dniach kradnie samochód i popełnia w nim samobójstwo, budząc tajemnicze i groźne moce, które do tej pory czekały uśpione. W domu chłopca pojawia się opiekunka do dzieci, nie mająca nic wspólnego z Mary Poppins. Pozornie dobrotliwa i miła, skrywa przerażający sekret, wpływając destrukcyjnie na rodzinę naszego bohatera. W starciu w groźnym przeciwnikiem chłopiec może liczyć jedynie na trzy nieco zwariowane sąsiadki z farmy Hempstocków.
 Gaiman ponownie kreuje bohaterów, których odwaga niejednokrotnie mogłaby zawstydzić dorosłych. Dziwne i groteskowe postacie, przerażające stwory i groźba zniszczenia świata, to ułamek tego z czym muszą poradzić sobie siedmiolatek i jego jedenastoletnia przyjaciółka. Prawdziwa magia wdziera się w oswojoną rzeczywistość i raz na zawsze zmienia życie chłopca. Pisarz umiejętnie rysuje rzeczywistość z pogranicza jawy i koszmaru, zamieszkiwaną przez dziwne i niebezpieczne stwory, mające rodowód w starych baśniach, podaniach i legendach.

Powraca dalekim echem książka „Magiczne lata”, w której  straszliwe, ale przez to fascynujące wydarzenia dotykają mieszkańców małego amerykańskiego miasteczka. Podobnie, jak w powieści Roberta McCammona, bohater Gaimana jest idealnym obserwatorem i narratorem właśnie przez swoją niewinność, ciekawość świata i wyobraźnię, która pozwala na akceptację niepojętego.  „Ocean…” należy do książek, które nie tylko doskonale oddają magię dzieciństwa, ale są  jednocześnie smutną krytyką dorosłości: jedynie matka i babcia przyjaciółki Lettie  potrafią dostrzec prawdziwe oblicze nowej niani, gdyż nie utraciły dziecięcej ciekawości i są w stanie porzucić schematyczne myślenie, tak charakterystyczne dla ludzi dorosłych i poważnych:  " Wewnątrz dorośli też nie wyglądają jak dorośli. Na zewnątrz są wielcy, bezmyślni i zawsze wiedzą, co robią. W środku wyglądają tak jak zawsze. Jak wtedy, gdy byli w twoim wieku. Tak po prawdzie dorośli nie istnieją. Nie ma żadnego na całym wielkim świecie. - Zastanawiała się chwilę, po czym dodała z uśmiechem: - Oczywiście, oprócz babci".
Najnowsza książka Gaimana jest smutną i mądrą baśnią, która nie waha się sięgać po mocne środki wyrazu, by zaciekawić swojego czytelnika. Baśń, którą można odczytać dosłownie, ale także metaforycznie: wtedy głównym starciem będzie walka małego dziecka z fałszywym światem dorosłych. Pisarz sprawnie operuje nastrojem i ogranymi motywami literackimi, tworząc całość, która oczaruje czytelnika w każdym wieku.

wtorek, 29 października 2013

Słodko-gorzka opowieść o przyjaźni.


            „Trio z Plainview”, to debiutancka książka amerykańskiego wiolonczelisty, któremu z powodzeniem udało się nawiązać do klimatu kultowych już „Smażonych zielonych pomidorów”, a jednocześnie stworzyć w pełni autorską historię.
            Moore tworzy opowieść o czterdziestoletniej przyjaźni trzech niezwykłych kobiet, borykających się z problemami życia codziennego i osadza ją na tle przemian obyczajowych, jakie zachodziły w Ameryce od lat ’60. Odette, Clarice i Barbara Jean przyjaźnią się od czasów liceum, trzymając się razem i wspierając mimo różnic charakteru, pozycji społecznej i majątkowej. Wojownicza i niezwykle odważna Odette widzi zmarłych, co jest dziedzictwem pozostawionym przez ekstrawagancją matkę. Perfekcyjna pani domu Clarice za maską idealnego makijażu kryje ból zdradzanej żony, a wciąż piękną Barbarę Jean ścigają demony przeszłości. Jedna z nich straci męża, druga zachoruje na raka… Słoneczne miasteczko stanie się areną dramatycznych wydarzeń, które zmienią życie trzech kobiet na zawsze.
            Autorowi udało się połączyć surrealistyczny humor, mroczne tajemnice i dramatyczne dzieje czarnoskórych kobiet z własnym, charakterystycznym stylem tworzenia narracji. Nie ma tutaj liniowej fabuły i pierwszoosobowej narracji: wielokrotne przeskoki czasowe pozwalają nam na poznanie genezy przyjaźni Odette, Clarice i Barbary Jean, ich wstrząsających nieraz doświadczeń i historii całego miasteczka, będącego Ameryką w miniaturze. Mocny i dosadny miejscami język miesza się z lirycznymi opisami, a także niezwykłymi pomysłami w rodzaju wprowadzenia postaci ducha Eleanor Roosevelt, pojawiającej się w momencie, gdy ktoś ma umrzeć.

            Plainview jest miejscem zamieszkanym przez prawdziwych oryginałów, z których kobieta widująca zmarłych jest najmniej ekstrawagancką postacią. Drugoplanowi bohaterowie nakreśleni są kilkoma zaledwie zdaniami, ale i tak sprawiają wrażenie pełnokrwistych postaci, które zapadają w pamięć. Każda postać ma swoje ważne miejsce w fabule, tworząc jej niezwykły klimat.
            Historia opowiedziana przez debiutującego Moor’a jest ciepła i mimo wszystko optymistyczna, choć nie brakuje w nich naprawdę dramatycznych momentów. Sielanka małego miasteczka co rusz zakłócana jest wydarzeniami odciskającymi swoje piętno na mieszkańcach, a zakłócony porządek nie wraca już nigdy do normy. Najbardziej poruszające są retrospekcje przenoszące czytelnika w te mroczne czasy, gdy o posiadaniu pełni praw obywatelskich decydował kolor skóry, a miłość czarnej kobiety i białego mężczyzny skazana była na klęskę od samego początku. Autor umiejętnie pokazuje, że dyskryminacja miała wiele twarzy, a fakt bycia czarnoskórą kobietą piętnował człowieka podwójnie.
            „Trio…” reklamowane jest hasłami nawiązującymi do powieści Fannie Flagg i „Służących” i tym razem, wyjątkowo, chwyt marketingowy odpowiada prawdzie. Moore połączył słodko-gorzką opowieść o kobiecej przyjaźni z dramatyczną historią walki o prawa obywatelskie. Jednocześnie stworzył w pełni oryginalną historię, którą składa piękny literacki hołd twórczości swoich poprzedniczek.

Recenzja dla portalu dleLejdis.pl

poniedziałek, 28 października 2013

Niecny, aczkolwiek czarujący.


Tytułowy kłamca, to antybohater pełną gębą: złodziej, morderca, notoryczny kombinator i cyniczny oszust. Osierocony w dzieciństwie, pobiera trudną szkołę życia- najpierw od króla nieletnich złodziei, a potem od fałszywego kapłana. Ten drugi, za priorytet, postawił sobie uczynienie z Locke’a i jemu podobnych młodzieniaszków, szajki Niecnych Dżentelmenów: bandy wyrafinowanych złodziei i oszustów.
„Kłamstwa…” opowiadają o ciężkim dzieciństwie małego sieroty i jego późniejszych poczynaniach, kiedy to wprowadza w życie liczne plany, mające na celu oskubanie z fortuny bogaczy. W niezwykle barwny sposób, Scott Lynch kreśli z rozmachem wizję okrutnego świata, w którym już małe dzieci „tresuje” się do roli drapieżników. Słabi są wykorzystywani lub po prostu giną. Czytelnikowi skrupulatnie pokazuje się najgorsze strony tej rzeczywistości: brudne ulice pełna rzezimieszków, prostytutek i gangów wszelkiej maści.
Najważniejszą postacią, spoiwem fabuły, jest Locke, lecz autor tworzy całą galerię barwnych i nieszablonowych postaci- łotrów i drani, którzy jednocześnie kierują się swoistym kodeksem moralnym: bardzo surowym i okrutnym, lecz na swój sposób szlachetnym.


Przygotowując się do kolejnego wielkiego skoku, bohater przypadkiem staje w samym środku wydarzeń, które zmienią życie jego, jego przyjaciół oraz mieszkańców miasta. Musi stawić czoła najgorszym mętom społecznym, ale także ludziom z samej góry drabiny społecznej, niektórzy chcą go zabić, inni wplątać w swoje intrygi… Jego przeciwnicy stają się coraz liczniejsi, a on powoli traci przyjaciół. Musi stawiać czoła ludziom silniejszym, sprytniejszym i bogatszym, nie obędzie się również bez magii i złego czarownika…
Dialogi to perełki, czasami rubasznego, dowcipu. Szczególnie upodobałam sobie „wyrafinowaną” konwersację Niecnych Dżentelmenów oraz ich, dosyć specyficzne poczucie humoru. Z kolei opisy przygotowań do „akcji”, to majstersztyk godzien scenarzystów „Włoskiej roboty”, czy też „Żądła”. Autor zręcznie żongluje konwencjami: kryminału, powieści szpiegowskiej, opowieści o krwawej zemście, a wszystko to w ramach konwencji powieści fantasy.
Nie da się ukryć, że sporą satysfakcję dała mi również lektura książki, ukazującej równorzędne bohaterki żeńskie- kobiety nie są tylko pięknymi ozdobnikami akcji. Lynch również tutaj pokazał klasę pisarską: tworząc kilka naprawdę wiarygodnych postaci kobiecych oraz kreując świat, w którym kobiety na równi z facetami leją się po pyskach, zajmują najwyższe urzędy lub zajmują się pracą naukową.


czwartek, 17 października 2013

Spotkanie w ogrodzie


Historia, która rozgrywa się w „Ogrodzie wieczornych mgieł” sięga roku 1942 i momentu podbicie Malezji przez Japończyków. Wtedy to główna bohaterka, Teoh Yun Ling, wraz ze swoją siostrą zostają zamknięte w jednym z obozów koncentracyjnych, jakie Japończycy założyli na podbitej ziemi. Moment pobytu w obozie staje się decydujący dla całego życia Teoh, która po zakończonej wojnie podporządkowuje swoje istnienie zemście. Zemście także w imieniu siostry, jednej z wielu ofiar koszmaru rzeczywistości obozowej.
Dorosła kobieta już jako przedstawiciel prawa zaciekle tropi ślady wojennych zbrodniarzy, skazana na samotność w swojej niekończącej się  krucjacie. Gdzieś z tyłu głowy pozostaje niespełnione pragnienie zmarłej siostry, chcącej założyć prawdziwy japoński ogród. Życzeniu dziewczyny może stać się zadość, gdy bohaterka poznaje Aritomo, człowieka będącego niegdyś ogrodnikiem cesarza Hirohito, artystę tworzącego przepiękne ogrody. Yung Li zostaje uczennicą człowieka, który bardzo niechętnie wpuszcza do swojego świata innych, równie samotnego i pozbawionego złudzeń, co do ludzi jak ona sama. Relacja uczeń-mistrz powoli zmienia się w coś głębszego, skrzętnie ukrywanego przed światem zewnętrznym.
Wspólna praca nad ogrodem zbliża dwójkę samotników do siebie i wprowadza trzeciego, równorzędnego bohatera, jakim jest w tej powieści właśnie ogród Yugiri, przestrzeń zaprojektowana, by cieszyć swoim pięknem, ale także zmusić do namysłu. Yugiri staje się swojego rodzaju świątynią, miejscem przeznaczonym do kontemplacji i pozwalającym na zapomnienie o istnieniu realnego świata, który przyniósł naszym bohaterom tyle bólu: "Ogród powinien docierać do głębi. Odmienić serce, zasmucić je, uszlachetnić. Jego rolą jest skłonić nas do zadumy nad przemijalnością wszystkiego, co nas otacza."  


Krytycy wielokrotnie zwracali uwagę na powracające motywy w twórczości pisarza: zupełnie nieoczekiwana przyjaźń zawarta między skrajnie różnymi postaciami, a także fascynacja japońską kulturą, budzącą jednocześnie lęk. Pisarz wspaniale oddał japoński kult koncentracji na szczegółach i afirmacji drobnych, ale niezwykle znaczących gestów. Wychodząc od mikrokosmosu ogrodu, pozwala się w nim rozgościć i poczuć bezpiecznie, by zaraz skonfrontować czytelnika ze światem zewnętrznym.
  Autor nie tworzy prozy oczywistej, posługującej się kliszami fabularnymi, szkoda jedynie, że w pewnych momentach Twan Eng nie oparł się pokusie wprowadzenia zbędnych, sentymentalnych rozwiązań, których finał jesteśmy w stanie szybko przewidzieć. Czasami kuleje również tempo narracji, nieśpiesznie się toczącej, lecz  momentami sprawiającej wrażenie stojącej w miejscu. Pomimo tych kilku uchybień  opowiedziana historia jest warta lektury: to proza pozornie spokojna, ale tętniąca skrywanymi emocjami.

wtorek, 8 października 2013

Surrealistyczna bajka nie dla każdego.


Boris Vian był niewątpliwie dzieckiem swojej epoki, epoki która tryskała absurdem, wydała na świat wielbicieli „Króla Ubu” i doczekała się licznego grona komentatorów. Pisarz, muzyk, poeta, aktor, scenarzysta- w swoim krótkim życiu próbował zasmakować wszystkiego, tworząc mit człowieka renesansu, a jednocześnie smutnego klowna i obrazoburcy. Dorobił się grona wielbicieli, których urzekał fantazją, wszechstronnym poczuciem humoru i bezpośrednim stylem bycia. Równie liczne było grono oburzonych tym, co reprezentował  każdy aspekt jego twórczości: naginaniem norm obyczajowych, śmiałym język i nieokiełznaną wyobraźnią.
„Piana dni” jest najsłynniejszym dziełem francuskiego pisarza, wymienianym wielokrotnie wśród znaczących powieści XX wieku. Pozornie prosta historia miłosna opowiadająca o trójce młodych ludzi. Na pierwszy plan wysuwa się beztroski Colin, bogaty i niedojrzały wynalazca, któremu obce są wszelkie troski dnia codziennego. Aż do chwili w której poznaje piękną Chloe. Ubogi Chic jest wiernym towarzyszem Colina, równie beztroskim i pragnącym wolności. Bohaterowie przypominają XIX wiecznych dandysów: dbający o wygląd zewnętrzny, poszukujący piękna w każdym aspekcie swojego życia i nie koncentrujący się na sprawach materialnych. Pragnienie zaznania perfekcyjnej miłości spełnia się w osobie Chloe, dziewczyny naznaczonej niezwykłą chorobą, kończącej dramatycznie historię miłosną.


Tyle jeżeli chodzi o fabułę, osadzoną w niezwykłych dekoracjach. Całość wydarzeń rozgrywa się bowiem w świecie, którego nie ograniczają żadne reguły, w którym magia miesza się z życiem codziennym, a określenie „surrealizm” nasuwa się automatycznie. Wyobraźnia autora stworzyła świat z jednej strony cukierkowy i łagodny, jednocześnie nie pomijając istnienia choroby i śmierci, wprowadzających chaos w tą krainę łagodności.
„Piana dni” jest książką przesyconą nierealnym poczuciem humoru, niezwykłymi pomysłami i osadzoną w realiach, które nie każdemu przypadną do gustu. Wizje rodem z majaczeń  opiumisty wprowadzają dystans nie pozwalający w pełni włączyć się w opowiadaną historię. W moim odczuciu pisarzowi nie udało się scalić świata i bohaterów w całość angażującą czytelnika, nie pozostawiając go obojętnym na los postaci.
Połączenie absurdu, czarnego humoru i surrealistycznych wizji doprowadza do lekkiego znużenia po pewnym czasie: zbyt dużo jest tutaj wszystkiego; barw, pomysłów, dowcipu. Śmiertelnie chora dziewczyna staje się kolejnym niezwykłym elementem dekoracji tego niezwykłego świata, a nikt nie ma prawa wymagać, byśmy przejmowali się dekoracją…W ten oto sposób „Piana dni” pozostaje piękną bajką, której autor zbyt duży nacisk położył na olśnienie czytelnika swoją bogatą wyobraźnią, zapominając o zaangażowaniu go w losy swoich bohaterów.

poniedziałek, 30 września 2013

Realizm magiczny po amerykańsku.



Lucius Shepard. Pisarz, który należy do nielicznego grona twórców czytanych nie tylko dla fabuł, ale także bogactwa języka, jakim tworzy swoje opowieści. Autor „Smoka Griaule’a” powraca właśnie trzema historiami połączonymi w jednym tomie.
Shepard, jak mało kto potrafi opowiadać pozornie zwyczajne fabuły, w których tuż pod powierzchnią kryje się horror, niesamowite wydarzenia traktowane są, jako coś oczywistego, a ludzie kryją mroczne tajemnice. Amerykański pisarz potrafi w kilku zdaniach nakreślić przekonywujący portret, zapadającą w pamięć scenę, czy realistyczny krajobraz. Maestria, z jaką posługuje się słowami jest naprawdę godna podziwu.
W „Amerykańskim modlitewniku” pisarz tworzy postać Wardlina Stuarta, narratora i byłego więźnia, człowieka odkrywającego moc słów. Posługuje się nimi z mniejszym wdziękiem, niż jego stwórca, ale pisane przez niego poetyckie modlitwy praktycznie zawsze zostają spełnione, pozostaje pytanie tylko przez kogo… Opublikowane w formie książki prośby przynoszą jego autorowi niesamowitą popularność, Wardlin staje się kolejnym bożyszczem Ameryki, wielbionym przez fanatyczne tłumy. Równie fanatyczni stają się jego przeciwnicy, reprezentanci innych religii, przekonani, że swoisty kult Stuarta jest zagrożeniem dla „prawdziwej” wiary. Pozostaje jeszcze kwestia istoty obudzonej modlitwami, siły nie do końca sprecyzowanej, ale potężnej…

 „Luizjański blues”, to z kolei historia muzyka, młodego mężczyzny, którego samochód psuje się na obrzeżach dziwnego miasteczka Grail. Jego mieszkańcy, naprawdę barwna kompania, przekonani są o istnieniu Dobrego Szarego Człowieka, istoty gwarantującej szczęście pod warunkiem wybrania królowej: dziewczynki, na którą będą spadać nieszczęścia całego miasta. Zbliżająca się Noc Świętojańska jest momentem koronacji, a młoda kobieta, w której zakochuje się główny bohater, to królowa, która musi właśnie oddać koronę.   Ostatnia historią jest „Viator”; rozgrywająca się na Alasce opowieść wbitego głęboko w brzeg frachtowca. Pięciu mężczyzn skierowanych do pracy na nim powoli zaczyna osuwać się w szaleństwo, którego źródło tkwi w przeszłości statku.  
Nietrudno wyłapać powracające motywy, drobne obsesje dręczące autora i analizowane przez niego pod różnymi kątami: próba znalezienia odpowiedzi na pytanie czym jest normalność, doszukiwanie się fantastyki w codziennych sytuacjach, usiłowanie rozgraniczenia snu od jawy, paranoiczny klimat i surrealistyczne wydarzenia.  Na kolejnych stronach powracają opisy małych miasteczek, ekscentrycznych mieszkańców i rozpaczliwie szukających miłości bohaterów. Magia obecna jest w miejscach i ludziach, a pierwotne rytuały trzymają się mocno, mimo upływającego czasu. Nie ma jasnych odpowiedzi, zakończenia można interpretować na różne sposoby i to od nas zależy, jak chcemy zakończyć losy bohaterów. W każdej z opowiedzianych historii nie ma wyraźnego podziału na to, co realne i nierealne, każdą z nich możemy potraktować dosłownie, ale także metaforycznie. Wtedy np. historia samotnego człowieka pracującego na wraku stanie się opowieścią o walce z przeszłością i demonami, tkwiącymi w każdym z nas.
Opowiadania zgromadzone w „Amerykańskim Modlitewniku” po raz kolejny potwierdzają poziom tekstów tworzonych przez Sheparda, prozy wymykającej się często klasyfikacji, ale za każdym razem wciągającej i klimatycznej.


czwartek, 26 września 2013

Zapomniani bohaterowie.


            „(…) cieszmy się naszą historią. Poznawajmy ją z ciekawością i radością. Pomniki zamieniają bohaterów w kamień a historię czynią twardą i niedostępną. Opowieści mogą otwierać przeszłość i oddawać ludziom/historii życie. Bierzmy je takim jakim było. W nas też jest Las.”

Elżbieta Cherezińska po raz kolejny zajęła się tematem nieobecnym do tej pory w literaturze głównego nurtu. Po przybliżeniu czytelnikom (i to z ogromnym powodzeniem) czasów rozbicia dzielnicowego, tym razem podjęła się opowiedzenia historii równie dramatycznej, co bolesnej. Dzieje oddziału Narodowych Sił Zbrojnych (najpierw Legionu Nadwiślańskiego, potem Brygady Świętokrzyskiej) są  pełne niedomówień i kontrowersji, przez co stały się idealnym tematem dla pisarki, odżegnującej się od jasnych, czarno-białych podziałów.
            „Legion” koncentruje się na historii Brygady Świętokrzyskiej, formacji, której działania do dzisiaj są tajemnicą: niewielka ilość źródeł historycznych i zakłamania epoki komunizmu utrudniają konstrukcję jasnego przekazu na ten temat. Niezrażona tym faktem pisarka tworzy własną opowieść, w której bohaterowie  i tchórze mają na równi prawo głosu. Historia Legionu, to opowieść o tworzeniu konspiracji w okupacyjnych warunkach; konspiracji próbującej zjednoczyć różne grupy społeczne i starającej się o przyłączenie do Armii Krajowej, by wreszcie stworzyć własne oddziały partyzanckie. Oddziały, których głównym zadaniem była walka z okupantem, ale także ochrona ludności cywilnej. To także historia niesamowitego marszu przez linię sowiecko-niemieckiego frontu i przyłączenie się do amerykańskiej armii Pattona. 


            Czytelnicy poprzednich książek polskiej autorki dostają do rąk ogromną powieść, w której niezwykle sprawnie połączono fakty historyczne , politykę i warstwę obyczajową. Jak zwykle najsilniejszym atutem książki są bohaterowie: nakreśleni kilkoma zdaniami, wyraziści i zapadający w pamięć. Niepokorni, odważni, ale przy tym zwyczajni i realistycznie nakreśleni żołnierze, dla których wolność jest rzeczą najważniejszą i godną wszelkich wyrzeczeń. Pierwszoplanowe postacie, to przede wszystkim: Leonard Szczęsny Zub-Zdanowicz ("Ząb"), Władysław Kołaciński ("Żbik"), oraz Władysław Marcinkowski ("Jaxa"). Pełna dobrze wyważonego patosu, ale także humoru fabuła punktuje najważniejsze wydarzenia w historii Brygady: trudną wędrówkę do Czech, wyzwolenie obozu koncentracyjnego w Holiszowie, czy też wzięcie do niewoli sztabu  XIII armii niemieckiej.
Konwencja całej powieści jest rodem z dobrego filmu sensacyjnego: przeskakiwanie od jednego bohatera do drugiego, krótkie wstawki biograficzne zapowiadająca postacie, czy też liczne odwołania do kultury popularnej. Są to jednak proste zabiegi formalne, nie przytłaczające całości i urozmaicające zaledwie lekturą zwyczajnie wciągającej i dobrze napisanej powieści.
„Legion” udowadnia talent autorki, nie bojącej się podejmowania trudnych tematów i potrafiącej swoją pasją zarazić innych. Na uznanie zasługuje również fakt, że Cherezińska nie daje się zaszufladkować: autorka skandynawskiej sagi, powieści historycznych rozgrywających się w średniowieczu i wreszcie opowiadająca historię z okresu drugiej wojny. Wszechstronność i talent, to naprawdę godna polecenia mieszanka.


środa, 18 września 2013

Jednoręki bandyta.


„Odpłata” jest siódmą częścią cyklu poświęconego wspólnym sprawom kryminalnym rozwiązywanym przez psychologa i detektyw policyjną, nietrudno zauważyć, że taki tandem to niezbyt oryginalny pomysł na parę głównych bohaterów. I taka też jest niestety  książka Val McDermid: dosyć wtórna i sięgająca po ograne rozwiązania. Sprawne operowanie kliszami może stworzyć nową jakość, niestety  proza szkockiej pisarki nie wnosi w tym temacie zbyt wiele.
            Powieść rozpoczyna się od rozwiązania zespołu śledczego jednej z głównych bohaterek: wierni współpracownicy Carol Jordan mają zostać przeniesieni do innych wydziałów, a ona sama przenieść się wraz z Tonym Hillem do małego miasteczka, gdzie najcięższą zbrodnią jest złe parkowanie. Szykuje się prawdziwa sielanka  i wydaje się, że ostatnią sprawą zespołu prawdziwych oryginałów będzie schwytanie mordercy prostytutek. Jednak okazuje się, że to zaledwie przystawka do dania głównego, którym jest ucieczka z więzienia Jacko Vance, psychopatycznego mordercy, którego kilkanaście lat temu tandem Jordan/Hill zapakował za kratki.

Wszystkie postacie są nakreślone dosyć pobieżnie, co najbardziej widoczne jest w osobie głównego antagonisty: autorka na każdym kroku podkreśla niesamowity spryt i inteligencję Jacko, ale czytelnikowi naprawdę trudno uwierzyć w tą demoniczną przebiegłość. Wszelkie poczynania czarnego charakteru sprawiają wrażenie dosyć niewybrednych i odnosi się wrażenie, że nie tyle inteligencja, ile niesamowite szczęście jest jego największym sprzymierzeńcem. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że pisarka tworząc postać psychopatycznego mordercy zdecydowanie przedobrzyła: jednoręki przystojny eks- prezenter telewizyjny, dla rozrywki odwiedzający konających w szpitalach i mordujący nastolatki…
Po stronie plusów niewątpliwie są: umiejętne dawkowanie napięcia, a także świat przedstawiony. Akcja rozgrywa się w mrocznych, ponurych miejscach. Bezradna policja, służby więzienne i zło zataczające coraz szersze kręgi- te elementy składają się złowrogi klimat, konsekwentnie utrzymany do samego końca. Z kolei największą słabością powieści są najzwyklejsze niedorzeczności i dziury logiczne, a także schematyczne rozwiązania: policjantka ma oczywiście problem alkoholowy, z kolei psycholog zmaga się z brakiem matczynej miłości. Rozczarowuje również zakończenie, niemalże groteskowo śmieszne i całkowicie nieprzekonywujące. To wszystko składa się na przeciętną całość, tylko dla prawdziwych fanów szkockiej pisarki.


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Normalnie o tej porze...

...wyrywałabym włosy z głowy nie panując nad szaleństwem sezonu podręcznikowego, trudno się przestawić na wolne wieczory, soboty spędzane na niespiesznym celebrowaniu picia kawy i spacerach. Powoli się jednak przestawiam, większość dnia poświęcając na detoks psychiczny wyglądający mniej więcej tak:

"(...) wtedy zawieszam na drzwiach kartkę "zajęta", rozbieram się, zarzucam na siebie mój sliczny, pąsowy płaszcz kąpielowy, nogi wsuwam w futrzane pantofle, wkładam sobie pod plecy stos poduszek, zapalam mosiężna lampkę na małym stoliku i czytam, czytam, czytam bez końca. Jedna ksiązka mi nie wystarcza: czytam cztery naraz".

J. Webster "Tajemniczy opiekun"



Zamiast płaszcza kąpielowego szlafrok w jagódki, zamiast futrzanych pantofli gołe stopy, ale reszta jak najbardziej się zgadza:)

sobota, 24 sierpnia 2013

Dziewczyny, które zmieniły losy wojny.



Autorka "Dziewczyn atomowych" ,Denise Kiernan, to dziennikarka i autorka książek historycznych, która nad swoją ostatnią książką pracowała siedem lat. Rezultatem mozolnych badań, setek wywiadów i przedzierania się przez ogrom materiału, jest niezwykła historia poświęcona „Projektowi Manhattan”.
Kiernan przybliża czytelnikom dzieje niezwykłego miejsca - Oak Ridge, miasta fabryki, gdzie tysiące ludzi pracowało nad wytworzeniem uranu niezbędnego do produkcji bomb. Rezultat ich pracy miał poznać wkrótce cały świat, gdy amerykańscy piloci zrzucili śmiercionośny ładunek na Japonię… Autorka wybrała nietypową perspektywę- poznajemy ten wycinek historii oczami młodych dziewczyn, które przybyły do atomowego miasteczka z całej Ameryki, w poszukiwaniu pracy i nowych wyzwań: „Zbliżyła je wojna. Spotykały się w bursach i na tańcach, w pracy i w autobusach.  Ale ich starania i wysiłki łączyło jeszcze jedno niewidoczne ogniwo,  którego nazwy nikt nie mógł wypowiedzieć na głos - uran".

 Największą trudnością okazało się nie życie na drugim końcu Ameryki, ale utrzymywanie swojej pracy w całkowitym sekrecie i wytrzymanie napiętej atmosfery miejsca, gdzie nikt nikomu nic nie mówił. Zadawanie jakichkolwiek pytań było najkrótszą  drogą do zwolnienia, na każdym kroku podkreślano konieczność zachowania tajemnicy, a dowolny mieszkaniec miasta mógł okazać się szpiegiem. Spartańskie warunki i schizofreniczna atmosfera utrudniały znacznie zachowywanie chociażby pozorów normalności. Mimo to starano się w Oak Ridge żyć zwyczajnie: organizowano potańcówki, wiązano się w pary. Do momentu, gdy okazało się czym jest tajemniczy Gadżet nad którym pracowali mieszkańcy…
Rezultatem ciężkiej pracy autorki jest niezwykły dokument, opisujący jeden z bardziej dramatycznych momentów w historii świata, przejmujący i zapadający w pamięć. Anonimowi twórcy dzieła zagłady dostają nagle twarze młodych dziewcząt, zwyczajnych kobiet lubiących zabawę i śmiech. Skrupulatnie i rzeczowo opisane fakty z dziedziny nauki przeplatają się z fabularyzowanymi scenami z życia bohaterek. To udany zabieg, który powoduje, że całość nie jest monotonnym dokumentem tylko dla pasjonatów nauki, ale nadaje się jako lektura dla laików. Jest też coś przerażającego w przeplataniu się opisów powstawania bomby i scenek z życia codziennego.


Autorka oddała głos różnym kobietom: nie skoncentrowała się na postaci uczonych i naukowców, ale wysłuchała także szeregowych pracownic, sekretarek i sprzątaczek. Duża cześć materiału opisuje naganne praktyki skierowane przeciwko czarnoskórym mieszkankom i mieszkańcom miasteczka. Dzięki temu udało się naszkicować pełny i wyrazisty portret Oak Ridge. Pisarka nie zdecydowała się na pełen czci panegiryk, ale rzetelny obraz ludzi tamtych czasów z wszystkimi ich słabościami, przywarami i cechami o których wolelibyśmy nie wiedzieć, ale bez których „Dziewczyny atomowe” nie byłyby tak przejmującą lekturą.