poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Tańczący z wilkołakami

Jim Butcher jest autorem cyklu o jedynym magu figurującym w chicagowskiej książce telefonicznej, Harrym Dresdenie, zajmującym się sprawami nadprzyrodzonymi, a przez to trudnymi do wyjaśnienia przez zwykłych stróżów prawa. Sarkastyczny humor i niezwykłe zdolności bohatera w połączeniu z wartką akcją i nietuzinkowymi zagadkami, szybko zyskały Butcherowi grono fanów oraz doprowadziły do zekranizowania jego książek. „Pełnia księżyca” rozpoczyna się w momencie, gdy Harry Dresden rozpaczliwie szuka jakiegoś zarobku. Jego kariera konsultanta Wydziału Śledczego do Spraw Specjalnych w Chicago wisi na włosku, klientów nie ma w całym mieście , a jedyna osoba która mogłaby załatwić mu jakąś fuchę- jest na niego obrażona. Szybko jednak widmo śmierci głodowej zostaje odpędzone przez serię zagadkowych morderstw, które wstrząsają miastem. Policja jest bezradna wobec krwawych wydarzeń odbywających się w czasie każdej pełni, gdy giną ludzie a na miejscu zbrodni znalezione zostają ślady wilczych łap. Sugestia pojawienia się wilkołaka sprawia, że Harry szybko przestaje być bezrobotny.
W momencie, gdy Dresden włącza się w śledztwo sprawy nabierają szybkiego tempa: nasz bohater naraża się nie tylko wilkołakom, policji, ale także agentom FBI i lokalnemu mafiosie. To jednak tylko początek kłopotów: ginie coraz więcej ludzi, a mag zaczyna podejrzewać, że jego siły mogą okazać się niewystarczające w starciu z potężnym monstrum pustoszącym Chicago… Książki Butchera charakteryzują się wciągającą akcją i sporą dawką okrucieństwa, niewątpliwym walorem serii jest główny bohater wygłaszający na każdym kroku zjadliwe i sarkastyczne komentarze, zaś Mroczne Chicago zamieszkiwane przez wampiry, magów i wilkołaki wykreowane jest sugestywnie i przemawia do wyobraźni. Wciągająca lektura z ciekawym antagonistą, czegóż chcieć więcej?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Światowy Dzień Książki-podsumowanie

Trzy dni rabatów, każda książka tańsza o 1/4 i co? Kilka kart stałego klienta wyrobionych od ręki za gigantyczne paragony, zakupy robione już z myślą o Dniu Dziecka, bieganie po księgarni z naręczem książek i leciutkim obłędem w oczach, momentami nie było nas widać spoza stosów ułożonych na ladzie. Najprzyjemniejszy widok, to cała rodzina wybierająca starannie lektury-od mamy po kilkuletniego szkraba, który z namaszczeniem podawał mi "Reksia" do skasowania. Kilka godnych zapamiętania obrazków: Pan poinformowany o rabatach wyniośle odpowiada: "Wiem, że jest taniej, przecież dlatego weszłem"....Ale nie, nie kupił słownika:) Nastolatka stojąca przed księgarnią i obdzwaniająca koleżanki z informacją o poromocji. Starsze małżeństwo pakujące trzy reklamówki książek, przy czym pani z rozbrajającym usmiechem mówi: "Nienormalni jesteśmy, możemy już nie zdążyć" i porozumiewawczo mruga do mnie. A ja? Wstyd się przyznać, ale kupiłam tylko jedną książkę....

czwartek, 19 kwietnia 2012

Niuch

Książki Terry’ego Pratchetta powinny być obowiązkową lekturą dla wszystkich, którzy traktują fantastykę jako literaturę drugiego sortu.


Na jego powieści składają się: wyrafinowany humor, złożone postacie, ewoluujące z tomu na tom, umiejętne odnoszenie się do pop kultury, intertekstualność, zabawy językowe, a wszystko to osadzone w spójnym i oryginalnym świecie rozpoznawalnym na pierwszy rzut oka.

„Niuch” przynależy do cyklu poświęconego Straży miejskiej i koncentruje się na postaci sir Samuela Vimesa, komendanta straży, w tym tomie odesłanego na przymusowe wakacje. Urlop nie jest tym, za czym przepada prawdziwy glina, ale nie mogąc jednocześnie walczyć z żoną i przełożonym, nieszczęsny Vimes udaje się z rodziną do wiejskiej posiadłości swojej utytułowanej małżonki. Wszyscy wielbiciele literatury kryminalnej wiedzą doskonale, że policjant na urlopie, to policjant znajdujący zwłoki przy pierwszej nadarzającej się okazji. I tak jest tym razem, bo piękne okoliczności przyrody skrywają w sobie mroczne tajemnice, które nie dają spokoju naszemu bohaterowi już od pierwszego dnia „wypoczynku”.

Pratchett powoli rozwija akcję, pozwalając nam na chwilę zapomnieć o zgiełku miasta i kreśląc w zamian niepokojącą wizję prowincji. Wszędobylskie spojrzenia sąsiadów, lokalni notable nadużywający władzy przy milczącej zgodzie okolicznych mieszkańców, małe dramaty rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami- zdecydowanie nie możemy mówić o „wsi spokojnej, wsi wesołej”. Prowadzenia śledztwa nie ułatwia fakt, że nasz bohater jest z dala od swojej jurysdykcji, zamiast swojego zespołu ma do pomocy jedynie lokaja, a wszelkie poczynania mogą narazić na niebezpieczeństwo rodzinę komendanta.

Pratchett znowu przemyca ważne kwestie pod płaszczykiem powieści o goblinach, krasnoludach i smokach, pisał już o feminizmie, wojnie, rasizmie, dyskryminacji wszelkiego rodzaju. Tym razem opisuje katastrofalne skutki, jakie niesie za sobą traktowanie innych, jako pośledniejszego gatunku. Ten sposób postępowania zostaje pokazany nie tylko, jako wyniszczający „niższą„ rasę, ale także powodujący moralną degrengoladę rasy traktującej siebie, jako lepszą. Po raz kolejny pisarz udowodnił, że jego siłą jest umiejętność tworzenia mocnych obrazów, zapadających na długo w pamięć.



Tych, którzy obawiają się coraz mroczniejszych akcentów w powieściach Pratchetta, śpieszę uspokoić- wielbiciele specyficznego humoru na pewno się nie zawiodą i będą zadowoleni nie tylko z licznych potyczek słownych, charakterystycznych porównań, kultowych już przypisów, odwołań do kultury popularnej, ale także z fragmentów poświęconych lokajowi komendanta; postaci, która rozwinęła się w dosyć charterystyczny sposób.

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

wtorek, 17 kwietnia 2012

Krótka instrukcja jak nie być bucem w księgarni.

-Odpowiedz łaskawie na moje "dzien dobry", zamiast udawać, że mnie nie widzisz

-Nie narzekaj na płatne reklamówki, to nie moja prywata i nie kupię sobie samochodu za te Twoje 20 groszy,

- Gdy stoisz przy kasie i odbierasz telefon wystawiasz sobie kiepskie świadectwo,chyba wytrzymasz te kilka minut bez gadania przez komórkę?

-Gdy na jednym wdechu mówisz, że nie potrzebujesz pomocy i zarazem zadajesz pytanie, powodujesz nieco schizofreniczną sytuację,

-Gdy mówię, że nie mamy jakiejś książki, nie idź do mojej kolezanki i nie pytaj się o to samo, pracujemy w jednej czasoprzestrzeni, więc jak książki niema, to nie ma...

-Nie wpadaj do księgarni i nie drzyj japy od drzwi: "co macie za darmo", bo automatycznie nasuwa mi się odpowiedź "w łeb, proszę szanownego pana"

-Pilnuj swojego potomka, ktory lata, jak pokopany i rozrzuca ksiązki dookoła i nie kwituj jego zachowania: "Pani sobie to posprząta", bo usłyszeć możesz: "Pani sobie to wychowa".

Ciut frustracji się polało, ale to chyba taki kiepski tydzień byl ostatnio, trzymajcie kciuki, by takich gorzkich żali nie było coraz więcej.

czwartek, 12 kwietnia 2012

W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka

Mark Hodder swoją debiutancką powieścią zaskarbił sobie uznanie zarówno krytyków literackich, jak i sporego grona czytelników.
Przypadła im do gustu świetnie napisana steampunkowa historia, zręcznie łącząca wątki kryminalne z elementami powieści grozy.

Gwoli wyjaśnienia: stempunk jest odmianą fantastyki naukowej, opierającej się na mechanice, większość powieści z tego gatunku rozgrywa się w epoce wiktoriańskiej, ale epoce wiktoriańskiej różniącej się zdecydowanie od tej, którą znamy z lekcji historii; stempunk jest bowiem także częścią nurtu historii alternatywnych. Jak wygląda zatem Londyn w powieści Hoddera? Królowa Wiktoria nie żyje, zamordowana niedługo po koronacji, ciemnymi uliczkami miasta przemykają wilkołaki, a po niebie latają rotofotele. Anglia podzielona jest przez dwie zwalczające się frakcje: inżynierów i eugeników, a każda z nich sukcesywnie zapełnia miasta swoimi „dziełami”: zmutowanymi zwierzętami i monstrualnymi maszynami. Steampunkowe elementy wprowadzone są z doskonałym wyczuciem, nienachalnie, lecz idealnie stylizując tekst i tworząc spójne tło dla toczących się wydarzeń.

Głównym bohaterem uczynił Hodder postać autentyczną: lingwistę i badacza sir Richarda Burtona, którego poznajemy w momencie załamania się jego podróżniczej kariery. Burton traci dobre imię, rzecz niebagatelnego znaczenia w epoce wiktoriańskiej i staje przed wyborem życiowej drogi: może poślubić narzeczoną lub przyjąć propozycję pracy od samego króla. Spokojne życie i domowe pielesze, czy przygoda? Na szczęście dla czytelnika- Burton wybiera to drugie, stając się kimś w rodzaju jednoosobowego Archiwum X, mającego za zadanie badać serie tajemniczych zjawisk nękających Londyn. Jego praca nie należy do najłatwiejszych, gdyż jak mówi jeden z bohaterów: „Żyjemy w burzliwych czasach. Technicy przekraczają granice etyki, libertyni przekraczają granice moralności”, a gdzieś w tle pojawia się tajemnicze monstrum napadające na kobiety i znikające w mgnieniu oka.




Autorowi udało się stworzyć pełnowymiarową rzeczywistość, precyzyjnie opisaną i stanowiącą doskonale funkcjonującą całość - pełną smaczków w rodzaju wyszczekanego Oskara Wilde’a jako małego gazeciarza. Burton i jego pomocnik poeta Swinburne (łączący w sobie masochistyczne zapędy oraz niepowstrzymany pociąg do alkoholu i wpadania w tarapaty) prowadzą nas przez eleganckie salony, zagracone pracownie inżynierów i mroczne uliczki londyńskich slumsów, by odkryć niezwykłą tajemnicę groteskowej postaci Skaczącego Jacka, a przy okazji także całej otaczającej ich rzeczywistości.

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

czwartek, 5 kwietnia 2012

stereotypy

O stereotypowym wizerunku bibliotekarzy pisały niegdyś "Wysokie Obcasy", jeżeli chodzi o księgarzy, to nie jesteśmy grupą społeczną postrzeganą w jakiś schematyczny sposób, choć zdarzały mi się sytuacje, gdy ledwo poznany ktoś lustrował mnie bacznie i z niedowierzeniem pytał "ale jak to....pracujesz w księgarni??" Jakby krwistoczerwona fryzura, wygolony bok głowy i żółte okulary nie pasowały do portretu typowej "pani z księgarni".

Gorzej jest niestety z tym, co według klientów powinniśmy czytać i na czym się znać. Nasz kolega ostatnio został delikatnie oddelegowany w moją stronę, gdy chciał pomóc nobliwej pani wybrać kolorowanki dla wnuczki. Starsza pani stwierdziła, że poczeka aż ja skończę polecać komuś innemu książkę, bo na pewno znam się lepiej na literaturze dziecięcej .I tak jest zawsze, gdy do księgarni wchodzi ktoś po lektury dziecięce. Z racji bycia niewiastą, automatycznie jestem klasyfikowana, jako ktoś, kto z pewnością doskonale zna się na przygodach Tupcia Chrupcia, czy innej pierdołowatej myszy.

Tymczasem: ja dzieci nie posiadam i szczególnie za nimi nie przepadam, a w wieku lat siedmiu czytałam „Trylogię”, bo była krwawa i panowie machali szablami, więc średnio się nadaję na autorytet w dziedzinie książek dla dzieci. Tak jest zresztą z całą naszą ekipą: filigranowa dziewczyna zaczytująca się w "męskiej"literaturze górskiej, łagodna blondynka w okularach uwielbiająca krwawe opowieści i umięśniony blondyn potrafiący godzinami opowiadać o Murakamim. Nie zapominajmy także o moim mentorze księgarnianym- łagodnie uśmiechniętej właścicielce największej chyba kolekcji książek o drugiej wojnie światowej i Hitlerze.

Dlatego warto się zastanowić nad poproszeniem pani w księgarni o książkę dla mamy słowami : „Poproszę coś co pani czytała, coś kobiecego”, bo matczysko może się zdziwić, gdy dostanie „Dziewczynę z sąsiedztwa” .