niedziela, 30 listopada 2014

Budzisz się rano, a wszystko wokół jest szare. Niebo szare, słońce szare, miasto szare, ludzie szarzy i myśli szare. i jest tylko jedno wyjście-znów się napić.


           Witajcie w Moskwie, mieście gdzie przed tysiącami lat zawarto rozejm między siłami Ciemności i Światła. Każda z nich  powołała specjalny patrol: Nocny dba, by Ciemność działała zgodnie z traktatem, Dzienny by siły dobra nie przesadzały z nawracaniem zbłąkanych duszyczek.
            Ten porządek rzeczy jest surowo pilnowany i może trwać, dopóty jedna ze stron nie zdobędzie przewagi lub nie złamie postanowień  traktatu. Kary za naruszenie postanowień są więc bardzo surowe, a pracownicy obu patroli niezwykle skrupulatni w pilnowaniu swoich antagonistów.
            Główny bohater, Anton, to nowy członek Nocnego Patrolu i jego oczami obserwujemy wydarzenia mogące zmienić układ sił. Najważniejsza jest równowaga, to jej pilnują oba patrole, to dla niej zabijają i giną: „Nie musimy kochać zwykłego świata. Chronimy go dlatego, że na nim pasożytujemy”. Ciemni i Jaśni wchodzą sobie bez przerwy w drogę, walczą i knują. Wielowarstwowe podchody, intrygi i spiski są główną osią powieści, każde wydarzenie można obrócić na swoją korzyść, by choć na chwilkę zyskać przewagę, by zdobyć kolejnego adepta, pamiętać trzeba jednak, że jeden nieostrożny ruch doprowadzić może do katastrofy.
            Niezdarne, choć szlachetne poczynania Antona wciągają go w sam środek walki między siłami, których nazwy są bardzo mylące: Jaśni i Ciemni z jednakową łatwością zabijają, poświęcają swoich ludzi i zwykłych mieszkańców, knują mordercze spiski, nie zważając na stary. Jasny mag średniego poziomu ląduje nagle w samym centrum wielkiej bitwy, do której nie przygotowała do dotychczasowa praca za biurkiem. Tysiącletni magowie, wampiry, wilkołaki, potężna magia, stare proroctwa-to od tej pory codzienność Antona.
Charakterystyczne dla prozy Łukjanienki są wstawki nadające lokalny koloryt: wódka pita, jak herbata do wszystkiego, stanowiąca także niezwykle skuteczną broń przeciw wampirom- wylana na takiego stwora działa lepiej, niż woda święcona; obskurne budynki, wystraszeni ludzie przemykający zaniedbanymi ulicami, dorobkiewicze w dresach i drogich samochodach. Rosja lat dziewięćdziesiątych, to bardzo specyficzna scena dla rozegrania urban fantasy.
Pisarz czerpie także pełnymi garściami z pozornie bliskiego nam, ale mimo wszystko  egzotycznego, folkloru rosyjskiego, ze starych podań i miejskich legend.  Mroczna i naturalistyczna proza wciąga od pierwszej strony, serwując nam nagłe zwroty akcji, niespodziewane rozwiązania i wielopiętrowe zagadki.
Bohaterowie są mocno niejednoznaczni, wbrew wyraźnemu podziałowi na Nocny i Dzienny Patrol, pełni sprzeczności negatywnych i pozytywnych cech, trudni do zaszeregowania. „Nocny Patrol” zawiera idealną mieszankę patosu, czarnego humoru i niespodziewanych zwrotów akcji, wrzuconą w przemyślany i spójny świat. Łukjanienko pokazuje, jak powinno tworzyć się oryginalne urban fantasy.

piątek, 28 listopada 2014

Publiczne pranie brudów.

Wspomnienia dzieci gwiazd przeważnie bywają szokujące: ujawnianie ciemnych sekrecików, publiczne pranie brudów, zrzucanie winy za swoje nieudane życie na rodziców itd. Nie inaczej jest z książką jedynej córki Shirley MacLaine, spowiadającej się czytelnikom z trudnego życia w cieniu sławnej matki.   Sachi Parker nie miała łatwego dzieciństwa: urodzona w Ameryce, oddana na wychowanie ojcu mieszkającemu w Japonii, już od najmłodszych lat musiała walczyć z niezrozumieniem otoczenia, ciągle nieobecnym ojcem, brakiem akceptacji i wsparcia. Skomplikowane relacje łączące rodziców Sachi,negatywnie odbiły się na uczuciach, jakimi oboje darzyli córkę. Kariera aktorska nie pozwoliła MacLaine na poświęcenie się roli matki, z kolei zajęty romansowaniem i wydawaniem pieniędzy żony ojciec nie zaprzątał sobie zbytnio głowy wychowywaniem małej „idiotki”, jak zwykł czule nazywać swoją pociechę.
            Pozostawiona sama sobie, przekazywana w ręce kolejnych opiekunek,  których kompetencji nikt nie sprawdzał, Sachi wyrosła na zagubionego  człowieka, niezwykle podatnego na wpływy i ulegającego innym. Z kolejnych stron książki spogląda na nas nieszczęśliwa dziewczynka, nastolatka, a potem dorosła kobieta, która nigdy do końca nie wyzwoliła się z toksycznych relacji ze swoimi rodzicami.

            „Szczęściara” opowiada o naprawdę barwnym ale bardzo skomplikowanym życiu dziewczyny żyjącej w cieniu matki i szukającej swojej drogi. Prywatna europejska szkoła, dramatyczne wejście w dorosłość i pozostawienie samej sobie, szereg przedziwnych sposobów na zarobek, związki z toksycznymi mężczyznami, na końcu nieuchronna przeprowadzka w pobliże matki. Wszystkie decyzje podejmowane przez narratorkę stanowić mogą pożywkę dla niejednej sesji na kozetce u terapeuty.            
Cała książka w sumie sprawia wrażenie terapii  bohaterki, w trakcie której wyjawia się wszystkie brudne sekrety, niesmaczne szczegóły z życia rodzinnego, próbuje rozwiązać powikłane relacje. Czytelnik nie zawsze jest w stanie przejść do porządku dziennego nad rezultatami tej spowiedzi. Pierwszy zgrzyt pojawia się po wspomnieniach dzieciństwa, z których jasno wynika, że ojciec dopuszczał się zachowań klasyfikujących się jednoznacznie, jako patologiczne. Brak refleksji nad jego czynami skutkuje kontaktami z tym, ewidentnie chorym człowiekiem, do jego śmierci, a także publikowaniem serii zdjęć Sachi przytulonej do „tatusia”.

            Na kolejnych stronach Sachi opowiada rzeczy szokujące, momentami niesmaczne, czasami tak nieprawdopodobne, że sprawiające wrażenie zmyślonych. Do pewnego momentu relacja ta budzi współczucie. Jednak, gdy pretensje na temat braku pomocy ze strony rodziców wkładane są w usta 27-letniej kobiety, całość zaczyna budzić irytację. Narratorka dużo miejsca poświęca na roztrząsanie faktu, że po ukończeniu szkoły pozostawiona została samej sobie, że trakcie prób podbijania Hollywoodu nie uzyskała wsparcia ze strony matki, posuwa się nawet do oskarżeń Shirley MacLaine o sabotowanie swojej kariery aktorskiej. 
Trudno wykrzesać w sobie pozytywne uczucia w stosunku do któregokolwiek bohatera książki. Shirley MacLaine przedstawiona jest w sposób, który musi budzić co najmniej niechęć, ale jej roszczeniowa i pełna negatywnych emocji córka również nie wzbudza sympatii. Podejmowane przez nią decyzje i wybory życiowe wzbudzają zdumienie, a ewidentnie plotkarski styl książki nie wzbudza współczucia, jedynie irytację. Jakie jednak uczucia może wywoływać fakt, że pewnemu traumatycznemu przeżyciu  autorka poświęciła jeden akapit, a o niestrawności na planie filmowym pisała przez cztery strony...            
Smutna książka, z której wyłania się naprawdę niepokojący obraz relacji bohaterki z matką,  opowiadana przez mocno poranionego człowieka i budząca bardzo mieszane uczucia. Lektura „Szczęściary” na pewno nie należy do przyjemności, nawet jeżeli położy się poprawkę na ewentualne  koloryzowanie faktów.  

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

sobota, 8 listopada 2014

W kuchni u państwa Bennet.

Czy kiedykolwiek w trakcie lektury „Dumy i uprzedzenia” zastanawialiście się, kto szyje piękne suknie sióstr Bennet? Kto czyści ubłocone trzewiki Elizabeth i kręci misterne loki Jane? Jo Barker oferuje nam szansę przyjrzenia się wydarzeniom ze słynnej powieści oczami służących.
          „Dworek Longbourn” opowiada historię równolegle toczącą się z „Dumą i uprzedzeniem” ale bohaterowie Jane Austen zajmują w niej drugoplanowe miejsce, ustępując pola rezolutnej pokojówce Sarze, kompetentnej gospodyni Hill i tajemniczemu lokajowi Jamesowi.
„Jakaż pochwała może mieć większą wartość nad pochwałę inteligentnej służby”, słowa Austen są mottem powieści koncentrującej się na niewdzięcznej roli służącej w XIX -wiecznej Anglii. Autorka tworzy drobiazgowe opisy ciężkiej pracy i ogromnego wysiłku wkładanego w to, by dom państwa Bennet funkcjonował; jeden dzień przechodzi niepostrzeżenie w drugi, obowiązki piętrzą się, monotonne i uciążliwe. Kolacje i bale oznaczają dla panienek zabawę i możliwość poznania interesujących dżentelmenów, dla ich służących , to godziny szycia sukien, układania fryzur i czekania do świtu z gorącą wodą i ogniem w kominku.
          „Dworek…” pokazuje nam oczami Sary dwa rodzaje kobiet: miękkie jak ciasto delikatne panienki i silne, wyniszczone ciężka pracą służące. Połączenie dosłowności i naturalistycznych opisów rodem z prozy Fabera, z delikatnym światem wykreowanym przez Jane Austen tworzy interesujący efekt.  Szkoda, że autorka nie poszła dalej lecz  poprowadziła powieść w kierunku romansu, z całym jego ciężarem gatunkowym. Ciekawe jest obserwowanie jednej z najsłynniejszych  bohaterek literackim krytycznym okiem służącej, ale potencjał tkwiący w tym pomyśle zostaje zmarnowany na rzecz opowiedzenia nam historii miłosnej.
          Baker wydobywa na światło dzienne szczegóły o których nie chcielibyśmy myśleć w trakcie lektury XIX-wiecznej prozy: pogardę dla kobiet, nieludzko ciężką pracę służby, skandaliczne warunki życia ubogich. By osiągnąć odpowiedni efekt kreuje analogiczne sytuacje np. chorobę Sary w momencie gorączkowania Jane. Momentami opisy ciężkiej pracy i trosk wydają się być lekko przesadzone, jakby autorka chciała koniecznie wywołać współczucie czytelników. Nie udało się także w pełni oddać charakteru postaci powołanych do życia przez angielską pisarkę: Lizzy, Jane, Mary, są tylko bladym odbiciem bohaterek z „Dumy i uprzedzenia”.
          Krytyka dziewiętnastowiecznego społeczeństwa i wyzysku ludzi niższego stanu zostaje odstawiona w pewnym momencie na drugi plan, zepchnięta przez perypetie miłosne dziewczyny rozdartej uczuciem do dwóch  mężczyzn. Baker obdarza swoją bohaterkę niezłomnym charakterem i dumą, a także niezgodą na swoje dotychczasowe życie. Niestety, cały potencjał tej postaci zostaje zmarnowany na uwikłanie jej w banalną opowieść miłosną, tak samo jak potencjał całej książki  idącej  w stronę powieści obyczajowej z obowiązkowym szczęśliwym zakończeniem.
          „Dworek…” mimo wad  jest niewątpliwie wart uwagi- nie tylko miłośników prozy Jane Austen- to bardzo dobrze napisana opowieść z kilkoma zaskakującymi rozwiązaniami, wypełniona pełnokrwistymi postaciami przykuwającymi naszą uwagę.

 Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

czwartek, 6 listopada 2014

Potwór w kapciach

Tytułowy potwór to Brian, elegancki i przystojny ojciec czworga dzieci, w którym zakochała się piękna Roz, autorka i jednocześnie główna bohaterka wstrząsającej historii o domowej przemocy.
Dziesięć lat „związku” tej pary to dziesięć lat koszmaru przeżywanego przez kobietę poddawaną przemocy słownej, emocjonalnej, seksualnej i psychicznej. Bita, zdradzana, upokarzana na setki przeróżnych sposobów, Roz przez cały czas „związku” prowadziła rodzaj pamiętnika - były nim jej rysunki, które w pewnym momencie pozwoliły bohaterce spojrzeć na wszystko to, z właściwej perspektywy, dzięki czemu mogła w końcu odejść od swojego prześladowcy.


Przemoc domowa, objawiająca się w przeróżny sposób, jest zjawiskiem obecnym w co piątej polskiej rodzinie, są to dane porównywalne z tym, co dzieje się na całym świecie. Ofiarami przeważnie są kobiety, schemat zawsze jest ten sam: przystojny, czuły i troskliwy mężczyzna zmienia się po pewnym czasie w bestię, tak jak Brian. Człowiek, który jawi się jako czysta emanacja zła, dręczący: kobietę, którą podobno kocha, własne dzieci, pracowników, obcych ludzi, wszystkie żywe istoty znajdujące się wokół niego, łącznie z psem... To ktoś, kto potrafi powiedzieć kilkuletniej córce, że spowodowała śmierć własnej matki, swoim niegrzecznym zachowaniem... Kluczem do tej postaci są słowa wypowiadane przez Briana, w momencie przeglądania danych osobowych pracowników: „Naprawdę łatwo można kontrolować i niszczyć ludzi. Trzeba tylko wywołać dysfunkcję, ponieważ w jej rezultacie rodzi się niepewność. Z chwilą, gdy ktoś przestaje się czuć bezpieczny, można z nim zrobić co tylko się chce.” I to właśnie robi Brian z Roz, zmieniając jej życie w koszmar. Cała historia została przedstawiona w formie komiksu, co powoduje, że wyróżnia się na tle innych opowieści o przemocy domowej. Ten sposób podawania treści miał spowodować, że całość silniej przemawia do czytelnika. Powiedzmy sobie szczerze - zobojętnieliśmy w znacznym stopniu na opowieści o tym, jak mężczyzna dręczy „swoją” kobietę. Ten temat był wielokrotnie poruszany, między innymi w licznych kampaniach społecznych. Komiks Roz Penfold jest próbą autorefleksji, rodzajem „obrazkowej psychodramy”, którą dzieli się z odbiorcą. Forma, w jakiej to robi, zdecydowanie wzmacnia siłę przekazu. Całość, w założeniu, miała być przestrogą lub/i motywacją do zmian czytelniczki/czytelnika, którego rodzina doświadczyła czegoś podobnego.
Nie wiem, czy spełni ten postulat. Przymusowa aborcja, upokorzenia, zdrady, widok wykorzystywanych i dręczonych dzieci nie były przez dziesięć lat wystarczającym powodem dla autorki komiksu do tego, by opuściła swojego potwora. Czy istnieje więc możliwość, że inne kobiety, uwikłane w ten sam mechanizm przemocy, po przeczytaniu opowieści Roz, zdecydują się na porzucenie bestii, z którymi żyją? Raczej należy w to wątpić... Bardziej prawdopodobny i realny do spełnienia jest postulat o funkcji ostrzegawczej. Książka wyczula na najmniejsze nawet przejawy agresji fizycznej, bądź psychicznej ze strony mężczyzn, pokazuje, w jak kunsztowny sposób partner potrafi doprowadzić do tego, że wykształcona kobieta, kierująca własną firmą zostaje sprowadzona do rangi przedmiotu. Ostrzega, nagłaśnia problem, pokazując jednocześnie, że przemoc domowa może trafić w każdego z nas: niezależnie, od tego czy mamy podstawowe, średnie, czy wyższe wykształcenie. Nie sprawia tylko, że pojmujemy, jak to możliwe, że „silna asertywna kobieta pozwoli się poniżać...” Ale czy to da się pojąć? Literatura tego typu, może pokazać nam skalę zjawiska, jakim jest przemoc w domu, ale nigdy nie pozwoli osobie, która takiej przemocy nie doświadczyła, wczuć się w ofiarę. Ja nie rozumiem kobiety, która przez dziesięć lat pozwoliła na odebranie godności sobie i dzieciom, których opiekunką została, dziesięć lat życia poświęcając w imię źle rozumianej miłości. I mam nadzieję, że nigdy tego nie zrozumiem…

Odbrązowienie

"To my bez głosu My bezimienne My z jedną twarzą zawsze tą samą Penelopa…"
Zamknij oczy i przywołaj wszelkie skojarzenia, które nasuwają Ci się, gdy o niej myślisz. Wierność, cierpliwość, oddanie, miłość. W ciągu wieków Penelopa stała się posągową bohaterką, postacią bez skazy, tak doskonałą, że aż w swej doskonałości nudną. Margaret Atwood postanowiła zweryfikować nieco sposób postrzegania żony Odysa. Otwórz więc oczy i posłuchaj, przygotuj się na historię opowiedzianą ustami kobiety, która po raz pierwszy zdecydowała się wyjawić jak to naprawdę było.


Penelopiada rozbrzmiewa kobiecymi głosami, oprócz samej Penelopy, możesz także wysłuchać jej dwunastu służek. Dziewcząt powieszonych przez Odysa, za zbytnie spoufalanie się z zalotnikami żony. Babskie gadanie…Obnażanie słabości męża, który okazuje się być kobieciarzem i oszustem; boska Helena Trojańska to zwykła głupia gęś, która zbytnio folgowała swoim popędom. Historie dzieciństwa księżniczki i wiejskich dziewuch, które niewiele różnią się od siebie, jednakowo traktowane jak kawałek mięsa w świecie herosów i tytanów. Babskie gadanie…Plotki o zalotnikach, problemach z teściowymi i szarym życiu kobiety-matki, żony, służącej. Historie zwykłych kobiet, których losy splecione zostały w przeróżny sposób z losami Odyseusza.
Penelopie zabrano prawo głosu, na zawsze zmieniając ją w posąg dobrej żony, a służki… czy pamiętasz jakieś służące z mitu o Odysie? W obu przypadkach zmuszono je do milczenia, pozwalając by stały się elementami składowymi mitu o wspaniałych mężczyznach. Historia stworzona przez Atwood dosyć bezlitośnie rozprawia się nie tylko z opowieścią o Odysie, ale także z mitem jako takim. Obnaża niekonsekwencje historii gloryfikujących jednych kosztem innych; nadaje im ludzki, bardzo ludzki wymiar. Pisząc o codzienności, zwykłym życiu kobiety oszukiwanej przez męża, zmusza do przemyślenia, do przeinterpretowania tradycyjnej, stworzonej przez mężczyzn, wersji tej opowieści. Opowieści, która dzięki temu zyskuje zupełnie inny wymiar. Sama Penelopa, inteligentnie i złośliwie przedstawiająca swoją historię, staje się w końcu postacią z krwi i kości, kończąc z ze swoim własnym mitem. I chociażby dla tej przemiany warto sięgnąć po tę historię.