„Zapach szkoły”,
to wspomnienia wieloletniej nauczycielki, dyrektorki i animatorki kultury,
opisujące szkolną codzienność od momentu przekroczenia progu podstawówki, aż do
pójścia na emeryturę.
Maria Kordykiewicz jest nauczycielką
z wieloletnim stażem, związaną najdłużej ze szkołą w Człuchowie, gdzie przepracowała
większość swojego dorosłego życia. Wspomnienia obejmują okres chojnickiej
podstawówki, gimnazjum, Studium Nauczycielskie w Szczecinie i pierwsze kroki
stawiane w nauczaniu w tysiąclatce w Człuchowie.
Wydawać by się mogło, ze szkoła jest
wspaniałym miejscem do opisu: mnogość charakterów, postaw, temperamentów
uczniów i nauczycieli, to jedno. Z drugiej strony spodziewać się można wysypu
anegdotek związanych z lekcjami, odrabianiem zadań domowych, uczniowskimi
figlami, czy też radosną twórczością na lekcjach. Niestety, „Zapach szkoły”, to
nie „Wspomnienia niebieskiego mundurka”.
Nie odmawiam autorce talentu
pedagogicznego, ale literackiego niestety nie ma za grosz. Niewielka
objętościowo książeczka jest napisana językiem suchym i nieciekawym, a
kolejne strony są do siebie bliźniaczo podobne. Opis budynku szkoły,
kilka nazwisk, jakaś anegdotka ale w oprawie tak mało interesującej, że wcale
nie śmiesznej. Co jakiś czas pojawiają się zdjęcia i lista uczniów, a wszystko
to składa się na zupełnie nieciekawą opowieść, pozbawioną całkowicie nerwu i
bigla.
Pisane w trzeciej osobie wspomnienia
mają zapewne wielką wartość sentymentalną dla autorki, ale są zupełnie
niestrawne dla czytelnika w takiej formie w jakiej je otrzymuje. Maria
Kordykiewicz ma niewątpliwą umiejętność opisywania zdarzeń, zdawałoby się
zabawnych tak, że u czytelnika nie pojawia się nawet najmniejszy cień uśmiechu.
A przecież materiał jest naprawdę dobry: choćby takie wizyty młodej i naiwnej
nauczycielki w domach jej uczniów, którym do aniołków naprawdę daleko. Właściwe
pióro mogłoby stworzyć z tego dowcipną perełkę na temat zderzenia naiwności z
brutalną prozą życia, pani Kordykiewicz robi z tego nieciekawą relację.
Z lektury dowiemy się, jak wyglądał
proces nauczania w kolejnych latach od 1953, kiedy to mała Marysia pierwszy raz
weszła do przybytku wiedzy, jak szlify nauczycielskie zdobywało się w trudnych
czasach komuny i jak wyglądały wycieczki szkolne polskich uczniów za granicę, w
momencie, gdy u nas wszystko było na kartki, albo nie było tego wcale.
Trudno w „Zapachu szkoły” dopatrzyć
się walorów literackich, cała książka sprawia wrażenie przydługiego
wypracowania na temat: „Moje lata nauczania” i obawiam się, że gdyby to była
prawdziwa praca domowa, autorka nie dostałaby wysokiej oceny.
Recenzja dla portalu:dlaLejdis.pl
Weź ty nie czytaj takich książek...
OdpowiedzUsuńNo nabrałam się perfidnie na wspomnienia szkolne, nigdy więcej :)
Usuń