poniedziałek, 25 marca 2013

53 wojny


Są książki, które zostają z nami na długo po ich lekturze, przejmujące fragmenty tkwią w naszych głowach, co rusz powracają pewne frazy… Taka niewątpliwie jest „Miłość z kamienia”, wstrząsająco szczera opowieść o życiu z jednym z najsłynniejszych korespondentów wojennych.
            Grażyna Jagielska, fragment po fragmencie odsłania koszmar codzienności związku z człowiekiem uzależnionym od wojny, adrenaliny i bycia tym najlepszym. Brutalnie i szczerze odsłania kulisy małżeństwa, w którym on zdobywa coraz więcej nagród dziennikarskich, a ona coraz bardziej osuwa się w szaleństwo. Po kolei opisuje powolne rozmijanie się dwojga kochających się ludzi, z których jedno  zarabia na życie pisaniem o śmierci, a drugie w tym czasie kupuje meble kuchenne. „Czegoś już we mnie nie było” przyznaje w pewnym momencie narratorka, jej „zubożona” przyziemna wersja nie jest tak pociągająca dla męża, jak możliwość relacjonowania konfliktów w różnych zakątkach świata. Szara codzienność nie ma szans w konkurowaniu w kopem adrenaliny, jakie daje bycie najlepszym korespondentem wojennym, tym pierwszym, który przedostanie się do lokalnego watażki i przeprowadzi z nim wywiad.


            Kolejne nagrody, kolejne wojny, kolejne wspomnienia, którymi dzielił się z żoną; żoną, która z każdą jego wyprawą coraz bardziej osuwała się w szaleństwo, by ostatecznie wylądować w szpitalu psychiatrycznym z objawami stresu bojowego… Każda wojna, to kolejna straszna opowieść, którą „zaraża” się narratorka, to kolejni martwi ludzie i historia ich śmierci, które spędzają sen z powiek; kolejne trupy pojawiające się w mieszkaniu i osaczające bohaterkę.  On jej: " (…) oddawał brudy, jakich nałapał w świecie. Strach, wątpliwości, jakie się miewa o trzeciej nad ranem, niejasne podejrzenie, że nagrody dziennikarskie i dobre recenzje w prasie międzynarodowej nie są tak ważne, jak się wydaje, paskudne wspomnienia z wojny. Oddawał nawet niepokój, że te wojenne obrazy nie wypaczają psychiki, prawie się ich nie boi. "
Każda wojna, to przygotowywanie się na śmierć męża, straszliwe wyczekiwanie na ten jeden telefon, e tak nieznośne, że w końcu ta najgorsza perspektywa jawi się, jako zbawienie, koniec cierpień związanych ze spodziewaniem się najgorszego…
            Lektura pozostawia nas z setką pytań kłębiących się w głowie: jak bardzo można zatracić się w miłości do drugiego człowieka? Czy jest limit cierpienia, jakie jesteśmy w stanie znieść dla drugiej osoby? Czy ludzie zakochani w ryzyku, prowadzący niebezpieczny tryb życia powinni zakładać rodziny?
Pozostają także słowa autorki:  „ Chcę, żeby ktoś osądził nas za to, co robiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści (...) I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy.”

piątek, 22 marca 2013

Historia spod znaku strzykawki i skalpela.



Wielowątkowy kryminał łączący w sobie wartką akcję i realistycznie przedstawiony Wrocław, ciekawi bohaterowie i zgrabnie skrojona zagadka kryminalna- tak z grubsza scharakteryzować można „Z chirurgiczną precyzją”.
Akcja rusza z kopyta już na pierwszej stronie, gdy bogaty biznesmen ląduje w szpitalu, po tym jak tajemniczy napastnik katuje go na parkingu. Zaraz potem, w bardzo podejrzanych okolicznościach umiera ochroniarz jednego z nocnych klubów. Śledztwo zostaje powierzone komisarzowi Niedźwiedzkiemu, nieco ekstrawaganckiemu policjantowi zmagającemu się ze średnio błyskotliwym przełożonym i szarą rzeczywistością pracy w polskiej policji.

Galeria postaci pierwszo- i drugoplanowych jest naprawdę barwna. Doktor Hubert Kłosowski jest nie tylko interesującym mężczyzną noszącym glany i pełnym profesjonalistą w pracy, ale szybko staje się podejrzanym, gdy okazuje się, że wszystkie ofiary były jego pacjentami, a ich śmierć zdecydowanie nie wygląda na dzieło przypadku. Aspirant Białach mógłby być przyzwoitym stróżem prawa, gdyby nie drobna słabość. Z kolei komisarz Dulmba nie charakteryzuje się przesadną inteligencją i zdarza mu się, zupełnie nieświadomie,  uprzykrzać życie swoim pracownikom.
            Niewątpliwym atutem jest osadzenie całości w polskich realiach, nie tych znanych z kolorowych pism i ekranów telewizorów wypieszczonych obrazków, równie kolorowych, co nierealnych; ale realiów znanych doskonale każdemu z nas: kolejki w szpitalach, niedofinansowana służba zdrowia , obdrapane podwórka rodzące przestępców, zapracowani stróże prawa i przemęczeni lekarze. Całkiem sprawnie poprowadzona akcja, dodatkowo zostaje urozmaicona wątkiem pobocznym w postaci „radosnych” poczynań aspiranta Białacha i ich rezultatów. Przygodzki wie, jak utrzymać zainteresowanie czytelnika poprzez  nagłe zwroty akcji i niespodziewane wolty fabularne .
            „Z chirurgiczną precyzją” pokazuje, jak udany może być mariaż dziennikarza z kryminałem osadzonym w dzisiejszej Polsce. Przygodzki dołącza w ten sposób do Krajewskiego i Wrońskiego, najsłynniejszych piewców uroków Wrocławia; tym razem we współczesnej odsłonie.

środa, 20 marca 2013

Przekleństwa niewinności


„Przekleństwa niewinności”, to książka, która przyniosła swojemu autorowi ogromną popularność i wiele nagród. Jaki jest sekret powodzenia  mrocznej, hipnotyzującej powieści, koncentrującej się na śmierci pięciu nastoletnich sióstr? Co sprawia, że przykuwa uwagę czytelnika od pierwszej do ostatniej strony?
            Historia nam opowiedziana jest bardzo prosta: jej bohaterkami są piękne siostry Lisbon, mieszkające na przedmieściach Michigan. Zwyczajne, zdawałoby się, nastolatki będące obiektem adoracji swoich rówieśników dorastają w katolickiej rodzinie, trzymanej twardą ręką przez despotyczną matkę. Izolowane od negatywnego wpływu kolegów i koleżanek, trzymane pod kloszem i przestrzegające surowych reguł, zdają się jednak być szczęśliwymi, choć nieco tajemniczymi dziewczętami. Do czasu…
            Życie dziewcząt i całego ich sąsiedztwa zmienia się nieodwracalnie, gdy najmłodsza  popełnia samobójstwo: trzynastoletnia Cecylia odbiera sobie życie w trakcie wieczorku tanecznego, zorganizowanego w domu Lisbonów. Od tego momentu oczami chłopców obserwujemy powolny rozpad całej rodziny dotkniętej tą tragedią. Dziewczęta separują się coraz bardziej od rówieśników, by po feralnym balu maturalnym zostać całkowicie uwiezione w przesiąkniętym rozpaczą domostwie.
Po spóźnionym powrocie jednej z dziewcząt, matka podejmuje fatalną w skutkach decyzję” zakazuje córkom jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym, Lisbonki przestają nawet uczęszczać do szkoły. Rodzice zaskorupieni całkowicie w swoim nieszczęściu, zaniedbują obowiązki, zapuszczając dom i ogród, zmieniając je w ponury grobowiec; grobowiec w którym coraz trudniej jest wytrzymać czterem dojrzewającym dziewczynkom, które powoli dojrzewają do myśli o ucieczce. Niestety, decydując się na tę ostateczną…
 
Tragiczne losy dziewcząt rekonstruowane są z mozołem przez zakochanych chłopców, ich zbiorowa narracja siłą rzeczy jest niepełna, mimo największych starań, by poznać przyczyny kolejnego dramatu: momentu, gdy pozostałe cztery dziewczęta odbierają sobie życie jednego dnia.
Eugenides stworzył poruszającą, nostalgiczną opowieść; jedną z tych która nie daje o sobie zapomnieć na długo po lekturze. Udało się to między innymi dzięki niezwykle plastycznie ukazanemu  momentowi przejścia od dzieciństwa do dorosłości, momentowi utracenia tytułowej niewinności. Samobójstwo Lisbonek jest dla chłopców wydarzeniem, które położyło definitywnie kres ich okresowi dojrzewania, naznaczając ich na całe życie.
Śledztwo prowadzone przez narratorów przynosi wiele, różnorodnych teorii i równie wiele oskarżeń: matki, ojca, świata. Najbliższy prawdy może być lekarz dziewcząt, gdy stwierdza: „U większości ludzi samobójstwo jest jak rosyjska ruletka. Tylko w jednej komorze znajduje się kula. Lisbonki miały załadowany cały magazynek. Stosunki rodzinne-jedna kula. Skłonności genetyczne- druga kula. Niepokój naszych czasów-trzecia kula. Lawina zapoczątkowana przez Cecilię- czwarta kula. Pozostałych dwóch kul nie sposób nazwać, co wszakże nie oznacza, że komory były puste. „
Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl

piątek, 8 marca 2013

Yoko i John


Chyba żadna z kobiet pretendujących do miana muzy swojego kochanka, nie była tak bardzo znienawidzona, jak Yoko Ono, którą oskarżano bądź o rozbicie najsłynniejszego zespołu na świecie, czy też o żerowanie na wizerunku męża oraz destrukcyjny wpływ na niego samego i jego muzykę. Jonathan Cott jest tym, który próbuje zmierzyć się z czarną legendą Yoko Ono, przedstawiając zarazem bardzo intymny wizerunek niezwykłego małżeństwa dwojga autonomicznych  artystów.
            Cott, to nie tylko dziennikarz zaprzyjaźniony z parą artystów od roku 1968 roku, ale także ten, który przeprowadził pierwszy wywiad z Lennonem, tuż po tym, jak poznał on Yoko; był również ostatnim reporterem rozmawiającym z muzykiem przed jego śmiercią.
W swojej książce autor opisuje związek, który przez wiele lat budził skrajne emocje, dwa lata zalotów i wzajemnego krążenia wokół siebie, a także kolejne lata małżeństwa, aż do śmierci eks Beatlesa.  Cytuje wielokrotnie powtarzane przez Lennona słowa, twierdzącego, że odnalazł  on w Yoko „przebranego siebie”. Dziennikarz stara się także udowodnić, że we wszystkim, co tworzył artysta widać zarówno pozytywny, jak i negatywny wpływ jego miłości do drugiej żony.
            Kameralna opowieść o chwilach spędzonych z Lennonem i Ono zawiera wywiady, biografię japońskiej artystki, a także drobiazgowo analizowane wspólne przedsięwzięcia  artystyczne obojga. Szczególnie cenne dla czytelnika są wskazówki, dzięki którym dekodować może performatywne dokonania Yoko Ono. Książka konfrontuje nas z krzywdzącymi i powierzchownymi opiniami o tym małżeństwie; oskarżenia o negatywny wpływ na Lennona zestawiane są z jego osiągnięciami z okresu związku z Yoko Ono. Cott pokazuje także wzajemne twórcze oddziaływanie i wspieranie się w dążeniach artystycznych pary. Życie obojga było nieustanną praca nad sobą i otoczeniem, jak to ujął Lennon: „Być parą artystów, to najtrudniejsza rzecz na świecie”. Dziennikarz nie ukrywa, że było w tym dużo rywalizacji i sporo zazdrości o wzajemne dokonania, ale także pomocy dla drugiej strony w jej artystycznych poszukiwaniach.
Słabością książki jest to, co paradoksalnie przesądza o jej sile oddziaływania: niezwykle emocjonalny stosunek autora do „przedmiotu” opisu. Cott nie kryje swojej sympatii i podziwu do Yoko Ono, zarówno, jako kobiety, jak i artystki. Miejscami bombastyczny i napuszony styl, jakimi opisuje dokonania wdowy po Lennonie niezupełnie oddają rzeczywistość. Konfrontacja zachwytów dziennikarza z surową oceną krytyki może zachwiać nieco wiarę w jego osąd, co nie zmienia faktu, że udało mu się stworzyć przejmujący, intymny portret niezwykłej pary, będący przy tym wiarygodną opowieścią o dwójce kochających się, nieco naiwnych i ekscentrycznych ludzi, przekonanych, że można zmieniać świat przy pomocy sztuki.
 
Recenzja napisana dla serwisu dlaLejdis.pl

środa, 6 marca 2013

Czerwona Kraina.


Joe Abercrombie dla wielu czytelników stał się już dawno gwarancją rzetelnej rozrywki, a jego  mroczny styl, charakterystyczni bohaterowie i specyficzne poczucie humoru urzekają coraz liczniejsze grono odbiorców.



W „Czerwonej Krainie” Abercrombie ponownie głównym antagonistą uczynił kobietę. I tak  po Monzie z książki: „Zemsta najlepiej smakuje na zimno”, przyszła kolej na Płoszkę, zwyczajną zdawałoby się dziewczynę, opiekującą się młodszym rodzeństwem. Czytelnicy amerykańskiego pisarza wiedzą jednak doskonale, że specjalizuje się on w tworzeniu postaci o mrocznej przeszłości, nie będzie więc niespodzianką fakt, że Płoszka jest kimś więcej, niż utrudzoną farmerką, handlującą zbożem i wycierającą nosy smarkaczom. Nie inaczej jest także w przypadku jej towarzysza: powszechnie uważanego za tchórza i obdarzonego jakże wymownym imieniem Owca, ojczyma Płoszki.
Zagadkowe umiejętności obojga skrywane dotąd przed światem, bardzo się przydadzą, gdy  tajemniczy napastnicy zaatakują farmę Płoszki i porwą jej rodzeństwo. Dziewczyna wraz z towarzyszem ruszają w pogoń i tak zaczyna się podróż przez Daleką Krainę, przypominającą nieco Dziki Zachód. Nieprzyjazne otoczenie zamieszkiwane przez równie nieprzyjaznych mieszkańców, to tylko jeden z problemów bohaterów. Abercrombie wrzuca swoje postacie w sam środek potyczki między żądnymi krwi najemnikami, Duchami (bezwzględnym plemieniem słynącym z napadów i obcinania uszu ofiarom), poszukiwaczami złota i buntownikami, walczącymi z Unią i Inkwizycją.
Brutalne i pełne przemocy sceny są już niemalże znakiem firmowym pisarza, który jednak operuje tą stylistyką w sposób bardzo przemyślany: przemoc jest ukazana niezwykle widowiskowo, a przez to staje się odrealniona, komiksowa. Błyskotliwe dialogi i efektowne wyczyny postaci dodatkowo podkreślają nierzeczywisty charakter świata przedstawionego i wydarzeń w nim się rozgrywających.
Do większości z bohaterów doskonale pasują słowa : „ Ja też nie chciałem żadnych kłopotów. A jednak same mnie znalazły. Mają taki paskudny zwyczaj”. Za każdą postacią w książce stoi jej mało chwalebna przeszłość, która dopada go w najmniej spodziewanym momencie. Skomplikowane losy większości postaci wpływają znacząco na fabułę, komplikując akcję i prowadząc do dramatycznych wydarzeń.
Ograny motyw fabularny: dwójki dzieci w opałach i walczących o nich rodziców, Abercrombie zmienia w fascynującą opowieść o zemście, honorze, poświęceniu i miłości. Gwałtownie zmieniające się wydarzenia i dramatyczne zwroty akcji osadzone są w dopracowanym i pełnym „smaczków” brutalnym świecie, pełnym przemocy i niebezpieczeństw czających się na każdym kroku. Abercrombie, niczym Tarantino, bierze na warsztat oklepany schemat westernu i zmienia go w nową jakość, czerpiąc garściami z dorobku pop-kultury i nieraz mrugając okiem do czytelnika.
Po raz kolejny Abercrombie prezentuje opanowaną do perfekcji umiejętność grania na uczuciach czytelnika- wysokie tony przeplatane humorem, ciut patosu i porywające sceny walki. Do tego dodajmy realistyczny świat, niejednoznacznych i zapadających w pamięć bohaterów, a także wartko rozgrywające się wydarzenia i otrzymamy najważniejsze składniki powieści po którą naprawdę warto sięgnąć.