czwartek, 24 marca 2011

Lektury obowiązkowe

Książkę nabyłam, jeszcze nie przeczytałam ,ale nie mogłam się oprzeć przed wrzuceniem okładki:)


Takie czytelnictwo to ja rozumiem;)

wtorek, 22 marca 2011

Niebiesko i bezkompromisowo.

„Wolni Ciut Ludzie” ukazali się po raz pierwszy w Polsce w roku 2005, wtedy to też po raz pierwszy Pratchetta nie tłumaczył Piotr Cholewa, lecz Dorota Malinowska- Grupińska. Całość była doskonałym przykładem, jak ogromną rolę w recepcji książki ma jej tłumacz. Zniknął gdzieś niewymuszony humor, cudowne dialogi i swobodny styl, charakteryzujący dotychczasowe części cyklu. Na szczęście wydawnictwo postanowiło wznowić „Wolnych Ciut Ludzi” w przekładzie niezawodnego Cholewy. Dzięki temu uzyskałam jasny obraz tego, jak bardzo delikatną materią jest przekład dzieła literackiego; jak doskonałym słuchem językowym, intuicją dysponuje wieloletni tłumacz Pratchetta, przy jednoczesnym ogromnym poczuciu humoru i zdolnościach literackich. Niech ta recenzja będzie peanem nie tylko ku czci Pratchetta, ale także jego największego ambasadora- bo tak trzeba nazwać kogoś, kto niewątpliwie przyczynił się do ogromnego sukcesu tego autora w Polsce.

„Wolni Ciut Ludzie” są pozycją przeznaczoną dla młodszego czytelnika, stąd jego bohaterka jest nastolatka: Tiffany Obolała, inteligentna córka farmera, mająca wszelkie zadatki na prawdziwą czarownicę, ale taką, jaką są czarownice ze Świata Dysku. Przenikliwie patrzącą na otaczający ją Świat, czasami trochę cyniczną, odważną i dbającą o innych. Życie Tiffany mija spokojnie, dziewczynka zajmuje się młodszym braciszkiem, dogląda owiec, czasami bierze lekcje u wędrownych pedagogów. Pewnego dnia w ten uporządkowany, i powiedzmy sobie szczerze nieco nudnawy, świat wkracza magia i nic już nie jest jak dawniej
W realną rzeczywistość zaczynają ingerować czarodziejskie moce: po ścieżkach galopują rycerze bez głowy, w jeziorkach czają się potwory, znika mały braciszek porwany przez Złą Królową. Tiffany musi podjąć niebezpieczną podróż, nie tylko by ocalić brata, ale także swój świat. Na szczęście nie wyrusza sama, w sukurs przychodzą bowiem tytułowi Ciut Ludzie: mikrego wzrostu, niebieskiej barwy i paskudnego charakteru niewielkie ludziki, obdarzone ogromną siłą i wybuchowym temperamentem.
Pratchett wyciska co się da z typowej powieści inicjacyjnej, przy okazji wywracając do góry nogami większość nauk wyniesionych z baśni. Dziewczynka ratująca brata, nie jest słodką istotką jak Gerda, lecz dziewczęciem w wielkich butach uzbrojonym w dużą patelnię, z której potrafi zrobić doskonały użytek. Wiernymi towarzyszami naszej nietuzinkowej bohaterki jest gromada ostro popijających brutali, nijak nie pasujących do bajkowych towarzyszy. Śnieżka miała siedmiu słodkich krasnali, zaś kompania Tiffany kradnie owce, bije koty i plądruje spiżarnie, bojąc się tylko prawników i słowa drukowanego. Po raz kolejny pisarz udowadnia, że jest mistrzem nie tylko ciętych dialogów, czy też zabawnych opisów, ale także doskonale radzi sobie z tworzeniem pouczających i zajmujących historii, które zupełnie „bezboleśnie” uczą. Pozory mylą, najważniejsze i zarazem najtrudniejsze jest myślenie wbrew schematom- te wszystkie prawdy poznaje Tiffany w trakcie swojej wędrówki, a my razem z nią. Wszystko to zaś podane jest nam bez „dydaktycznego smrodku”, w doskonale nam znanej przezabawnej formie.


Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

czwartek, 17 marca 2011

Faceci...

Telefon od zaaferowanego mężczyzny (głos dosyć dorosły, więc nie mógł to być dwunastolatek:), który koniecznie chciał zakupić "Perfekcyjną panią domu"-konieczna do porządków wiosennych, bo biedaczek nie za bardzo wiedział jak się za nie zabrać...

wtorek, 15 marca 2011

Uczciwość w narodzie

Całkiem niedawno zostałam poproszona o "pożyczenie" podręcznika na sekundkę dosłownie, gdyż czcigodna matka dzieciom chciała skserować kilka stron...by zrobić z nich ściągę dla synka...

Prawie uklękłam z szacunku dla systemu wartości tej pani. Kserowanie na ściągę to chyba jakieś kombo nieuczciwości...

sobota, 12 marca 2011

Durnowate wampiry

Zamiast sesji przed komputerem-spacer,więc tylko szybka wrzuta starej recenzji. Zerwało mi się za nią niegdyś od małoletnich fanek, oj zerwało...

Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, odłożyłam owe „dzieło” i popadłam w głęboką zadumę, rozważając stan umysłów oraz stopień obycia literackiego tych tysięcy fanów radosnej twórczości pani Meyer…Samą książkę przyszło mi odkładać kilka razy, gdy poziom irytacji wzrastał niebezpiecznie i zachodziła obawa, że po prostu rzucę nią w kogoś. Przyznam szczerze: gdyby nie obowiązek recenzentki, nikt nie zmusiłby, żebym przeczytała cały ten horrorowaty romans do końca…

Pani Meyer stworzyła niezwykle nudną oraz mało oryginalną historię, zaludniając ją sztampowymi bohaterami, a główną postacią czyniąc wiecznie przestraszone oraz irytujące dziewczę.
Bella Swan, bo tak się nazywa owa nieszczęsna istota, to licealistka zakochana, z wzajemnością , w wampirze o wdzięcznym imieniu Edward. Jako że książka przeznaczona jest głównie dla nastolatek- wątek miłosny wybija się na pierwszy plan. Piękny wampir dochodzi do wniosku, że jego miłość naraża ukochaną na niebezpieczeństwo, więc decyduje się ją opuścić, Bella wpada w czarną rozpacz, z której pomaga jej się wydostać nowy przyjaciel- młody Indianin. Gdzieś tam, w tle pojawia się wilkołak, starzy wrogowie oraz powraca Edward. Cała akcja spokojnie mogłaby zostać opisana na kilkunastu stronach, zaś autorka rozwleka ją w sposób niemiłosierny na ponad czterysta.



Każdy wątek, każdy pomysł jest wtórny, ze stronic wieje nudą, a kolejne rozwiązanie fabularne jest przewidywalne do bólu. Autorka podsuwa tropy tak oczywiste, że aż obrażające inteligencję czytelnika, jak np. wątek indiańskich legend i nagłego pojawienia się w okolicy wilkołaka. Zakończenia można domyślić się już w połowie książki, co nie najlepiej świadczy o wyobraźni twórcy.
Przewidywalnej fabuły nie ratują także bohaterowie. Bella jest nieznośnie sentymentalna i irytująca. To bohaterka, której nie można polubić: ciągle się czegoś boi, ma wiecznie depresję i jest niesamowicie zakompleksiona. Zdawać by się mogło, że to czyni ją bardziej wiarygodną i „ludzką”, nic z tych rzeczy- rażące braki warsztatowe autorki są najbardziej widoczne właśnie w konstrukcji tej postaci. Gdyby coś ją zeżarło zaraz na drugiej stronie, książka mogłaby wiele zyskać…Działania bohaterki sprowadzają się do zachwytów nad urodą Edwarda, potem do rozpaczania nad jego stratą i bycia przestraszoną. Jak heroina z filmu klasy B, potrafi tylko piszczeć i bać się.

Również reszta postaci nie zachwyca: wampiry są bardzo stereotypowo ukazane. Co jakiś czas zmuszona byłam do czytania o urodzie i wdzięku tych istot, które nawet stoją z gracją (sic !) Cała książka jest tak nieznośnie lukrowana, wszystko jest piękna i estetycznie ukazane, nawet wilkołaki przemieniają się w mgnieniu oka i bez żadnych naturalistycznych szczegółów. Ot: puff ! i mamy wilka… Oczywiście nie ma mowy o drastycznych scenach, bądź dylematach moralnych tych istot: wilkołaki i wampiry z otoczenia Belli są niewinne, jak owieczki i bronią uciśnionych ludzi na wszelkie sposoby.
Język całości jest niesamowicie sentymentalny i tandetny: serce bohaterki zostaje złamane i rozbite w proch, miłość jest aż po grób, każde wspomnienie ukochanego wywołuje spazmy bólu (dosłownie) i rozdarcie na nowo „brzegów wirtualnej rany”; oczy wampirów ciskają błyskawice, a pocałunki odbierają oddech. Danielle Steell byłaby zapewne dumna z warsztatu literackiego autorki „Księżyca…”


Powieść jest sztampowa i w dodatku źle napisana, twierdzenie, że to połączenie horroru i romansu, to jakaś kpina. Wampiry i wilkołaki nie sprawią, że tandetna historyjka o głupiej gęsi będzie horrorem. Książka pani Meyer jest straszna, ale z zupełnie innych względów, niż zapewne zamierzała autorka. Naprawdę dawno nie zdarzyło mi się mieć do czynienia, z czymś tak wtórnym i mało interesującym.