poniedziałek, 22 grudnia 2014

Księgarnia lekarstwem na smutki.

Na rynku pojawiła się kolejna opowieść, której bohaterem jest człowiek parający się trudną  misją szerzenia słowa pisanego wśród innych.
            Czy po „Księgarence w Big Stone Gap”, „Lawendowym pokoju” oraz „Między słowami”  - „Księgarnia spełnionych Marzen” jest w stanie zaskoczyć czytelnika? Okazuje się, że tak: wspaniały klimat, ciekawa postać pierwszoplanowa oraz niepowtarzalna atmosfera małej amerykańskiej mieściny pokazują, że Katarina Bivald jest godną następczynią Fannie Flagg oraz Jan Karon.
            Historia zaczyna się bardzo klasycznie: do małego, wyludnionego miasteczka przybywa ktoś z zewnątrz. Tym razem Inny przybiera postać Sary, dziewczyny o której powiedzieć, że jest odludkiem, to mało. Szwedzka miłośniczka książek, lekko zdziwaczała
 i wycofana, przekładająca książki nad kontaktami z ludźmi, przyjeżdża do Broken Wheel na zaproszenie swojej korespondencyjnej przyjaciółki. Szkopuł w tym, że mająca gościć Sarę, Amy nie żyje… Ciężka choroba nie pozwoliła jej dotrwać do długo wyczekiwanych odwiedzin. Jednakże nieliczni mieszkańcy Broken postanawiają zaopiekować się przyjezdną, w duchu szeroko pojętej gościnności podejmują wszelkie starania, by dziewczyna poczuła się u nich, jak w domu.


            Otoczona troskliwą, momentami uciążliwą opieką, Sara postanawia się odwdzięczyć w jedyny oczywisty dla niej sposób i zakłada w Broken Wheel księgarnię. Dodać trzeba, że miejsce w którym się znajduje, to dosłownie kilka ulic na krzyż, niewiele domów
i opustoszałe gospodarstwa, gdzie trudno szukać miłośników słowa czytanego, za to łatwo
o naprawdę egzotyczną mieszankę charakterów. Szwedka staje przed trudnym zadaniem zasiania odrobiny miłości do książek na amerykańskiej prowincji, przy okazji zdobywając sobie wrogów, przyjaciół, a nawet znajdując miłość.
            Zgryźliwe poczucie humoru autorki ratuje całość przed popadnięciem w słodki banał
 i pozwala na tworzenie malowniczych postaci, ciekawych dialogów i akcji dalekiej od sztampy. Bivald ma także ciekawą umiejętność nawiązywania do literatury w swoich porównaniach i metaforach. Nie można także zapomnieć o tytułach rozdziałów humorystycznie streszczających ich zawartość, zgodnie z najlepszymi literackimi tradycjami.
            Prawie każda strona jest małym wyznaniem miłosnym skierowanym ku literaturze. Autorka potrafi w fascynujący sposób opowiadać nie tylko swoją historią, ale także przy okazji złożyć hołd swoim ukochanym książkom. Cytaty, nawiązania, stylizacje oraz liczne odniesienia do innych powieści-tropienie tych śladów jest prawdziwą przyjemnością. Dodatkowo, całość nie jest przez to hermetyczna i niedostępna dla tych, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę z obyczajową literaturą amerykańską.
            Mimo lekko pretensjonalnego tytułu, „Księgarnia spełnionych marzeń” jest fantastyczną lektura: mądra, ciepłą i pogodną.

Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

czwartek, 18 grudnia 2014

Kolejna wymiana książkowa za mną.


Czy prawdziwy mól książkowy może ominąć szansę pozbycia się lektur, których z różnych powodów nie chce już zatrzymać na półce i wymienienia ich  na nowe? Śląscy Blogerzy Książkowi
 ( w tym moja skromna osoba) doszli do wniosku, że nie i ponownie zorganizowali wymianę, tym razem na terenie Galerii Zabrze.

Nasze starania wspomagały trzy stoiska z gadżetami książkowymi, na których można było dostać oczopląsu, ja kwiczałam dosłownie z radości wydając swoje pieniądze na kolczyki "Wegnerowskie", naszyjnik z "Niekończącej się opowieści", czy też kolczyki z Buką. Kolejnym zakupom towarzyszyła myśl: wszak to prawie biżuteria  służbowa; księgarz bez kolczyków z motywem literackim, to nie księgarz:P

Impreza trwała od 9:00 do 15:00 i wydaje mi się, że była całkiem udana:)




Już chwilkę po rozpoczęciu pojawili się czytelnicy ochoczo korzystający z możliwości wymiany:)


Książki były naprawdę różniaste-kryminały, romanse, fantastyka, obyczajówka itd.itd.
Blogerzy korzystają z chwili przerwy i zastanawiają się, gdzie by tutaj zorganizować kolejną wymianę;)

Szybka prezentacja: jak prawidłowo wymieniać książki;) Pełna kultura i uśmiechy.

Moje zdobycze, na dwie z tych książek polowałam już naprawdę od baaaaaaaardzo dawna.




poniedziałek, 15 grudnia 2014

Wielki Konkurs Przedświąteczny- już jutro:)

Konkurs ŚBK i Księgarni "Victoria" rozpocznie się JUTRO, ale dzisiaj zaprezentuję dla przypomnienia, jego przebieg i zasady, na jakich będzie się opierał.


Dzisiaj na kilkunastu blogach ŚBK ukaże się podobny post z zapowiedzią konkursu. Zapamiętajcie dobrze te blogi, bo to na tych stronach, JUTRO musicie szukać wskazówek do odgadnięcia konkursowego hasła. Ale po kolei:
Wielki Konkurs Przedświąteczny Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl
Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fp "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.
Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej.
Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu SARDEGNY Potem powinno pójść Wam, jak z płatka.
Regulamin
1. Wielki Konkurs Przedświąteczny organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze
2. Sponsorem nagród są Śląscy Blogerzy Książkowi
3. Nagrodą w konkursie jest pakiet - niespodzianka, podobny do tego, jaki otrzymali blogerzy na panelu dyskusyjnym na Targach Książki w Katowicach
4.Konkurs trwa od 18 do 21.12.2014.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 22.12.2014.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa SIÓDMA(7) i SIÓDMA (7) od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski
Zadanie konkursowe:
Ze słów - kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe
Podaj liczbę blogów, które wzięły udział w Wielkim Przedświątecznym Konkursie

piątek, 5 grudnia 2014

Druga część starcia.

W drugiej części cyklu Łukjanienko oddaje głos Nocnemu Patrolowi, więc tym razem oczami sił Ciemności obserwujemy walkę dobra i zła.
            Narratorem początkowo jest Alicja, wiedźma znana czytelnikom z pierwszej tomu, kiedy to przyszło jej ścierać się z Antonem i na wskutek tej walki straciła swoją moc. Odesłana na rekonwalescencję na prowincję, poznaje tam pewnego młodzieńca i zakochuje się w nim, co okazuje się być początkiem tragicznej serii wydarzeń.
            Narracja z punktu widzenia kobiety nieco kuleje i czytelnik czuje ulgę, kiedy głos zostaje oddany męskiemu bohaterowi. Alicja pokazuje nam jednak czym jest bycie częścią Ciemności, działanie wedle własnych pragnień, bez sztucznych ograniczeń i oglądania się na kogokolwiek. Życie bez: „nie wolno” powtarzanego na każdym kroku, bez kagańców nakładanych sobie przez Jasnych każdego dnia. Alicja, to Inny groźny i niebezpieczny, bo pozbawiony skrupułów: "Niektórzy uważają, że my, Ciemni, jesteśmy źli. To nieprawda. Jesteśmy tylko sprawiedliwi. Dumni, niezależni i sprawiedliwi. I sami o sobie decydujemy."


            Akcja rozwija się zdecydowanie wolniej, niż w pierwszej części, początkowo zbyt duża część opowieści poświęcona jest monologom wewnętrznym wiedźmy, niekoniecznie wartych naszej uwagi, pierwsza opowieść z tomu jest zdecydowanie najsłabsza. Na szczęście kolejne strony wynagradzają nam to z nawiązką. Ponownie wkraczamy w świat magii i spisków, pojedynków i prób uzyskania przewagi, walki dobra ze złem, tym ciekawszej, że widzianej z tej „drugiej strony”.
            Na „Dzienny Patrol” składają się historie gorzkie i naprawdę smutne, nigdy nie kończące się dobrze. Bohaterowie porozstawiani są na planszach i nieświadomi bycia jedynie pionkami w okrutnej grze: „Hesser i Zawulon. Dwa zasadnicze czynniki , od których zależy cała historia (…) Oni rozumieją, co jest grane, I jeden próbuje ograć drugiego. Jak zwykle”. Już pierwsza część pokazała, jak umowne są nazwy Ciemność i Jasność, gdy obie strony posługują się takimi samymi środkami w drodze do celu. „Dzienny Patrol” pokazuje, że to  szarość jest tak naprawdę dominująca…
            Zaskakujący rozwój akcji, to już niemalże znak firmowy Łukjanienki. Do tego należy dodać niejednoznacznych bohaterów i skomplikowane relacje między nimi. Idealnie odmierzona dawka patosu, czarnego humoru i sarkastycznych uwag, a także cięte uwagi sprawiają, że mimo ciężkiego tematu całość czyta się naprawdę dobrze.

            Po raz kolejny autorowi udało się stworzyć fascynującą opowieść, pełną niesamowitych istot i świat w którym odwieczna walka pochłania mnóstwo ofiar po obu stronach. Mroczna, okrutna proza, wciągająca do ostatniej strony.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

W poszukiwaniu prawdy- "Wszystko co lśni"

Monumentalna powieść Eleanor Catton jest jednym z najgłośniejszych tytułów ostatnich kilku lat, ale też bez wątpienia ta wspaniała proza- przecząca każdą stroną pogłoskom o końcu tradycyjnie pojmowanej powieści- jest tego warta.
            Najmłodsza w historii nagrody Bookera pisarka, jest także autorką najdłuższej książki nagrodzonej kiedykolwiek tym wyróżnieniem. Najbardziej prestiżowa nagroda literacka wielkiej Brytanii przypadła zaledwie 28-letniej pisarce, nic dziwnego, że wokół książki powstało zamieszanie, które jednak nie powinno nam przysłonić samej powieści.
Lata 60 XIX wieku, Nowa Zelandia: małe miasteczko Hokitika staje się areną niezwykłych wydarzeń, rozpoczynających się od śmierci Crosbiego Wellsa, samotnika i poszukiwacza złota. W hotelowym pokoju dwunastu mężczyzn spróbuje rozwikłać tajemnicę tego zgonu w obecności przybyłego właśnie do miasta młodego Waltera Moody’go. Świeże spojrzenie młodzieńca ma sprawić, że seria niepokojących wydarzeń ułoży się w spójną całość, dodatkowo Walter sam stał się świadkiem czegoś, co zakłóciło jego dotychczasowy spokój ducha. Zgon poszukiwacza złota nie byłby dziwny, gdyby nie okoliczności znalezienia ciała: próba samobójstwa prostytutki Anny, stanowczo zaprzeczającej jakoby chciała odebrać sobie życie; pojawienie się tajemniczej żony zmarłego, a także złowrogiego kapitana statku zamieszanego w większość nieczystych sprawek miasteczka, czy też w końcu znalezienie w ubogiej chatce skarbu…
            Dwunastu mężczyzn przedstawia swoje historie i próbuje z nich ułożyć racjonalną całość i znaleźć sens wszystkich tych wydarzeń. Przypadkowa zbieranina różnych charakterów połączonych jedynie wydarzeniami z czternastego stycznia, nie daje nadziei na rychłe rozwikłanie tej zagadki. Dają o sobie znać wzajemne animozje, uprzedzenia charakterystyczne dla mężczyzn z różnych środowisk, czy też różnych ras. Ich opowieści składają się na zawiły obraz, pełen tajemnic i niedopowiedzeń.
            Nad wszystkim czuwa wszechwiedzący narrator, rodem z powieści wiktoriańskich, stanowiący jeden z elementów nawiązujących do tradycji wielkiej powieści XIX-wiecznej. Catton niezwykle sprawnie połączyła w całość kryminał, powieść realistyczną, historię z dreszczykiem, a także opowieść o duchach. Na każdym kroku napotykamy liczne tropy, odniesienia i aluzje, połączone niezwykłym  piórem autorki. Kolejne strony zmuszają do uważnej lektury, zatrzymania się i pochylenia z uwagą nad każdym szczegółem. 
Ogrom pracy włożony w rekonstrukcję realiów historycznych- topografią miasta, ubiorem, zwyczajami, charakterystyką  pracy poszukiwaczy złota- jest dodatkowym aspektem tej opowieści zasługującym na wielki szacunek. Pisarka nie tylko stworzyła monumentalną opowieść z pełnokrwistymi bohaterami, jakich nie powstydziłby się Dickens, ale zadbała o sprawdzenie wszystkich szczegółów. Drobiazgowa analiza źródeł historycznych pozwoliła na zgłębienie zwyczajów  Maorysów, sposobów wytapiania sztabek złota, czy też działalności XIX-wiecznych banków. Kolejne strony przynoszą informację o handlu opium traktowaniu rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii , czy też seansach spirytystycznych, a wszystko to ma podłoże w rzetelnym badaniu źródeł.
            Powieść Catton jest lekturą pełną niespodzianek, wciągającą i stanowiącą doskonały hołd złożonej wielkiej literaturze. To powieść wymagająca nie lada koncentracji i uwagi, ale w zamian oferująca przyjemność obcowania z prawdziwie stylową lekturą.  

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

niedziela, 30 listopada 2014

Budzisz się rano, a wszystko wokół jest szare. Niebo szare, słońce szare, miasto szare, ludzie szarzy i myśli szare. i jest tylko jedno wyjście-znów się napić.


           Witajcie w Moskwie, mieście gdzie przed tysiącami lat zawarto rozejm między siłami Ciemności i Światła. Każda z nich  powołała specjalny patrol: Nocny dba, by Ciemność działała zgodnie z traktatem, Dzienny by siły dobra nie przesadzały z nawracaniem zbłąkanych duszyczek.
            Ten porządek rzeczy jest surowo pilnowany i może trwać, dopóty jedna ze stron nie zdobędzie przewagi lub nie złamie postanowień  traktatu. Kary za naruszenie postanowień są więc bardzo surowe, a pracownicy obu patroli niezwykle skrupulatni w pilnowaniu swoich antagonistów.
            Główny bohater, Anton, to nowy członek Nocnego Patrolu i jego oczami obserwujemy wydarzenia mogące zmienić układ sił. Najważniejsza jest równowaga, to jej pilnują oba patrole, to dla niej zabijają i giną: „Nie musimy kochać zwykłego świata. Chronimy go dlatego, że na nim pasożytujemy”. Ciemni i Jaśni wchodzą sobie bez przerwy w drogę, walczą i knują. Wielowarstwowe podchody, intrygi i spiski są główną osią powieści, każde wydarzenie można obrócić na swoją korzyść, by choć na chwilkę zyskać przewagę, by zdobyć kolejnego adepta, pamiętać trzeba jednak, że jeden nieostrożny ruch doprowadzić może do katastrofy.
            Niezdarne, choć szlachetne poczynania Antona wciągają go w sam środek walki między siłami, których nazwy są bardzo mylące: Jaśni i Ciemni z jednakową łatwością zabijają, poświęcają swoich ludzi i zwykłych mieszkańców, knują mordercze spiski, nie zważając na stary. Jasny mag średniego poziomu ląduje nagle w samym centrum wielkiej bitwy, do której nie przygotowała do dotychczasowa praca za biurkiem. Tysiącletni magowie, wampiry, wilkołaki, potężna magia, stare proroctwa-to od tej pory codzienność Antona.
Charakterystyczne dla prozy Łukjanienki są wstawki nadające lokalny koloryt: wódka pita, jak herbata do wszystkiego, stanowiąca także niezwykle skuteczną broń przeciw wampirom- wylana na takiego stwora działa lepiej, niż woda święcona; obskurne budynki, wystraszeni ludzie przemykający zaniedbanymi ulicami, dorobkiewicze w dresach i drogich samochodach. Rosja lat dziewięćdziesiątych, to bardzo specyficzna scena dla rozegrania urban fantasy.
Pisarz czerpie także pełnymi garściami z pozornie bliskiego nam, ale mimo wszystko  egzotycznego, folkloru rosyjskiego, ze starych podań i miejskich legend.  Mroczna i naturalistyczna proza wciąga od pierwszej strony, serwując nam nagłe zwroty akcji, niespodziewane rozwiązania i wielopiętrowe zagadki.
Bohaterowie są mocno niejednoznaczni, wbrew wyraźnemu podziałowi na Nocny i Dzienny Patrol, pełni sprzeczności negatywnych i pozytywnych cech, trudni do zaszeregowania. „Nocny Patrol” zawiera idealną mieszankę patosu, czarnego humoru i niespodziewanych zwrotów akcji, wrzuconą w przemyślany i spójny świat. Łukjanienko pokazuje, jak powinno tworzyć się oryginalne urban fantasy.

piątek, 28 listopada 2014

Publiczne pranie brudów.

Wspomnienia dzieci gwiazd przeważnie bywają szokujące: ujawnianie ciemnych sekrecików, publiczne pranie brudów, zrzucanie winy za swoje nieudane życie na rodziców itd. Nie inaczej jest z książką jedynej córki Shirley MacLaine, spowiadającej się czytelnikom z trudnego życia w cieniu sławnej matki.   Sachi Parker nie miała łatwego dzieciństwa: urodzona w Ameryce, oddana na wychowanie ojcu mieszkającemu w Japonii, już od najmłodszych lat musiała walczyć z niezrozumieniem otoczenia, ciągle nieobecnym ojcem, brakiem akceptacji i wsparcia. Skomplikowane relacje łączące rodziców Sachi,negatywnie odbiły się na uczuciach, jakimi oboje darzyli córkę. Kariera aktorska nie pozwoliła MacLaine na poświęcenie się roli matki, z kolei zajęty romansowaniem i wydawaniem pieniędzy żony ojciec nie zaprzątał sobie zbytnio głowy wychowywaniem małej „idiotki”, jak zwykł czule nazywać swoją pociechę.
            Pozostawiona sama sobie, przekazywana w ręce kolejnych opiekunek,  których kompetencji nikt nie sprawdzał, Sachi wyrosła na zagubionego  człowieka, niezwykle podatnego na wpływy i ulegającego innym. Z kolejnych stron książki spogląda na nas nieszczęśliwa dziewczynka, nastolatka, a potem dorosła kobieta, która nigdy do końca nie wyzwoliła się z toksycznych relacji ze swoimi rodzicami.

            „Szczęściara” opowiada o naprawdę barwnym ale bardzo skomplikowanym życiu dziewczyny żyjącej w cieniu matki i szukającej swojej drogi. Prywatna europejska szkoła, dramatyczne wejście w dorosłość i pozostawienie samej sobie, szereg przedziwnych sposobów na zarobek, związki z toksycznymi mężczyznami, na końcu nieuchronna przeprowadzka w pobliże matki. Wszystkie decyzje podejmowane przez narratorkę stanowić mogą pożywkę dla niejednej sesji na kozetce u terapeuty.            
Cała książka w sumie sprawia wrażenie terapii  bohaterki, w trakcie której wyjawia się wszystkie brudne sekrety, niesmaczne szczegóły z życia rodzinnego, próbuje rozwiązać powikłane relacje. Czytelnik nie zawsze jest w stanie przejść do porządku dziennego nad rezultatami tej spowiedzi. Pierwszy zgrzyt pojawia się po wspomnieniach dzieciństwa, z których jasno wynika, że ojciec dopuszczał się zachowań klasyfikujących się jednoznacznie, jako patologiczne. Brak refleksji nad jego czynami skutkuje kontaktami z tym, ewidentnie chorym człowiekiem, do jego śmierci, a także publikowaniem serii zdjęć Sachi przytulonej do „tatusia”.

            Na kolejnych stronach Sachi opowiada rzeczy szokujące, momentami niesmaczne, czasami tak nieprawdopodobne, że sprawiające wrażenie zmyślonych. Do pewnego momentu relacja ta budzi współczucie. Jednak, gdy pretensje na temat braku pomocy ze strony rodziców wkładane są w usta 27-letniej kobiety, całość zaczyna budzić irytację. Narratorka dużo miejsca poświęca na roztrząsanie faktu, że po ukończeniu szkoły pozostawiona została samej sobie, że trakcie prób podbijania Hollywoodu nie uzyskała wsparcia ze strony matki, posuwa się nawet do oskarżeń Shirley MacLaine o sabotowanie swojej kariery aktorskiej. 
Trudno wykrzesać w sobie pozytywne uczucia w stosunku do któregokolwiek bohatera książki. Shirley MacLaine przedstawiona jest w sposób, który musi budzić co najmniej niechęć, ale jej roszczeniowa i pełna negatywnych emocji córka również nie wzbudza sympatii. Podejmowane przez nią decyzje i wybory życiowe wzbudzają zdumienie, a ewidentnie plotkarski styl książki nie wzbudza współczucia, jedynie irytację. Jakie jednak uczucia może wywoływać fakt, że pewnemu traumatycznemu przeżyciu  autorka poświęciła jeden akapit, a o niestrawności na planie filmowym pisała przez cztery strony...            
Smutna książka, z której wyłania się naprawdę niepokojący obraz relacji bohaterki z matką,  opowiadana przez mocno poranionego człowieka i budząca bardzo mieszane uczucia. Lektura „Szczęściary” na pewno nie należy do przyjemności, nawet jeżeli położy się poprawkę na ewentualne  koloryzowanie faktów.  

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

sobota, 8 listopada 2014

W kuchni u państwa Bennet.

Czy kiedykolwiek w trakcie lektury „Dumy i uprzedzenia” zastanawialiście się, kto szyje piękne suknie sióstr Bennet? Kto czyści ubłocone trzewiki Elizabeth i kręci misterne loki Jane? Jo Barker oferuje nam szansę przyjrzenia się wydarzeniom ze słynnej powieści oczami służących.
          „Dworek Longbourn” opowiada historię równolegle toczącą się z „Dumą i uprzedzeniem” ale bohaterowie Jane Austen zajmują w niej drugoplanowe miejsce, ustępując pola rezolutnej pokojówce Sarze, kompetentnej gospodyni Hill i tajemniczemu lokajowi Jamesowi.
„Jakaż pochwała może mieć większą wartość nad pochwałę inteligentnej służby”, słowa Austen są mottem powieści koncentrującej się na niewdzięcznej roli służącej w XIX -wiecznej Anglii. Autorka tworzy drobiazgowe opisy ciężkiej pracy i ogromnego wysiłku wkładanego w to, by dom państwa Bennet funkcjonował; jeden dzień przechodzi niepostrzeżenie w drugi, obowiązki piętrzą się, monotonne i uciążliwe. Kolacje i bale oznaczają dla panienek zabawę i możliwość poznania interesujących dżentelmenów, dla ich służących , to godziny szycia sukien, układania fryzur i czekania do świtu z gorącą wodą i ogniem w kominku.
          „Dworek…” pokazuje nam oczami Sary dwa rodzaje kobiet: miękkie jak ciasto delikatne panienki i silne, wyniszczone ciężka pracą służące. Połączenie dosłowności i naturalistycznych opisów rodem z prozy Fabera, z delikatnym światem wykreowanym przez Jane Austen tworzy interesujący efekt.  Szkoda, że autorka nie poszła dalej lecz  poprowadziła powieść w kierunku romansu, z całym jego ciężarem gatunkowym. Ciekawe jest obserwowanie jednej z najsłynniejszych  bohaterek literackim krytycznym okiem służącej, ale potencjał tkwiący w tym pomyśle zostaje zmarnowany na rzecz opowiedzenia nam historii miłosnej.
          Baker wydobywa na światło dzienne szczegóły o których nie chcielibyśmy myśleć w trakcie lektury XIX-wiecznej prozy: pogardę dla kobiet, nieludzko ciężką pracę służby, skandaliczne warunki życia ubogich. By osiągnąć odpowiedni efekt kreuje analogiczne sytuacje np. chorobę Sary w momencie gorączkowania Jane. Momentami opisy ciężkiej pracy i trosk wydają się być lekko przesadzone, jakby autorka chciała koniecznie wywołać współczucie czytelników. Nie udało się także w pełni oddać charakteru postaci powołanych do życia przez angielską pisarkę: Lizzy, Jane, Mary, są tylko bladym odbiciem bohaterek z „Dumy i uprzedzenia”.
          Krytyka dziewiętnastowiecznego społeczeństwa i wyzysku ludzi niższego stanu zostaje odstawiona w pewnym momencie na drugi plan, zepchnięta przez perypetie miłosne dziewczyny rozdartej uczuciem do dwóch  mężczyzn. Baker obdarza swoją bohaterkę niezłomnym charakterem i dumą, a także niezgodą na swoje dotychczasowe życie. Niestety, cały potencjał tej postaci zostaje zmarnowany na uwikłanie jej w banalną opowieść miłosną, tak samo jak potencjał całej książki  idącej  w stronę powieści obyczajowej z obowiązkowym szczęśliwym zakończeniem.
          „Dworek…” mimo wad  jest niewątpliwie wart uwagi- nie tylko miłośników prozy Jane Austen- to bardzo dobrze napisana opowieść z kilkoma zaskakującymi rozwiązaniami, wypełniona pełnokrwistymi postaciami przykuwającymi naszą uwagę.

 Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

czwartek, 6 listopada 2014

Potwór w kapciach

Tytułowy potwór to Brian, elegancki i przystojny ojciec czworga dzieci, w którym zakochała się piękna Roz, autorka i jednocześnie główna bohaterka wstrząsającej historii o domowej przemocy.
Dziesięć lat „związku” tej pary to dziesięć lat koszmaru przeżywanego przez kobietę poddawaną przemocy słownej, emocjonalnej, seksualnej i psychicznej. Bita, zdradzana, upokarzana na setki przeróżnych sposobów, Roz przez cały czas „związku” prowadziła rodzaj pamiętnika - były nim jej rysunki, które w pewnym momencie pozwoliły bohaterce spojrzeć na wszystko to, z właściwej perspektywy, dzięki czemu mogła w końcu odejść od swojego prześladowcy.


Przemoc domowa, objawiająca się w przeróżny sposób, jest zjawiskiem obecnym w co piątej polskiej rodzinie, są to dane porównywalne z tym, co dzieje się na całym świecie. Ofiarami przeważnie są kobiety, schemat zawsze jest ten sam: przystojny, czuły i troskliwy mężczyzna zmienia się po pewnym czasie w bestię, tak jak Brian. Człowiek, który jawi się jako czysta emanacja zła, dręczący: kobietę, którą podobno kocha, własne dzieci, pracowników, obcych ludzi, wszystkie żywe istoty znajdujące się wokół niego, łącznie z psem... To ktoś, kto potrafi powiedzieć kilkuletniej córce, że spowodowała śmierć własnej matki, swoim niegrzecznym zachowaniem... Kluczem do tej postaci są słowa wypowiadane przez Briana, w momencie przeglądania danych osobowych pracowników: „Naprawdę łatwo można kontrolować i niszczyć ludzi. Trzeba tylko wywołać dysfunkcję, ponieważ w jej rezultacie rodzi się niepewność. Z chwilą, gdy ktoś przestaje się czuć bezpieczny, można z nim zrobić co tylko się chce.” I to właśnie robi Brian z Roz, zmieniając jej życie w koszmar. Cała historia została przedstawiona w formie komiksu, co powoduje, że wyróżnia się na tle innych opowieści o przemocy domowej. Ten sposób podawania treści miał spowodować, że całość silniej przemawia do czytelnika. Powiedzmy sobie szczerze - zobojętnieliśmy w znacznym stopniu na opowieści o tym, jak mężczyzna dręczy „swoją” kobietę. Ten temat był wielokrotnie poruszany, między innymi w licznych kampaniach społecznych. Komiks Roz Penfold jest próbą autorefleksji, rodzajem „obrazkowej psychodramy”, którą dzieli się z odbiorcą. Forma, w jakiej to robi, zdecydowanie wzmacnia siłę przekazu. Całość, w założeniu, miała być przestrogą lub/i motywacją do zmian czytelniczki/czytelnika, którego rodzina doświadczyła czegoś podobnego.
Nie wiem, czy spełni ten postulat. Przymusowa aborcja, upokorzenia, zdrady, widok wykorzystywanych i dręczonych dzieci nie były przez dziesięć lat wystarczającym powodem dla autorki komiksu do tego, by opuściła swojego potwora. Czy istnieje więc możliwość, że inne kobiety, uwikłane w ten sam mechanizm przemocy, po przeczytaniu opowieści Roz, zdecydują się na porzucenie bestii, z którymi żyją? Raczej należy w to wątpić... Bardziej prawdopodobny i realny do spełnienia jest postulat o funkcji ostrzegawczej. Książka wyczula na najmniejsze nawet przejawy agresji fizycznej, bądź psychicznej ze strony mężczyzn, pokazuje, w jak kunsztowny sposób partner potrafi doprowadzić do tego, że wykształcona kobieta, kierująca własną firmą zostaje sprowadzona do rangi przedmiotu. Ostrzega, nagłaśnia problem, pokazując jednocześnie, że przemoc domowa może trafić w każdego z nas: niezależnie, od tego czy mamy podstawowe, średnie, czy wyższe wykształcenie. Nie sprawia tylko, że pojmujemy, jak to możliwe, że „silna asertywna kobieta pozwoli się poniżać...” Ale czy to da się pojąć? Literatura tego typu, może pokazać nam skalę zjawiska, jakim jest przemoc w domu, ale nigdy nie pozwoli osobie, która takiej przemocy nie doświadczyła, wczuć się w ofiarę. Ja nie rozumiem kobiety, która przez dziesięć lat pozwoliła na odebranie godności sobie i dzieciom, których opiekunką została, dziesięć lat życia poświęcając w imię źle rozumianej miłości. I mam nadzieję, że nigdy tego nie zrozumiem…

Odbrązowienie

"To my bez głosu My bezimienne My z jedną twarzą zawsze tą samą Penelopa…"
Zamknij oczy i przywołaj wszelkie skojarzenia, które nasuwają Ci się, gdy o niej myślisz. Wierność, cierpliwość, oddanie, miłość. W ciągu wieków Penelopa stała się posągową bohaterką, postacią bez skazy, tak doskonałą, że aż w swej doskonałości nudną. Margaret Atwood postanowiła zweryfikować nieco sposób postrzegania żony Odysa. Otwórz więc oczy i posłuchaj, przygotuj się na historię opowiedzianą ustami kobiety, która po raz pierwszy zdecydowała się wyjawić jak to naprawdę było.


Penelopiada rozbrzmiewa kobiecymi głosami, oprócz samej Penelopy, możesz także wysłuchać jej dwunastu służek. Dziewcząt powieszonych przez Odysa, za zbytnie spoufalanie się z zalotnikami żony. Babskie gadanie…Obnażanie słabości męża, który okazuje się być kobieciarzem i oszustem; boska Helena Trojańska to zwykła głupia gęś, która zbytnio folgowała swoim popędom. Historie dzieciństwa księżniczki i wiejskich dziewuch, które niewiele różnią się od siebie, jednakowo traktowane jak kawałek mięsa w świecie herosów i tytanów. Babskie gadanie…Plotki o zalotnikach, problemach z teściowymi i szarym życiu kobiety-matki, żony, służącej. Historie zwykłych kobiet, których losy splecione zostały w przeróżny sposób z losami Odyseusza.
Penelopie zabrano prawo głosu, na zawsze zmieniając ją w posąg dobrej żony, a służki… czy pamiętasz jakieś służące z mitu o Odysie? W obu przypadkach zmuszono je do milczenia, pozwalając by stały się elementami składowymi mitu o wspaniałych mężczyznach. Historia stworzona przez Atwood dosyć bezlitośnie rozprawia się nie tylko z opowieścią o Odysie, ale także z mitem jako takim. Obnaża niekonsekwencje historii gloryfikujących jednych kosztem innych; nadaje im ludzki, bardzo ludzki wymiar. Pisząc o codzienności, zwykłym życiu kobiety oszukiwanej przez męża, zmusza do przemyślenia, do przeinterpretowania tradycyjnej, stworzonej przez mężczyzn, wersji tej opowieści. Opowieści, która dzięki temu zyskuje zupełnie inny wymiar. Sama Penelopa, inteligentnie i złośliwie przedstawiająca swoją historię, staje się w końcu postacią z krwi i kości, kończąc z ze swoim własnym mitem. I chociażby dla tej przemiany warto sięgnąć po tę historię.

środa, 22 października 2014

Bękart kontra świat.

W literaturze fantastycznej nie ma chyba bardziej sztampowego motywu, niż historia dziecka, powoli zdobywającego tajniki niezwykłej wiedzy i w końcu objawiającego  swe nadzwyczajne zdolności całemu światu w celu jego uratowania. Chwała zatem Robin Hobb za wykorzystanie tego zużytego schematu w sposób świeży i zaskakujący czytelnika.
            Głównym bohaterem powieści jest nieślubne dziecko następcy tronu, Bastard Rycerski, chłopiec podrzucony na dwór królewski i tam pozostawiony na łaskę i niełaskę swojej nowej rodziny.  Oczami dziecka poznajemy zatem mechanizmy rządzące nie tylko królewskim majątkiem, ale całym Królestwem Sześciu Księstw. Wychowywany przez sługę ojca, pogardzany przez dwór, ignorowany przez krewnych, Bastard powoli uczy się komu ufać, a kogo za wszelką cenę unikać. Sytuacji bękarta nie poprawia fakt zrzeczenia się tronu przez jego ojca, a potem jego gwałtowna śmierć. Kolejka do korony zmniejsza się w ten sposób znacząco i oczy wielu ludzi zwracają się z zastanowieniem w kierunku małego podrzutka.
            Na kolejnych stronach Bastard podejmuje naukę u różnych nauczycieli, gdyż król dochodzi do wniosku, że wartość dziecka można znacząco podnieść przez edukację, swoistą tresurę której rezultatem będzie lojalny sługa, mający żyłach królewską krew. Chłopiec w dzień zdobywa wiedzę z zakresu dyplomacji, dobrych manier, historii, szermierki, a nocami poznaje tajniki skrytobójstwa, niezwykle przydatnego w politycznych machinacjach. Naznaczony bliznami Cierń jest skutecznym nauczycielem swojego fachu, a młody Bastard niezwykle pojętnym uczniem, wysyłanym na coraz liczniejsze misje.
            Skuteczny zabójca jest coraz bardziej potrzeby władcy ziem nękanych przez najeźdźców coraz śmielej zapuszczających się w głąb królestwa, celowo zarażający mieszkańców chorobą zmieniającą ludzi w bestie. Ataki piratów i powiększająca się liczba chorych powodują, że panujący coraz częściej musi sięgać po radykalne środki, by zyskać sojuszników, pozbyć się wrogów i przekonać opornych do swoich działań, zaś najbardziej radykalnym ze środków jest Cierń i jego młody, zdolny uczeń.


            Głównym wątkiem powieści jest bolesne dorastanie Bastarda, a losy chłopca nieodwracalnie splatają się z historią całego królestwa, stopniowo popadającego w coraz większe zagrożenie. Oczami dziecka, potem młodzieńca, patrzymy na stosowane coraz bardziej rozpaczliwe środki, mające powstrzymać krwiożerczych wyspiarzy, zmieniające się nastroje polityczne, powstające i dławione spiski. Samotne, nie chciane przez nikogo dziecko jest doskonałym przewodnikiem po Królestwie Sześciu Księstw. Autorka stworzyła spójną wizję świata przypominającego nasze średniowiecze, różniącego się między innymi istnieniem Mocy, pozwalającej na telepatyczne porozumiewanie się, zabijanie na odległość, wpływania na zachowania innych itd. Niektórzy z poddanych, a także sami książęta mają naturalną zdolność posługiwania się Mocą, która szkolona może stać się groźną bronią.
            Najmocniejszą stroną historii są bohaterowie, pierwszo- i drugoplanowi. Wielowymiarowi, pełni złożonych uczuć, nie dający się sprowadzić tylko do kilku cech. Bastard, koniuszy,  Błazen, Cierń, każdy z nich jest wiarygodnie przedstawioną postacią, interesująca w każdym calu i ewoluująca na kolejnych stronach.

            „Uczeń skrytobójcy” ucieka od sztampowych rozwiązań: główny bohater z racji swoich zdolności i pochodzenia nigdy nie stanie się szanowanym członkiem społeczeństwa, finał opowieści jest dosyć gorzki, a samotny pozbawiony przyjaciół Bastard znacząco odbiega od bohatera większości książek fantasy. Świat przedstawiony na kolejnych stronach nie jest przesadnie oryginalny, ale stanowi spójną i wiarygodną wizję, przemawiającą do czytelnika. Ta pełna emocji opowieść o dorastaniu jest pozycją z wszech miar zasługującą na uwagę.  

czwartek, 16 października 2014

Wolność za wszelką cenę

„Czarne skrzydła”, to poruszająca trudny  temat pasjonująca opowieść, łącząca w sobie fikcję literacką z prawdziwymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w dziewiętnastowiecznej  Ameryce.
            Poruszający portret dwóch kobiet ukazany jest na tle okrucieństw epoki, pozwalającej na traktowanie drugiego człowieka w kategoriach wyłącznie użytkowych. Autorka zdecydowała się na dwutorową narrację, oddając głos Szelmie: bystrej i niepokornej niewolnicy oraz Sarze, córce sędziego stanu, pozornie uprzywilejowanej z racji swojej pozycji społecznej i koloru skóry. Obydwie bohaterki zdecydowanie nie przystają do czasów w których przyszło im żyć. Szelma pragnie dla siebie czegoś więcej, niż pokornego wykonywania poleceń i pochwał z ust białych. Z kolei Sara już w dzieciństwie żywi odrazę do niewolnictwa i postrzegania służących, jako niepełnych ludzi, wykazując tym samym wrażliwość rzadko spotykaną wśród jej ówczesnych.


            Pragnącą zostać prawnikiem-w świecie każącym jej wyłącznie rodzić dzieci i trwać przy mężu- Sarę  i za wszelką cenę dążącą do uzyskania wolności- Hetty połączy niezwykły związek, doskonale opisany przez Szelmę: „Darzyła mnie miłością i współczuciem, a ja kochałam ją i wykorzystywałam”. Niemożliwa więź, nawiązana w dzieciństwie nie zostaje zerwana przez kolejne lata. Kidd pokazuje bolesny proces dojrzewania obu dziewczyn w świecie wrogim kobietom,  niezależnie od koloru ich skóry, świecie który jest klatką. Zarówno córka sędziego, jak i córka szwaczki pragnie zrealizować marzenie o niezależności, całe swoje życie podporządkowując temu pragnieniu. Narastający powoli bunt Sary znajduje w końcu ujście dzięki młodszej siostrze Ninie, waleczniejszej i bardziej radykalnej z pociech sędziego Grimke.
            Bolesny temat podany jest z dużym wyczuciem, w sposób który i tak wywołuje niezwykle silne emocje. Powoli, na kolejnych stronach  pojawiają się kobiety, które nie pozwoliły się złamać prawu, mężczyznom, tragicznym przeżyciom. Silne, decydujące się na bolesne odrzucenie wartości, jakimi  żyła przeważająca większość ówczesnych kobiet, skazując się na ostracyzm, publiczne potępienie, czasami nawet narażając życie. Wyraziście nakreślony obraz epoki ujawnia mroczne oblicze Ameryki, z jej silnymi kontrastami, nienawiścią, brakiem szacunku dla życia, skostniałymi poglądami.
            „Czarne skrzydła” oparte są na biografii sióstr Grimke, jednych z pierwszych sufrażystek i abolicjonistek, prekursorek amerykańskiej myśli feministycznej;  obejmując ponad trzydzieści lat z ich życia w Karolinie Południowej, zmieniającej swoją ponurą postać dzięki właśnie takim kobietom. Autorce należą się brawa nie tylko za przypomnienie sylwetek obu sióstr, ale za zdecydowanie się na uzupełnienie ich historii narracją Hetty, której opowieść  w bardzo naturalny sposób splata się opowieścią Sary i Niny.
            Po raz kolejny autorce „Sekretnego życia pszczół” udało się stworzyć  poruszającą książkę  o pragnieniu wolności niezależnie od koloru skóry, płci i pozycji społecznej. 

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

piątek, 3 października 2014

Bo to zła matka była...


Małgorzata Warda w „Mieście z lodu” poruszyła niezwykle bolesny temat, tworząc poruszającą opowieść o walce z samym sobą i próbach normalnego życia mimo choroby psychicznej.
Główna bohaterka, Teresa, od lat zmaga się z afektywną chorobą dwubiegunową, niszczącą i odbierającą szansę na normalne życie. Miotająca się od euforii do depresji, biorąca silne leki kobieta jest także matką trzynastoletniej Agaty, wychowywanej głównie przez babcię. Próbując odzyskać utraconą przed laty więź, Teresa wyjeżdża pewnego dnia z córką w poszukiwaniu swojego miejsca i próby zbudowania domu. Sielskie, górskie miasteczko wydaje się być idealne do rozpoczęcia wszystkiego na nowo: Teresa podejmuje pracę, Agata zaczyna chodzić do szkoły, pozornie wszystko wydaje się być w najlepszym porządku, dopóki choroba nie daje o sobie znać ponownie…
Atrakcyjna samotna matka i jej wrażliwa piękna córka budzą agresję miejscowych, zwłaszcza kobiet  traktujących obie bohaterki w kategoriach intruzów naruszających spokój miasteczka. Miasteczka skrywającego dosyć ponury sekret i powoli ukazującego swoje prawdziwe oblicze: wrogość w stosunku do obcych, bigoteria, zakłamanie- to tylko kilka przykładów uczuć, z jakimi borykać się muszą nowe mieszkanki. Atmosfera ulega dramatycznemu pogorszeniu, gdy Agata zostaje znaleziona nieprzytomna na śniegu w górach. Policja wszczyna śledztwo a małomiasteczkowe duszyczki z lubością wydają wyrok już na samym początku : wszystkiemu winna jest  zła matka zaniedbująca swoje dziecko. 


Teresa jest bohaterką, którą bardzo łatwo było przerysować i zmienić w karykaturę lub postać z kampanii społecznej, autorce udało się jednak uniknąć tych pułapek i stworzyła wiarygodny  obraz młodej kobiety nękanej straszną chorobą. Początkowo stawiani  jesteśmy  niejako w pozycji jednego z mieszkańców małego miasteczka: nieufnie obserwujemy poczynania młodej matki, jej swobodny strój, mocny makijaż i frywolny sposób bycia.  Ze współczuciem patrzymy na Agatę, dziewczynkę obarczoną ciężarem opieki nad matką, skłonni do słów potępienia. Powoli jednak okazuje się,  że nie wszystko jest czarno-białe, np. w sytuacjach, gdzie bardzo wyraźnie widać brak wsparcia ze strony, bliskich, lekarzy, państwa dla chorych, czy też  samotnych matek, zdanych na same siebie w walce o utrzymanie rodziny.
Warda stworzyła niezwykle poruszającą powieść, której lektura niesie wiele trudnych pytań. Niełatwy temat przedstawiony jest z ogromnym wyczuciem i wrażliwością, autorka poprzednimi powieściami pokazała, że nie boi się sięgać po historie rzadko goszczące w literaturze obyczajowej. Umiejętność splecenia ciężkiej tematyki z  rzetelnym warsztatem przewodzi na myśl amerykańską pisarkę Jodi Picoult. Obie autorki poruszają bolesne tematy, nierzadko kontrowersyjne, a ich książki stają się przyczynkiem do dyskusji np. o przemowy w rodzinie, chorobach psychicznych itd.
 „Miasto z lodu” porusza nie tylko tematyką, ale także wiarygodnie nakreślonymi bohaterami, mocno osadzonymi w polskiej rzeczywistości, realistycznie przedstawionymi i zapadającymi w pamięć. Trudna lektura, ale niewątpliwie warta uwagi.

piątek, 26 września 2014

Pokrzepiająca bajka.

Urocza i bezpretensjonalna, takie słowa najlepiej oddają treść najnowszej powieści Darien Gee.
            Pisarka powraca do herbaciarni Madeline Davies, by pokazać nam tym razem cztery zupełnie różne kobiety, których losy splatają się w zaskakujący nieraz sposób. Isabel remontuje swój dom, by móc go sprzedać i opuścić miasteczko w którym jej zmarły mąż znalazł sobie kochankę. Młodziutka Ava samotnie wychowuje synka i stara się związać koniec z końcem po śmierci ukochanego. Niezwykle atrakcyjna pani hydraulik, Yvonne zmaga się z demonami przeszłości i stara się odciąć od toksycznej rodziny. Z kolei Frances za wszelką cenę pragnie dołączyć do swojej rodziny córeczkę: adopcja małej Chinki przebiega w niezwykle dramatyczny sposób, a trudności dosłownie piętrzą się w oczach.


            Cztery bohaterki poznają się bliżej dzięki niezwykłej starszej pani: wielbicielce scrapbookingu i dobrych rad, Bettie Shelton. Jej niezwykłe albumy, tworzone na kanwie najlepszych wspomnień każdego z mieszkańców, mają dosłownie magiczną moc leczenia ran, łączenia ludzi i pokonywania barier między nimi, czy to jednak wystarczy, gdy sama Bettie potrzebować będzie kogoś, kto pomoże jej dokonać rozrachunku z bolesną przeszłością?
            W atmosferze wzajemnego szacunku, choć nie bez paru zgrzytów, mijają kolejne dni, a bohaterki uczą się od siebie, jak walczyć z przeciwnościami i godzić się z tym, co nieuniknione. Małe miasteczko pełne jest ekscentrycznych postaci, wyposażonych w dosyć charakterystyczne cechy, czasami lekko uciążliwych, ale w ostatecznym rozrachunku sympatycznych, jak choćby lekko zwariowana Bettie, za nic mająca konwenanse i dobre maniery.
            Avalon okazuje się być miasteczkiem z bajki, gdzie każdy mieszkaniec może liczyć na sąsiedzką pomoc, a wszelkie niedogodności wynikające z mieszkania w zamkniętej społeczności znikają w obliczu zalet takiej egzystencji. Trochę utopijna wizja amerykańskiego miasteczka rodem z bajki, nie każdemu przypadnie zapewne do gustu, ale Darien Gee nie tworzy realistycznych powieści, co udowodniła już „Herbaciarnią Madeline”. Konwencja powieści pokrzepiającej i podnoszącej na duchu, została doprowadzona w obu książkach do perfekcji i z takim zastrzeżeniem trzeba je czytać.



            Nieco wyidealizowana rzeczywistość, gdzie nawet najgorsze katastrofy nie łamią ludzi, a szczęśliwe zakończenia są na porządku dziennym, przypominają nieco powieści Fannie Flagg.     „Uśmiech…” nie serwuje wprawdzie tylu śmiesznych scen i zabawnych sytuacji, co choćby „Smażone zielone pomidory”, ale i tak jest naprawdę przyjemną lekturą, godną polecenia.
Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

czwartek, 25 września 2014

Kulinarnie i bez polotu

„Podróż na sto stóp”, to kolejna książka potwierdzająca smutny fakt: im większy zachwyt recenzentów z okładki, tym większe rozczarowanie czytelnika naiwnie wierzącego w słowa, że ma do czynienia z genialną powieścią.
Morais stworzył historię  lekką i dosyć przyjemną w odbierze, mimo wielu niedociągnięć, ale z rodzaju tych, które zapominamy zaraz po przeczytaniu. Główny bohater, Hassan Haji, jest obdarzonym genialnym wyczuciem smaku, synem właściciela indyjskiej restauracji. Hassan urodzony w Indiach, tam poznaje smaki i bogactwo kuchni hinduskiej: pełnej aromatów, pikantnych przypraw, wonnej i aromatycznej; tam kształtuje się jego gust kulinarny. Bohater pochodzi z rodziny o wielkim apetycie na życie, ambitnych i zdeterminowanych, co przekłada się bezpośrednio na odnoszone przez nich sukcesy w prowadzonych interesach. Niestety, dramatyczne wydarzenia odbierają chłopcu matkę i ojczyznę, Haji wraz  bliskimi emigruje: najpierw do Anglii, potem do Francji, gdzie ostatecznie postanawiają się osiedlić.
Ojciec naszego bohatera wraca do sprawdzonej metody na zarobek i wkrótce  oczom spokojnych mieszkańców małego miasteczka ukazuje się głośna i pachnąca przyprawami Maison Mumbai, ściągająca rzesze klientów doskonałymi daniami gotowanymi przez Hassana. Pech chce, by w miasteczku znajdowała się już typowo francuska restauracja prowadzona przez kostyczną Madame Mallory, szczycącą się wyśmienitym smakiem i zamiłowaniem do eleganckich potraw, serwowanych w kunsztowny sposób. Nietrudno się domyślić, że głośny i niechlujny lokal nowych mieszkańców nie przypada do gustu eleganckiej starszej pani. Narasta konflikt nie tylko między dwoma szefami kuchni, ale także dwoma odmiennymi stylami życia: spokój i opanowanie kontra żywiołowość i spontaniczność.


Kulinarna wojna zdominowała większą część opowieści, rozpadającą  się dalej na szereg historii o mniejszej i większej wadze. Kolejne wydarzenia opisują trudną drogę, jaką przejść musi chłopak ze zwykłej rodziny, by stać się kimś, kto zadziwi cały świat. Niestety, późniejsze strony nie są już tak zajmujące, jak część książki poświęcona aklimatyzacji we Francji.
Niewątpliwą zaletą powieści są smakowite opisy, każda strona poświęcona kucharskim dokonaniom Hassana jest niezwykle plastyczna, kipiąca wprost od zapachów, smaków, te fragmenty mogą naprawdę skłonić kogoś do wycieczek w kierunku lodówki: czytelnik praktycznie czuje smakowite zapachy, aromatyczne przyprawy, słyszy skwierczący olej… Niestety, kiedy tylko autor musi wyjść poza opisy kulinarne, książka staje się mdłą opowiastką, wypełnioną niedopracowanymi bohaterami.
Większość postaci naszkicowana jest bardzo grubą kreską i miejscami sprawia wrażenie mocno karykaturalnych. Madame Mallory raz kreowana jest na prawdziwą damę, by za chwilkę zachowywać się, jak prostaczka, powodując znaczący dysonans u odbiorcy. Główny bohater wyposażony w kilka zaledwie charakterystycznych cech, rzadko sprawia wrażenie wiarygodnego, tak samo jest niestety z resztą postaci. Kilka powiedzonek, karykaturalnych gestów, to jedyne środki jakimi dysponuje  Morais w kreowaniu swoich antagonistów.
Dialogi czasami są bardzo toporne, w czym nie pomaga także tłumaczenie, momentami naprawdę niedbałe: dziwne zwroty pojawiające się co jakiś czas, a także nieudolne próby oddania slangu, czy też niezgrabnej angielszczyzny  nowych mieszkańców Londynu.  Brak jest również konsekwencji w prowadzonej narracji: wysoki ton sąsiaduje z prymitywnymi odzywkami np. na temat kobiecego ciała, a wszystko to w obrębie jednego akapitu.
„Podróż na sto stóp” jest idealnym przykładem na to, że miłość do kuchni i książek nie zawsze przekłada się na dobrą powieść o gotowaniu.
Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

wtorek, 16 września 2014

Pornografia przemocy

Do momentu postawienia ostatniej kropki, nie wiedziałam, jaką ocenę postawić książce Ketchuma. W każdej recenzji „Dziewczyny z sąsiedztwa” pojawiają się przymiotniki: wstrząsająca, poruszająca, przerażająca.
Fakt, byłam wstrząśnięta: swoim brakiem reakcji po lekturze. Ketchum nie opowiedział mi historii, która  zmieniłaby moje postrzeganie świata, nie poruszył żadnej czułej struny, nie wstrząsnął mną do głębi. Być może jestem do cna pozbawiona wszelkich złudzeń. Być może dlatego opowieść Ketchuma nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak na innych recenzentach szafujących dramatycznymi przymiotnikami.
Człowiek to nie jest piękne zwierzę, nie ma chyba na świecie tragiczniejszego osądu, który nie byłby jednocześnie truizmem. Zaprzeczyć temu mógłby tylko skrajny fantasta, bądź niepoprawny optymista.
Ketchum jako inspirację wymienia „Władcę much” oraz wydarzenia, który miały miejsce naprawdę: kiedy to Gertrude Baniszewski, razem ze swoimi dziećmi i dziećmi sąsiadów zakatowała na śmierć w piwnicy Susan Likens. Narratorem powieści jest David Moran, niegdyś słodki dzieciak, obecnie pozbawiony złudzeń dwukrotny rozwodnik, powracający wspomnieniami do koszmarnego lata, kiedy to dane było mu się przekonać o prawdziwości stwierdzenia profesor Skargi. Cofamy się  do magicznego czasu dzieciństwa Davida, kiedy to łowił raki, pił ogromne ilości coli i poznał tytułową dziewczynę z sąsiedztwa, starszą od siebie Meg. Megan wraz z siostrą, po tragicznej śmierci rodziców, przeprowadziła się do swojej najbliższej krewnej, Ruth. Pierwowzorem tej postaci była Baniszewski. Początkowa niechęć starszej kobiety do dziewczynki zmieniła się niepostrzeżenie w wyrafinowane torturowanie dziecka: zarówno psychiczne, jak i fizyczne. W krąg przemocy zostały wciągnięte okoliczne dzieciaki, które pod batutą Ruth stały się małymi oprawcami. Gdzieś z boku pozostał David, na tyle silny by nie brać udziału w torturach, zbyt słaby by je przerwać. Betonowy schron, tak charakterystyczny dla domostw amerykańskich z lat pięćdziesiątych, stał się prawdziwym piekłem dla nastolatki i jej siostry. 
Ketchum stworzył sugestywną opowieść o narastającym szaleństwie, kręgu przemocy powoli pochłaniającym coraz większa ilość ludzi. Tortury, jakim poddawana była Megan, stawały się coraz bardziej wymyślne: Ruth, jak stręczycielki z powieści De Sade’a, nie ustawała w wymyślaniu kolejnych sposobów, by „ukarać dziewczynę”. Powieść Ketchuma jest rodzajem „120 dni Sodomy” w miniaturze, gdzie jedno ciało dostarczyło „zabawy” kilkunastu uczestnikom, zaś Ruth jawi się, jako pilna uczennica słynnego markiza. Dzieci tracą niewinność, ktoś ginie, świat nigdy nie będzie taki sam. Ketchum każe nam postrzegać jako tragedię, nie tylko fakt przerażających czynów dokonanych w małej piwnicy, ale także opłakuje utraconą niewinność okolicznych dzieciaków. Ale chyba nikt już nie wierzy w czyste dziecięce duszyczki… Dzieci nie są złośliwe, są złe, słowa Freuda zobrazował Golding i uczynił to bardziej przekonywająco, niż Ketchum. Jeżeli chodzi o przerażające obrazy bezsensownej przemocy, pokazujące dobitnie zło czające się w zwykłym obywatelu, cóż: w tej materii trudno przebić „American Psycho”.


Nie chodzi mi o wyliczanie, kto i kiedy bardziej przekonywająco opisał tą ciemną stronę ludzkości. Nasuwa mi się proste pytanie: po co powstała ta książka? Powieści De Sade’a były równie okrutne i epatowały przemocą, ale były jednocześnie wykładnią filozofii życiowej, której markiz hołdował i którą wcielał w życie. Być może odpowiedzią na moje pytanie miał być odautorski komentarz, w którym Ketchum wyznaje, że ludzie pokroju Mansona go wkurzają… Trywializacja wymowy całej książki została dokonana przez jej autora: Nie chodzi o to, że wczuwam się w sytuację ofiar, ale ja też mam przecież sutki – wypowiedź w nawiązaniu do Teda Bundy’ego, który je odgryzał swoim ofiarom…
Po lekturze zarówno książki, jak i komentarza autora trudno mi uwierzyć w jego społeczne zaangażowanie. Nie, jest dla mnie raczej kimś pokroju autorów książek „Stu najohydniejszych zbrodniarzy świata”, dziełek które pod pretekstem uczenia historii sprzedają coś w rodzaju pornografii przemocy. I tym dla mnie jest „Dziewczyna z sąsiedztwa”: żerowaniem na ludzkiej tragedii, pod płaszczykiem wzniosłych haseł. Efekciarską pornografią, nie wnosząca nic nowego do literatury.
Polscy czytelnicy czekali dwadzieścia lat na głośną książkę Ketchuma, nie potrafię jednak oprzeć się wrażeniu, że było to trochę za długo…