Wydawałoby się, że w temacie urban
fantasy nie można powiedzieć nic nowego, czego nie przeczytalibyśmy już dawno
temu u Jima Butchera, Gaimana, czy też Łukjanienki.
Co więcej,
ostatnimi czasy romans paranormalny wtargnął na pole tego subgatunku,
zniekształcając go i wprowadzając zamieszanie w jasne kryteria, które zaserwował
niegdyś Andrzej Sapkowski: „Utwory, w których magia wśród kwadrofonicznego
łomotu rock and rolla i ryku Harleyów wkracza do betonowo- asfaltowo-neonowej
dżungli naszych miast. Magia wkracza. Wraz z nią wkraczają mieszkańcy
magicznych krain. Najczęściej po to, by cholernie narozrabiać.”
„Rzeki Londynu” na szczęście
trzymają się jasno określonych ram gatunku i nie czynią wycieczek w kierunku
romansu w wilkołakiem i wieżowcem w tle. Dodatkowo serwują kawałek niezłej
rozrywki, zaostrzającej apetyt czytelnika na kolejne części serii. Główny
bohater, posterunkowy Peter Grant pewnego dnia odkrywa drugie oblicze swojego
ukochanego Londynu. Miasta, w którym, jak się okazuje funkcjonuje magia, żyją
wampiry i tego typu stwory, a specjalny wydział policji składa się z jednego tajemniczego
jegomościa o skomplikowanej przeszłości.
Peter,
zamiast szorować krawężniki, zostaje rzucony na głęboką wodę: rozkopywanie
cmentarzy, przesłuchiwanie duchów, egzekucje wampirów i prowadzenie negocjacji
z wszelkiej maści bóstwami, to tylko wycinek jego zakresu nowych obowiązków. Do
tego dodajmy naukę reguł magii, która czerpie garściami z fizyki i chemii, a także nieco enigmatycznego
mentora, w postaci ostatniego angielskiego czarodzieja…
Głównym motorem akcji jest śledztwo
w sprawie pewnego zdekapitowanego mężczyzny oraz tajemniczych wybuchów agresji
nękających miasto, które próbuje rozwikłać
Grant w towarzystwie nauczyciela, zdobycznego psa i spersonifikowanej
rzeki. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana i nowatorska, ale sposób
prowadzenia narracji wynagradza to po stokroć. Miłość do miasta nie jest tylko
domeną bohatera, klimatyczne opisy różnorodnego etnicznie Londynu porywają od
pierwszych stron, stając się literackim hołdem, równym temu, jakie oddał
stolicy Gaiman- jak przystało na porządne urban fantasy, Londyn jest
równoprawnym bohaterem powieści.
Peter,
to sympatyczny protagonista, mówiący o sobie: "Jestem zaprzysiężonym
posterunkowym [...] a to czyni mnie stróżem porządku. Jestem także uczniem
czarodzieja, co czyni mnie strażnikiem tajemnego ognia, ale przede wszystkim
jestem wolnym obywatelem Londynu, a to czyni mnie Księciem Miasta".
Dociekliwy, inteligentny, a także prezentujący naprawdę otwarty umysł
młodzieniec jest także sarkastycznym komentatorem otaczającej go
rzeczywistości. Równie ciekawi są drugoplanowi bohaterowie, z moją ulubienicą
Molly na czele. Tajemniczy i zdystansowany mentor, zdystansowana i sceptyczna
koleżanka policjantka Lesley, czy też zwariowana Beverley tworzą sympatyczną
kompanię, wspierającą młodego posterunkowego w jego działaniach.
Fantastycznie przedstawiona jest
miejska mitologia, sięgająca swoimi korzeniami do afrykańskich emigrantów: co
powiecie na przykład na to, że Mama Tamiza jest Nigeryjką? Sam Peter jest
czarnoskórym młodzieńcem, synem sprzątaczki z Sierra Leone oraz muzyka
jazzowego; z kolei Tata Tamiza prowadzi
koczownicze życie, przywodzące na myśl Irish Travellers. Dodatkowo, całość
okraszona jest sporą dawką humoru, makabreski i nawiązań do popkultury. Miejmy
tylko nadzieję, że kolejny tom będzie już wkrótce osiągalny
Marzę o tej książce:)
OdpowiedzUsuńJa długo czekałam na tłumaczenie, mam jedynie nadzieję, że pojawią się kolejne tomy:)
Usuń