Jima
Butchera nie trzeba przedstawiać polskim czytelnikom, których serca już dawno
podbite zostały cyklem o jedynym chicagowskim magu-detektywie. „Wiatrogon
Areonaty” jest próbą stworzenia nowej opowieści w zdecydowanie klasycznej
scenerii fantasy.
Powieść o nieco karkołomnym tytule (
spróbujcie powtórzyć go szybko przynajmniej trzy razy) rozgrywa się w świecie,
gdzie od niepamiętnych czasów ludzkość egzystuje w kamiennych budowlach wysoko
nad powierzchnią Ziemi, powierzchnią napawającą wszystkich grozą, co sugeruje,
że jakieś straszne wydarzenia doprowadziły do gwałtownego exodusu ludzkości w
rejony jak najbardziej odległe od niebezpieczeństwa.
Społeczeństwo
podzielone jest na kasztele, którymi z kolei kierują potężne rody, każdy
wyspecjalizowany w dostarczaniu ludziom konkretnego produktu, zapewniającego
ciągłość gatunku. Nad wszystkim pieczę
sprawuje król, a bezpieczeństwo zapewniają latające okręty, pilnujące także, by
wrogie sobie rody nie powyrzynały siebie nawzajem w odwiecznej walce o
dominację.
Jednym z takich okrętów (prawdziwym
latającym cackiem) dowodzi główny bohater: kapitan Grimm, który pewnego dnia wplątany
zostaje w niebezpieczne rozgrywki możnych. Stając po stronie jednego
arystokraty, w konsekwencji praktycznie traci swój ukochany okręt i by zdobyć
środki na jego naprawę, musi się podjąć dosyć niebezpiecznej misji. Misji,
która szybko pokaże, że dotychczasowemu porządkowi grozi ogromne niebezpieczeństwo…
A czy wspominałam też o pradawnym wrogu
ludzkości, który postanawia powrócić, by ostatecznie rozprawić się ze
śmiertelnikami?
Butcher zdecydował się na bardzo
klasyczną historię, ale osadził ją w świeżych dekoracjach, co powoduje, że nie
mamy wrażenia obcowania z tysięczną wersją opowieści o wybrańcu ratującym
świat. Świat przedstawiony jest oryginalny i precyzyjnie opisany, przyciągając
bogactwem szczegółów i konsekwentnie przemyślanymi realiami. Efektowne
skonstruowane sceny walk powietrznych pokazują,
że pisarz doskonale odnalazł się w steampunkowych klimatach, co nie przeszkadza
mu także tworzyć scen „zwykłych” pojedynków, w których w ruch idą pięści, biała
i palna broń, a także pazury.
Te ostatnie należą do kotów, którym
pisarz poświęca dużo miejsca. Czytelnicy Kresa z przyjemnością zapewne wrócą do
pomysłu dużych kotów, stanowiących niemalże pełnoprawnych obywateli.
Drapieżników mających swoje zasady, rody, potrafiących porozumiewać się z
ludźmi i wybierających stronę po której będą walczyć.
Bohaterowie stanowią malowniczą
bandę, pochodzącą z różnych środowisk i mającą zarówno szereg wad, jak i zalet.
Pochodzenie każdego z nich jest dokładnie zaznaczone i ma swoje konsekwencje
dla fabuły. Sam Grimm jest nieco wybuchowym mężczyzna, traktującym statek jak
swój dom, a załogę jako rodzinę. Przy okazji jest także prawdziwym specem od przemocy. Jego
towarzysze i towarzyszki dzielnie dotrzymują mu pola, co powoduje, że czytelnik
może liczyć zarówno na sceny pełne porywających przemów, ale także i
klasycznego mordobicia.
Całość tworzy spójną i wciągającą
lekturę, której zakończenie pozostawia duży niedosyt, każąc biednemu
czytelnikowi czekać na kolejny tom.