niedziela, 18 grudnia 2016

Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów.


         Każdy twórca fantastyki tworzący powieść w stylu heist book, musi liczyć się z  porównaniami do książek Scota Lyncha, a sami dobrze wiecie, że trudno wyjść z takiej konfrontacji obronną ręką.
      „Szóstka wron” nie jest może dziełem przełomowym w swoim gatunku, ale niewątpliwie stanowi kawałek porządnej rozrywki. Autorka zaczyna klasycznie: niebezpiecznym zadaniem, zbieraniem drużyny różnorodnych indywidualności i opracowaniem planu niewykonalnego pozornie skoku.
Nie czytałam Trylogii Grisza, więc początkowo zasady funkcjonowania magii były dla mnie nieco niejasne, ale trwało to zaledwie kilkanaście stron i nie umniejszyło przyjemności eksplorowania mrocznego świata.
      Kaz Brekker to siedemnastoletni geniusz przestępczy, szefujący gangowi Szumowin, jednej z bezwzględnych band grasujących w Ketterdamie. Napędzany pragnieniem zemsty Kaz pewnego dnia otrzymuje propozycję, która może pozwolić mu na wyrównanie porachunków z odwiecznym wrogiem: niebezpieczną misję za ogromne pieniądze. Musi „jedynie” włamać się do niezdobytej do tej pory wojskowej twierdzy i uwolnić śmiertelnie niebezpiecznego zakładnika. Dokonanie tego wymaga skompletowania nie lada grupy.
      Jak mawia klasyk: „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę” i właśnie to Brekker robi; zbiera szóstkę ludzi na tyle odważnych, głupich lub zdesperowanych, by zgodzili się wyruszyć z nim w samobójczą misję. Każde z nich ma swoją niełatwą biografię i mroczną przeszłość, która napędza ich teraźniejsze działania, a także specyficzne zdolności niezbędne dla wykonania zadania.  Ich wzajemne interakcje niejednokrotnie powodują spięcia i bywa, że zagrażają powodzeniu misji. Nic dziwnego, że co rusz członkowie drużyny muszą życzyć sobie powodzenia słowami: „Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów.”
       Akcja toczy się niezwykle wartko: mamy plan i niezwłocznie przystępujemy do jego wykonania, po drodze demolując co się da i znacząco mieszając szyki wszystkim stającym naszym bohaterom na drodze . Potyczki z wrogiem mieszają się ze słownymi przepychankami członków gangu, mroczne sceny sąsiadują z czarnym humorem, a my niepostrzeżenie, strona po stronie, przywiązujemy się do bohaterów, sekundując ich poczynaniom i trzymając kciuki, by autorce nie wpadło czasami do głowy pozbyć się któregoś z nich. 
        Bardugo stawia na małoletnich bohaterów: wszyscy protagoniści mają po kilkanaście lat i to jest największa słabość tej książki. Trudno uwierzyć w genialnych wirtuozów zbrodni, nawet gdy stoi za nimi wieloletnie doświadczenie w oszukiwaniu innych, ale prawie niemożliwe jest rzetelne przedstawienie nastolatka w roli mózgu gangu. Postarzenie postaci przynajmniej dwukrotnie nie wpłynęłoby znacząco na fabułę, a znacznie poprawiłoby wiarygodność opowieści. W całą resztę jestem skłonna uwierzyć, gdyż nawet najbardziej niewykonalne poczynania bohaterów przynależą do stylistyki tego typu opowieści: nawet jeżeli jest to kradzież czołgu…

sobota, 17 grudnia 2016

Jeśli nie chcesz mojej zguby, gwiazdkę z nieba daj mi luby.


Ten, kto gwiazdę w locie schwyta,
Sprawi dziecko mandragorze,
Wie, skąd diabeł wziął kopyta,
Albo czemu gasną zorze,
Umie słuchać Syren śpiewu,
Strzec się zawistników gniewu —
Ten jedyny
Zna krainy,
Gdzie nie znajdzie fałsz gościny.

           Gaiman znów czaruje: tym razem snując swoją wersję baśni o dzielnym i ubogim młodzieńcu, który musi przejść Próbę, by zasłużyć na uczucie swojej wybranki.
          Pozornie obiektem uczuć głównego bohatera jest piękna i bogata Victoria, a Próbą staje się wyprawa po spadającą gwiazdę w nieznane, poza granicami malutkiej wioski. Potem jednak fabuła zaczyna odbiegać od utartych schematów. Niespodziewanie dla naszego bohatera, gwiazda okazuje się być piękną dziewczyną o nieco wybuchowym charakterku, a eksplorowanie świata niesie za sobą tyleż samo niebezpieczeństw, co fascynujących przygód. Młodzieniec wróci z wyprawy zupełnie innym człowiekiem…
      Podróż do Krainy Czarów staje się okazją, by stworzyć baśń mówiącą o przeróżnych pragnieniach i próbie ich zaspokojenia, jednocześnie opiewającą siłę miłości, która pozwala nieśmiałemu chłopcu na heroiczne czyny.
          Ponownie pisarz czerpie garściami z mitologii, podań, legend i literatury, zaludniając swoją historię magicznymi stworami, cudownymi obrazami, dając upust nieskrępowanej wyobraźni. Gadające ptaki? Proszę bardzo. Duchy komentujące wydarzenia? Nie ma sprawy. Zły las próbujący zjadać podróżników? Ależ oczywiście…
Gaiman cudownie gra nie tylko z konwencją baśni, ale także z literaturą XIX wieku. Narrator, klasyczny wszechwiedzący gawędziarz, rodem z wiktoriańskich powieści, nie tylko skrupulatnie informuje czytelnika o rozgrywających się wydarzeniach, ale także wzbogaca swoją opowieść o anegdotki i często sarkastyczne komentarze.  Przy czym „Gwiezdny pył”, to pełna magii, okrucieństwa i humoru opowieść w której młody Tristran odbywa szaloną podróż,  dorównującą czasami tej przebytej przez Alicję w Krainie Czarów.
Wyprawa w towarzystwie Tristrana i jego charakternej towarzyszki, to eskapada czasami mroczna, ale także pełna humoru i niesamowitych scen wyprawa, w której nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Kolejny raz Gaiman stworzył uniwersalną historię, trafiająca do czytelnika w każdym wieku. 

środa, 7 grudnia 2016

Więc chodź pomaluj mi Świat...Dysku


            Kolorowanka, która przygotowało wydawnictwo Prószyński składa się z czarno –białych prac nawiązujących do znanych dziel sztuki, ilustracji znanych fanom, ale także takich, które zostały specjalnie przygotowane na potrzeby tej publikacji. Nierzadko zdarza się okazja, by móc pokolorować Śmierć, nadać trochę kolorków babci Weatherwax,, czy też nieco ożywić ponure oblicze Sama Vimesa.  Prac Paula Kidby’ego fanom Pratchetta przedstawiać nie trzeba: ten znakomity grafik towarzyszył naszym lekturom od 2002 roku, kiedy to zaczął tworzyć okładki do powieści angielskiego pisarza. 
        Całość jest dodatkowo uzupełniona cytatami z książek i stanowi naprawdę wspaniałą rozrywkę, choć nieco hermetyczną: to zdecydowanie książka dla miłośników prozy nieodżałowanego pisarza, odbiegająca od stereotypowych kolorowanek dla dorosłych, które wypełniają księgarskie półki. Trudno  mi wyobrazić sobie, że ktoś, kto do tej pory kolorował fantazyjne arabeski, czy też ogrody pełne kwiatów, zdecyduje się nagle na wypełnianie barwami konturów gigantycznego orangutana, siedzącego wśród książek…
      Poza powyższym zastrzeżeniem, nie mam żadnych uwag do omawianej kolorowanki: jako zagorzała wielbicielka  Pratchetta  z radością powitałam możliwość kolejnej okazji, by choć na chwilę zanurzyć się w wykreowanym przez niego uniwersum. Nawet za pośrednictwem kredek.

niedziela, 4 grudnia 2016

Grafomania na rykowisku


     „Randka z jeleniem” miała być ciekawą historią, nie tylko o zakładaniu prywatnej fermy jeleni na Mazurach, ale także opowieścią o powrocie z emigracji i zmaganiach z absurdami codzienności. Niestety, już od kilku pierwszych stron czytelnik zapytuje sam siebie: co to ma być?Wspomnienia autorki przeplatane są ni stąd, ni zowąd wykładami na przeróżne tematy. I tak historia pewnego sylwestra staje się okazją do przytoczenia genezy tego święta, a wygląd sali balowej prowadzi do wywodu o odkryciach Mikołaja Kopernika!  Ani to  odkrywcze, ani ciekawie przytoczone, ot w stylu nudnawego wykładu.
       Całość niemalże zbudowana jest  ze zdań prostych, taki  telegraficzny styl nie świadczy najlepiej o literackim talencie autorki. nie lepiej wychodzi autorce konsekwentne trzymanie się jednego czasu: nagminnie miesza czas przeszły i teraźniejszy w obrębie jednego akapitu.Wszędzie dominuje chaos: pani Sęczykowska skacze od wspomnienia do wspomnienia, przeplatając je kolejnymi niepotrzebnymi nikomu informacjami np. dotyczącymi wychowywania dzieci w dworach staropolskich. Na to wszystko spływa dodatkowo lukier w postaci mądrości rodem z książek Paula Coehlo.
        Żeby było jeszcze gorzej co i rusz natrafiamy na łopatologicznie poprowadzoną pochwałę religii katolickiej,  jak choćby w przypadku tezy o wysokiej moralności szlachty polskiej jako wyniku wychowania katolickiego. Nie sposób nie uśmiechnąć się na myśl o „moralności” niektórych naszych przodków, szczególnie tych urzędujących w dworach.
       Najgorsze jednak, że autorka stawia się w pozycji wyroczni i tonem pełnym wyższości wygłasza kazania np. o degeneracji polskiej wsi. Powiela krzywdzące stereotypy i mocno uogólnia, jak choćby w rozdziale, gdzie sprowadza wszystkich mieszkańców Mazur do pijaczków wystających pod lokalnym sklepem.
      Elżbieta Sęczykowska stworzyła dziwną hybrydę gatunkową: ni to biografię, książeczkę naukową dla dzieci, czy też poradnik hodowli jeleni. Jakkolwiek by jednak nie spojrzeć na „Randkę z…”, trudno jednak uznać ten eksperyment za udany. Całość jest pretensjonalna, miejscami niezwykle nudna i pozbawiona wigoru.