Był czas, kiedy amerykańscy
astronauci byli prawdziwymi idolami całego narodu. Wyścig kosmiczny USA i ZSRR
doprowadził do tego, że ogromnym zainteresowaniem objęto nie tylko dzielnych
mężczyzn podbijających kosmos, ale także ich żony. I właśnie na współmałżonkach
astronautów skoncentrowała się Lily Koppel, po raz pierwszy w historii oddając
im głos.
Materiał zgromadzony
przez autorkę odsłania mechanizm kreowania idealnych żon i matek, kobiet
sprowadzonych do roli ozdobnika: pięknych, uśmiechniętych i dobrze ubranych,
zawsze u boku męża, dbających o szczęście rodzinne. Zmuszonych do życia w
świetle reflektorów, wiecznie udających i grających swoje starannie
wyreżyserowane role.
Książka rozpoczyna się
od opowieści o żonach żołnierzy, wybranych do programu lotów załogowych w
kosmos. Projekt Mercury zwrócił oczy całej Ameryki na siedem małżeństw, dla
których od momentu ogłoszenia nazwisk
astronautów przestało istnieć coś, takiego jak życie prywatne. Podział
obowiązków oddaje ówczesne realia: mężczyźni podbijali kosmos, ich żony wierne
i piękne czekały w idealnie wysprzątanych domach.
Wraz z rozwojem systemu
lotów kosmicznych, do grupy astro-żon dołączały kolejne, ucząc się trudnej
sztuki opanowania w momencie, gdy cały świat obserwował ich reakcje na sukcesy
i niepowodzenia mężów. Bycie żoną kosmicznego kowboja, to nie tylko strach o
drugą połówkę, ale także sesje zdjęciowe, kosztowne podarunki, obiady w Białym
Domu. To także konieczność ciągłego udawania, tworzenia precyzyjnych kłamstw na
użytek prasy, gotowej rozdmuchać każdą kłótnię do rozmiarów rozwodu. Uśmiech,
uśmiech i jeszcze raz uśmiech…
Lily Koppel trafiła na
doskonały materiał- nikt przed nią nie wpadł na pomysł, by przedstawić ten,
niezwykle ważny dla amerykańskiego społeczeństwa, moment w historii, z punktu
widzenia kobiet, tak mocno przecież w to wszystko zaangażowanych. Nie udało się
jednak stworzyć całości emocjonującej czytelnika i oddającej sprawiedliwość żonom
astronautów. Monotonna wyliczanka kolejnych postaci pojawiających się na scenie
sprawia, że gubią się indywidualne cechy każdej z kobiet, zlewających się na
naszych oczach w jedną. Autorka nie oddała także w pełni grozy tamtych dni, wszechobecnej
paranoi powodującej, że ludzie budowali schrony przeciwatomowe na swoich podwórkach;
nie udało się także oddać przejmującej trwogi kobiet czekających przed
odbiornikiem radiowym na szczęśliwe lądowanie męża.
Autorka nie sprostała
także przekazaniu nam w pełni metamorfozy, jakiej w błyskawicznym tempie
poddane zostały gospodynie domowe: jednego dnia żony i matki, drugiego celebrytki,
skupiające na sobie oczy wszystkich. Koppel niezwykle dużo miejsca poświęciła
na szkicowanie scenek rodzajowych, które niewiele tak naprawdę mówią o
dramatach, jakie rozgrywały się w rodzinach pozbawionych normalności. Szkoda,
że tyle samo miejsca poświęcone zostało opisom „kosmicznych” fryzur, co
alkoholizmowi jednej z żon i dramatycznemu samobójstwu innej…
Całość miała być
opowieścią o „ (…) kobiecej przyjaźni i
amerykańskiej tożsamości. Kiedy ich mężów wysłano w kosmos, one były wysłane na
świecznik, stając się wzorem współczesnej amerykańskiej kobiety. Możliwe, że
gdyby nie żony, silne kobiety, które dyskretnie oferowały niezbędne wsparcie
swoim mężom, człowiek nigdy nie dotarłby na Księżyc". Pomijając niezwykła
przesadę ostatniego zdania, książka nie przekazuje nam niezwykłej więzi, jaka
powstała na przestrzeni tych trudnych lat.
„Żony
astronautów” sprawiają wrażenie pobieżnego szkicu pełnego amerykańskiego patosu
i kwiecistych opisów sukienek, zamiast stanowić dokument fascynujących czasów i
hołd, oddany niezwykłym kobietom.
Recenzja napisana dla portalu: dlaLejdis.pl
No proszę, to chyba pierwsza i jedyna krytyczna opinia o tej książce, na jaką się natknęłąm, a nastawiałam się na naprawdę dobrą lekturę! Bo zapowiadała się rzeczywiście intrygująco :(
OdpowiedzUsuńTeż się zdziwiłam, że jako jedyna uważam, że to kiepski kawałek reporterskiej roboty, ale może to tylko fakt, że jestem wielkim malkontentem?;)
UsuńSzkoda, że tak wyszło. Zawsze bardzo mi żal, gdy na świetny pomysł wpada ktoś, kto nie daje rady dobrze go zrealizować. Temat jest faktycznie niezwykle ciekawy, ale po książkę nie sięgnę, jakoś nie mam ochoty na zawód.
OdpowiedzUsuńDokładnie, zawsze jest mi podwójnie przykro w takiej chwili: niezbyt ciekawa książka plus zmarnowany potencjał, frustracja do kwadratu:)
Usuń