piątek, 29 lipca 2011

Odwyk

Wpis dedykowany tym, którzy maja podobne problemy, w tym mojemu guru chowającemu książki w kuchennych szafkach.

Byłam ostatnio u rodziców, w moim dawnym pokoju odkryłam trzy półki (o których zapomniałam, tak można zapomnieć o trzech półkach wypełnionych książkami-to się chyba nazywa wyparcie) pełne książek, których istnienie zepchnęłam bardzo daaaaaaaaaaleko …
Dowody mojego nałogu leżą także w kuchni u mojej rodzicielki (to taki sam mól książkowy jak ja, więc już dawno temu zdecydowała się na wielki regał w kuchni) , a także na komodzie , gdzie odkładane są paczki przynoszone przez moja dzielną listonoszkę.
Nowe miejsce zamieszkania już wygląda jak składzik makulatury, szczególnie wdzięcznym miejscem są parapety, gdzie książki utrzymywane są w ryzach tylko przez doniczki z bazylią.

Pukam się w głowę i przekonuję samą siebie: Kobieto, coraz starsza jesteś, oczy nie te, tych stosów już masz na dobrych kilka lat czytania, weź se na wstrzymania potem na widok kartonu z nowościami zaczynają mi podejrzanie latać ręce…
Moja druga połowa ze stoickim spokojem znosi na razie moje lekkie uzależnienie, choć nie wątpię, że kiedyś będę musiała ukrywać nowe zakupy. Jedna ze stałych klientek ma na to patent: zakupione książki przysypuje stosem bułek, choć mówi, że jej mąż podejrzanie patrzy na ogromne reklamówki z pieczywem




Powoli zaczyna brakować miejsca, więc mówię sobie dość-najwyżej jedna książka kupiona i góra trzy zamówione u moich „dilerów”… Na szczęście wczorajsze zakupy jeszcze się nie liczą :P Tutaj pozdrowienia dla Ani, której karta zniżkowa zadecydowała o zakupieniu „Służących”.

piątek, 22 lipca 2011

Zgliszcza pourlopowe

No troszeczkę przesadziłam: urlop był udany. Także dzięki temu, że dzieciki nie dzwoniły zbyt często, za to spowodowały konflikt na lini kierowca-ochrona, zepsuły napis nad wejściem, leciutko pozarli sie z ochroniarzem (ALE AKURAT TEGO PANA NIE LUBIMY), spaprały kilka zamówień na podręczniki.

I co? Jakoś działamy,a ja uzbrojona z pourlopowe zblazowanie nawet się nie denerwuję, z anielskim usmiechem przesuwając się między regałami, nawet gdy odnajduję "Kubusia Puchatka" na półce z fantastyką.




Mimo wszystko nie narzekam, pesymistycznie zakładałam, że będzie o wiele gorzej, drużyna spisała sie i tak znakomicie, jak na grono nowicjuszy zostawionych samym sobie.

Pozdrawiam moje szkodniki;)

sobota, 16 lipca 2011

Pan od małp

Pobieżną wiedzę na temat Darwina ma każdy (przynajmniej ja żywię taka nadzieję), ale wiedzieć więcej zawsze warto, więc na stosiku wylądowało tomiszcze sporej objętości, opowiadające o życiu Karola Darwina.

Autora biografii Darwina znam i cenię za książki o Vincencie van Goghu i Freudzie: szczegółowe historie pełne namiętności, w żywych kolorach obrazujące „ życie i twórczość”.
Historia Darwina rozpoczyna się w momencie, gdy młody człowiek dostaje jedyną i niepowtarzalną ofertę: wypłynięcia w kilkuletnią wyprawę na statku „Beagle”, jako naturalista- człowiek odpowiedzialny za zbieranie wszelkich okazów zwierząt, minerałów, owadów itd.
Pięcioletnia wyprawa jest nie tylko wspaniałą przygodą, ale także „terminowaniem dla przyszłości”, człowiek który schodzi ze statku, to człowiek w którego głowie drzemią już wywrotowe teorie, zmieniające oblicze nauki.
Stone dzieli swoją opowieść na dwie części: pierwsza jest opowieścią o pięcioletnim rejsie, druga, to odmienianie świata przez Darwina i jego liczne publikacje naukowe. Początkowo byłam nieco rozczarowana książką, wydawało mi się, że nie posiada tego uroku, co poprzednie biografie tegoż autora, nie wyczuwałam pasji, jaką przesiąknięci byli poprzedni bohaterowie Stone’a. Stopniowo jednak swego rodzaju szaleństwo, tak charakterystyczne dla bohaterów amerykańskiego pisarza, udzieliło się również statecznemu angielskiemu dżentelmenowi i Darwin dołączył do grona ludzi nie wahających się przeciwstawiać konwenansom, utartym schematom, do cna oddanym swoim pasjom i zainteresowaniom, zmieniających oblicze swojej współczesności.


Ze strony na stronę coraz bardziej przekonywałam się do „Opowieści o Darwinie”, będącej nie tylko biografią niezwykłego człowieka, ale także prawdziwą kopalnią szczegółów, drobiazgowo rekonstruowanych realiów, iście balzakowskich opisów wiktoriańskich domów, strojów, zwyczajów. Nawet jeśli nie wszystkie dialogi brzmiały przekonywująco, a przeskakiwanie z jednego wątku do drugiego w obrębie jednego akapitu bywało czasami męczące, to po raz kolejny Stone urzekł mnie swoją książką, nawet jeśli nie był ten sam zachwyt, jak w przypadku „Pasji życia”.

piątek, 8 lipca 2011

Kumulacja "szczęścia"

Jestem, żyję, coś nawet czytam;) Pozdrowienia dla Joanny, która zagląda tutaj z nadzieją, że zobaczy nową notkę o książkach. Cóż... Ponad rok temu narzekałam na ogrom pracy związany z kierowaniem własną księgarnią, teraz mogę prychnąć z pogardą i powiedzieć "a co ty tam gupolu wiedziałaś o byciu kierownikiem?"

Kolejna księgarnia, trzy razy większa, pięcioosobowa ekipa i otwarcie na kolejny sezon podręcznikowy.Ha! Czterech nowicjuszy, do przyuczenia i to w najgorszym momencie sezonu.


Ale jakoś dajemy radę,nawet znajduję czas, by poczytać, jestem kolejną osoba zainfekowaną "Pieśnią lodu i ognia", chociaż "Starcie królów" ciążko wozić autobusem w torebce;)