poniedziałek, 26 lipca 2010

Herbata dobra na wszystko...



Literatura kobieca”, to hasło bardzo pojemne i przez to mocno mylące. Najzwyklejsze romansidła, powieści obyczajowe i skomplikowane historie psychologiczne- to wszystko podpada pod ten, jakże uniwersalny, termin. Zazwyczaj wystarczy, że autorka jest kobietą i pisze o kobietach. W ten sposób do jednego worka pakujemy D. Steell i M. Atwood… Optowałabym za zniesieniem tego terminu, który zazwyczaj kojarzy się mocno niepochlebnie, a książka z tak przyczepioną etykietką umyka tym bardziej „wyrafinowanym” czytelnikom.

„Na domiar złego” nie znalazłoby uznania wśród wielbicielek łzawych historii, koniecznie jednak z happy endem, najlepiej w postaci ślubu pary głównych bohaterów.

Cała recenzja na:
http://www.dlalejdis.pl/artykuly_kultura/75-recenzja/4398-herbata-dobra-na-wszystko

wtorek, 20 lipca 2010

Smętny księgarz...

Wystroiłam se wystawę, żeby było letnio, wypoczynkowo, urlopowo itd. Potem przez cały dzień odpowiadałam na pytanie: po ile jest ta piłka plażowa?

Ciekawe, czy gdybym położyła współpracownika na owej wystawie też znalazłby się jakiś chętny???

Chyba,że to podpowiedź od losu, czym tak naprawdę powinnam handlować w mojej małej mieścinie...

niedziela, 11 lipca 2010

Teorie spiskowe kontra Szekspir



Dwóch mężczyzn: Erlend Loe i Petter Amundsen. Pierwszy, to norweski pisarz
i scenarzysta, drugi jest prawdziwym człowiekiem renesansu: parającym się sprzedażą żelatyny, nauką narciarstwa, grą na giełdzie i organach. Czternaście spotkań i dosyć kontrowersyjna teza, udowadniana mozolnie przez kilkaset stron: w pierwodrukach dzieł Szekspira zostały zakodowane informacje, z których wynika, iż takowy dramaturg nie istniał, a autorem wszystkich arcydzieł sztuki dramatycznej był Francis Bacon. Co więcej, zdekodowanie tych wskazówek doprowadzić może do skarbu zakopanego w latach 20 - tych XVII wieku na wyspie Oak, u wybrzeży Nowej Szkocji.
Jakie inne odkrycia przyniosły spotkania konsultanta w Norweskim Funduszu Filmowym,
z pasjonatem F. Bacona? Odpowiedzią jest książka, będąca zapisem rozmów obu panów, posiadająca nieco barokowy tytuł: „Organista, Szekspir, przeklęta wyspa i legendarne rękopisy”.
„To mi trochę trąci ekstrawagancją, żeby się wyrazić delikatnie” powiada Erlend, ale daje się ponieść entuzjazmowi i pasji Petera, który do swoich odkryć doszedł bardzo żmudną drogą tropienia błędów, literówek, czy tez akapitów w pierwodrukach Szekspira.
Amundsen nie jest pierwszym, który wątpi w istnienie geniusza dramaturgii angielskiej i jak wielu innych przed nim, doszukuje się ukrytych znaczeń w pojedynczych zdaniach, czy literach sztuk, by móc ujawnić prawdziwego twórcę tychże.
Niemiłosiernie pobazgrane przez organistę rękopisy ujawniły „szokującą” prawdę, którą ten postanowił ogłosić światu: „Chciałem tylko podzielić się z innymi wspaniałymi odkryciami. Chciałem pokazać światu, jaki może być fantastyczny. I że epoka przygód jeszcze nie jest za nami”.
To, czy mu uwierzymy, wydaje się kwestą drugorzędną: fascynująca jest natomiast wędrówka, której podejmujemy się podążając za słowami Petera, którego skomplikowany tok rozumowania przyprawia czasami o ból głowy. W niektóre miejsca w pierwodruku wpisane są figury geometryczne, więc organista z zapałem liczy wartości kątów, stosunki długości boków. Szaleństwo? To dopiero początek – na scenę wkraczają bowiem konstelacje gwiazd, a są one niezmiernie ważne, gdyż wyznaczają mapę do skarbu. Niestrudzony Peter czerpie kolejne teorie z „Biblii”, symboliki kabały, wolnomularstwa i różokrzyżowców, a nawet kart tarota. Wbrew pozorom, to wszystko układa się w jasny i logiczny wywód, którego śledzenie nie powinno nastręczać nam trudności.
Lekturę może utrudniać nieco fakt, iż całość spisana jest w formie wywiadu. Czytelnicy spodziewający się akcji w stylu „Kodu Leonarda…” mogą być zawiedzeni statyczną formą „Organisty”. Jednak ta forma zdaje egzamin, pozwalając jednej stronie na wyrażanie wątpliwości, a drugiej na obronę swoich tez. Powoli, między rozmówcami, nawiązuje się nić sympatii, a rezerwę zastępuje ciekawość i zrozumienie. Stajemy się świadkami wymiany myśli dwojga ludzi, powolnego budowania więzi między pełnym pasji „szaleńcem” i pełnym wątpliwości realistą. To także historia namiętności, którą można zarażać innych, nawet tych najbardziej sceptycznych. Ja dałam się porwać, nie tyle postawionej tezie, co właśnie pasji jej twórcy. Lektura „Organisty” była świetną, choć niełatwą rozrywką. Również z powodu pięknego wydania książki: szczególnie urzekają reprodukcje stron pierwszego folio. Ale otrzymujemy także reprodukcje obrazów, rzeźb, map nieba, czy też zdjęcia z wyprawy na wyspę Oak, częściowo umieszczone na osobnych, kolorowych wkładkach. Naprawdę godna polecenia książka.