Są książki, które zostają z nami na
długo po ich lekturze, przejmujące fragmenty tkwią w naszych głowach, co rusz powracają
pewne frazy… Taka niewątpliwie jest „Miłość z kamienia”, wstrząsająco szczera opowieść
o życiu z jednym z najsłynniejszych korespondentów wojennych.
Grażyna
Jagielska, fragment po fragmencie odsłania koszmar codzienności związku z
człowiekiem uzależnionym od wojny, adrenaliny i bycia tym najlepszym. Brutalnie
i szczerze odsłania kulisy małżeństwa, w którym on zdobywa coraz więcej nagród dziennikarskich,
a ona coraz bardziej osuwa się w szaleństwo. Po kolei opisuje powolne rozmijanie
się dwojga kochających się ludzi, z których jedno zarabia na życie pisaniem o śmierci, a drugie
w tym czasie kupuje meble kuchenne. „Czegoś już we mnie nie było” przyznaje w
pewnym momencie narratorka, jej „zubożona” przyziemna wersja nie jest tak
pociągająca dla męża, jak możliwość relacjonowania konfliktów w różnych
zakątkach świata. Szara codzienność nie ma szans w konkurowaniu w kopem
adrenaliny, jakie daje bycie najlepszym korespondentem wojennym, tym pierwszym,
który przedostanie się do lokalnego watażki i przeprowadzi z nim wywiad.
Kolejne
nagrody, kolejne wojny, kolejne wspomnienia, którymi dzielił się z żoną; żoną,
która z każdą jego wyprawą coraz bardziej osuwała się w szaleństwo, by
ostatecznie wylądować w szpitalu psychiatrycznym z objawami stresu bojowego…
Każda wojna, to kolejna straszna opowieść, którą „zaraża” się narratorka, to
kolejni martwi ludzie i historia ich śmierci, które spędzają sen z powiek;
kolejne trupy pojawiające się w mieszkaniu i osaczające bohaterkę. On jej: " (…) oddawał brudy, jakich
nałapał w świecie. Strach, wątpliwości, jakie się miewa o trzeciej nad ranem,
niejasne podejrzenie, że nagrody dziennikarskie i dobre recenzje w prasie
międzynarodowej nie są tak ważne, jak się wydaje, paskudne wspomnienia z wojny.
Oddawał nawet niepokój, że te wojenne obrazy nie wypaczają psychiki, prawie się
ich nie boi. "
Każda wojna, to przygotowywanie się na śmierć
męża, straszliwe wyczekiwanie na ten jeden telefon, e tak nieznośne,
że w końcu ta najgorsza perspektywa jawi się, jako zbawienie, koniec
cierpień związanych ze spodziewaniem się najgorszego…
Lektura
pozostawia nas z setką pytań kłębiących się w głowie: jak bardzo można zatracić
się w miłości do drugiego człowieka? Czy jest limit cierpienia, jakie jesteśmy w
stanie znieść dla drugiej osoby? Czy ludzie zakochani w ryzyku, prowadzący
niebezpieczny tryb życia powinni zakładać rodziny?
Pozostają także słowa autorki: „ Chcę, żeby ktoś osądził nas za to, co
robiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści (...) I ryzykowaliśmy życiem,
szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz