poniedziałek, 14 lutego 2011

Komisarz Maciejewski

„Nie miał wątpliwości, że nie jest całkiem normalny (…)”- te słowa wydają się doskonale charakteryzować komisarza Maciejewskiego, bohatera retro kryminału, rozgrywającego się w Lublinie lat trzydziestych.



Zygmunt (dla przyjaciół – Zyga) Maciejewski to mężczyzna pełen sprzeczności i nie dający się łatwo zaszufladkować. Doskonały bokser i właściciel tzw. „zakazanej gęby”, jest jednocześnie znawcą literatury pięknej, potrafiącym wszędzie dostrzec odniesienia do niedawno przeczytanych dzieł .Wielbiciel „Procesu” Kafki oraz mocnych alkoholi, które wlewa w siebie hektolitrami. Jego nieciekawa fizjonomia skrywa cięty język oraz dociekliwy umysł, dzięki któremu Maciejewski radzi sobie z różnymi, nawet najbardziej zawikłanymi sprawami. Tak, trzeba przyznać, że Zyga to dosyć nietuzinkowa postać.
Maciejewski oraz jego współpracownicy tworzą nader malowniczą kompanię, która charakteryzuje się jedną wspólną cechą: dosyć niskim poziomem szacunku dla litery prawa. Notorycznie łamane przepisy, przymykanie oczy na błędy i omijanie procedur, drobne oszustwa i naginanie prawdy – oto jak wygląda rzeczywistość służb porządkowych w Rzeczpospolitej lat trzydziestych.
Trzon powieści to śledztwo prowadzone w sprawie makabrycznego morderstwa, dokonanego na redaktorze naczelnym jednej z lubelskich gazet. Maciejewski, wraz ze swoimi oddanymi pracownikami, przemierza ulice Lublina, by przekonać się, że nic nie jest tak jasne, jak na to wygląda.
Świat opisany w powieści Wrońskiego to niezbyt przyjemne miejsce: alkoholicy w mundurach ścigają równie pijanych przestępców, w każdej bramie czai się cwaniak gotów „sprzedać cegłę”, a żony uciekają z bogatszymi i przystojniejszymi. Przyjaciel zazwyczaj okazuje się być wrogiem, przyjaznego szefa odwołują, a biurokracja naprawdę daje w kość. Nie dziw, że Maciejewski ostro popija i czasami zdarza mu się postępować niezgodnie z przepisami. Pomimo tych, jakże licznych wad, Zygmunt M. budzi sympatię – jego cięty humor i bystry umysł czynią z niego doskonałego przewodnika po przedwojennym Lublinie.
Mieście opisanym tak plastycznie i barwnie, że staje się ono równorzędnym bohaterem powieści. Ciemne uliczki, obdrapane kamienice… To wszystko ożywa na kartach kryminału, pozwalając czytelnikowi przenieść się w czasy ostrej cenzury gazet, urzędników węszących wszędzie komunistyczne spiski oraz amantów, wzorujących się na pięknym Rudolfie Valentino.
Autor dodatkowo wzbogaca historię o liczne „smaczki” w postaci autentycznych nagłówków z lubelskich gazet, prawdziwych osób wprowadzanych w powieść pod fikcyjnym nazwiskiem, bądź cytowaniu autentycznych historyjek krążących po Lublinie lat trzydziestych. Nie skąpi nam też szczegółów życia codziennego mieszkańców miasta: począwszy od rodzajów trunków podawanych w ówczesnych lokalach, przez warunki pracy milicjantów , na wyglądzie kobiecych fryzur skończywszy.
Sama akcja toczy się wartko, jak na rasowy kryminał przystało, kilkakrotnie autor rzuca nam fałszywy trop i myli ślady, by całą historię uczynić zdecydowanie mniej oczywistą, niż mogłoby się to wydawać.
Żywe tempo oraz pełnokrwiste postacie, których nie sposób nie polubić. Do tego świetnie oddany klimat epoki. To wszystko razem składa się na retro – kryminał, od którego trudno się oderwać.
Malkontenci mogą narzekać na podobieństwa z cyklem M. Krajewskiego, ale byłoby sporym nadużyciem sugerować, że Wroński wzorował się na kryminałach o Breslau. Jego książka ma zupełnie inny klimat, jest mniej mroczna, chociaż nie należy do opowieści z happy endem. Różnice widać także w konstrukcji głównego bohatera i to nie tylko w zupełnym braku zainteresowania swoim wyglądem zewnętrznym, jakie przejawia Maciejewski. Podobieństwa są, ale rzecz głównie w wysokim poziomie rozrywki, jaki zapewnić mogą dzieła obu twórców.

czwartek, 10 lutego 2011

W łeb zamiast całusa

Z sentymentem odkurzyłam półkę z fantastyką, z rozczuleniem wspominając, jak dobrze bawiłam się przy pierwszym tomie tej trylogii, a jakim rozczarowaniem były dla mnie ostatnie dokonania literackie pana Ziemiańskiego...

Nie da się ukryć, że kobiety we fantastyce, funkcjonują już w zupełnie inny, niż kiedyś sposób.
Twórcy takiego Conana, na przykład, nie przyszłoby do głowy, żeby uczynić płeć piękną głównym bohaterem- bohaterką opowieści. Jeszcze dwadzieścia lat temu, niewiasty były tylko pięknym ozdobnikiem akcji; w ramionach których, mógł odpocząć, utrudzony bojami bohater.
Współczesna literatura fantasy obfituje w dokonania dzielnych niewiast, których piękne długie nogi rozdają mocne kopniaki, a delikatne rączki walą panów w mordy.
Panteon dzielnych dziewoj, w roku 2002, został poszerzony o stworzoną przez Andrzeja Ziemiańskiego, postać księżniczki Achai.
Tom pierwszy przygód dziewczyny, to klasyczne fantasy w którym dzielne dziewczę, wskutek intryg złej macochy (młodszej o rok), zostaje wyrwane z ciepłych domowych pieleszy i skierowane do wojska.
Dalej historia toczy się znanym torem- od zera do bohatera, ciepła klucza pod wpływem ciężkich przeżyć, w wojsku, a potem w niewoli, zmienia się w doskonałą maszynę do zabijania; po drodze zbierając kolejno: piętno niewolnika na pupie i tatuaż prostytutki na twarzy.


Równolegle pisarz prowadzi dwa inne wątki, które przenikają się i łączą ze sobą pod koniec powieści. Rzecz cała dzieje się w ciekawie pomyślanym świecie, a opowiedziana jest w naprawdę interesujący sposób.
Podobać się musi także konstrukcja głównej bohaterki, której perypetie zostają opowiedziane, jakby w opozycji do stałego schematu, rodem z filmów amerykańskich, gdzie nieokrzesane i brzydkie dziewczę zostaje pod koniec damą.
Ziemiański odwraca sytuację. I tak, pod koniec książki, zamiast pięknej i delikatnej księżniczki, czytelnik „widzi” żylastą dziewczynę, oszpeconą tatuażem, który jednoznacznie określa jej status społeczny i sposób zarabiania pieniędzy. Miast gładkich słówek i cytowania poezji, dziewczę owo rzuca gęsto cholerami. W końcowej scenie zaś, nie odchodzi z księciem w pięknej sukni, lecz siedzi w obsikanej kiecce pod drzewem, umęczona rzezią, której dokonała przed chwilą. Rzezi, która ocaliła pięknego księcia…Wspaniałe odwrócenie klasycznej sytuacji fabularnej, które raduje bardzo moje serce damskiego szowinisty .
Historia toczy się wartko, zatwardziałym zwolennikom „męskiej” fantasy oferując trzech, drugoplanowych bohaterów płci męskiej. Ziemiańskiemu udało się stworzyć spójną wizję świata, w której czasami pojawiają się , na zasadzie „mrugnięcia okiem”, odniesienia do naszej współczesności.
„Achaja” to naprawdę godna polecenia lektura, której pozostałe dwa tomy mam nadzieję niebawem również opisać.

wtorek, 1 lutego 2011

Czy ma pani...?

Pytanie: Czy ma pani "Anię z zielonego Wzgórza" nie brzmi dziwnie, za to niektóre tytuły nie powinny występować w jednym ciągu z powyższym pytaniem. Powiedzcie sami, jak zachować powagę, gdy klient pyta:

Czy ma pani "Dżumę"?
Czy ma pani "Chłopów"?
Czy ma pani "Udrękę"?

Koleżanka w pierwszym przypadku odpowiedziała: Miałam, ale się już lepiej czuję:)

Równie niefortunne są pytania w stylu: "Krzyżacy" są?Zawsze mnie korci, by się rozejrzeć i z ulgą w głosie oznajmić: "No, na szczęście już poszli"

Następnym razem, gdy zapytacie księgarza, czy ma dżumę, nie zdziwcie się, gdy zacznie melodramatycznie rzęzić...