Nie po raz
pierwszy szumne zapowiedzi z okładki książki nijak się mają do jej treści.
„Jutro zaświeci słońce” miało być pozycją poruszającą i „wiercąca dziury w
duszy”, a jest historią pełną niedociągnięć, banałów i taniego
psychologizowania.
Powieść napisana jest w formie
monologu głównej bohaterki. Na początku wiemy o niej tylko to, że opowiada o
swoim życiu dziennikarce. Nie wiemy kim jest narratorka, ani dlaczego stała się
przedmiotem zainteresowania dziennikarki. Na dłuższą metę ten sposób
prowadzenia narracji jest męczący. Zostajemy skazani na jeden głos, a jest to
głos przemądrzały, chętnie sięgający po truizmy i nie wahający się przed
używaniem kiczowatych porównań czy wydumanych metafor. Przez znaczącą część
książki obcujemy zatem z czymś w rodzaju
monodramu, niestety nie najlepszej jakości.
Historia toksycznej miłości i
niszczącego wpływu matki wypełniona jest banałami i kiczem, co powoduje, że
lektura ani trochę nie jest przejmująca. Czytelnik co rusz napotyka zdania, że
„każdy dzień przynosi spotkanie (…) czasem też podaruje ci przepis na ciasto, a
czasem na …życie”. I tak strona po stronie banał goni banał, truizm wskakuje na
miejsce po poprzednim truizmie, a narratorka snuje swoją opowieść językiem sztucznym
i pretensjonalnym.
Autorce nie udało się tchnąć życia w
tę historię. Postać toksycznej matki jest tak przerysowana, że aż groteskowa,
przez co cała historia traci na wiarygodności: nie wierząc w potwora, nie współczujemy jego ofierze. Trudno jednak
potraktować serio postać kobiety tak złej, że w jej obecności więdną rośliny… Nie
udało się stworzyć wiarygodnego portretu matki-kata i córki-ofiary. „Skatowała
moje człowieczeństwo” mówi w pewnym momencie bohaterka, ale te mocne słowa nie znajdują
potwierdzenia w całej opowieści. Przez
sięganie po sztampowe rozwiązania, niezbyt wyrafinowane pomysły fabularne,
autorka stworzyła opowieść rodem z
miesięcznika dla pań, gdzie „prawdziwe historie” sąsiadują z przepisami na
zupę.
W dodatku, w połowie książki, całość
zmienia ton, przekształcając się w zupełnie łzawą i sentymentalną opowieść, w
dodatku usprawiedliwiającą motywy swoich bohaterów. Jakby autorce zabrakło
odwagi na wykreowanie postaci złej matki, konieczne stało się wyjaśnienie
motywów jej postępowania.
Joanna Sykut stworzyła pompatyczną
historię, upoetycznioną na siłę. Powieść jest bardzo egzaltowana, tak jak egzaltowana
jest bohaterka. Jej historia nie porusza z powodu sposobu, w jaki nam zostaje
opowiedziana: cytaty o śmierci i rozkładzie wymieszane ze „złotymi myślami”,
kiczowate dialogi, afektowane porównania. Niestety, wymądrzająca się kobieta i jej
smutne życie pozostawiają czytelnika całkowicie niewzruszonym, przykro, że
ważny temat został tak zmarnowany.
Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz