czwartek, 24 kwietnia 2014

Amerykański patos w kosmosie


Był czas, kiedy amerykańscy astronauci byli prawdziwymi idolami całego narodu. Wyścig kosmiczny USA i ZSRR doprowadził do tego, że ogromnym zainteresowaniem objęto nie tylko dzielnych mężczyzn podbijających kosmos, ale także ich żony. I właśnie na współmałżonkach astronautów skoncentrowała się Lily Koppel, po raz pierwszy w historii oddając im głos.
Materiał zgromadzony przez autorkę odsłania mechanizm kreowania idealnych żon i matek, kobiet sprowadzonych do roli ozdobnika: pięknych, uśmiechniętych i dobrze ubranych, zawsze u boku męża, dbających o szczęście rodzinne. Zmuszonych do życia w świetle reflektorów, wiecznie udających i grających swoje starannie wyreżyserowane  role.

Książka rozpoczyna się od opowieści o żonach żołnierzy, wybranych do programu lotów załogowych w kosmos. Projekt Mercury zwrócił oczy całej Ameryki na siedem małżeństw, dla których  od momentu ogłoszenia nazwisk astronautów przestało istnieć coś, takiego jak życie prywatne. Podział obowiązków oddaje ówczesne realia: mężczyźni podbijali kosmos, ich żony wierne i piękne czekały w idealnie wysprzątanych domach.
Wraz z rozwojem systemu lotów kosmicznych, do grupy astro-żon dołączały kolejne, ucząc się trudnej sztuki opanowania w momencie, gdy cały świat obserwował ich reakcje na sukcesy i niepowodzenia mężów. Bycie żoną kosmicznego kowboja, to nie tylko strach o drugą połówkę, ale także sesje zdjęciowe, kosztowne podarunki, obiady w Białym Domu. To także konieczność ciągłego udawania, tworzenia precyzyjnych kłamstw na użytek prasy, gotowej rozdmuchać każdą kłótnię do rozmiarów rozwodu. Uśmiech, uśmiech i jeszcze raz uśmiech…
Lily Koppel trafiła na doskonały materiał- nikt przed nią nie wpadł na pomysł, by przedstawić ten, niezwykle ważny dla amerykańskiego społeczeństwa, moment w historii, z punktu widzenia kobiet, tak mocno przecież w to wszystko zaangażowanych. Nie udało się jednak stworzyć całości emocjonującej czytelnika i oddającej sprawiedliwość żonom astronautów. Monotonna wyliczanka kolejnych postaci pojawiających się na scenie sprawia, że gubią się indywidualne cechy każdej z kobiet, zlewających się na naszych oczach w jedną. Autorka nie oddała także w pełni grozy tamtych dni, wszechobecnej paranoi powodującej, że ludzie budowali schrony przeciwatomowe na swoich podwórkach; nie udało się także oddać przejmującej trwogi kobiet czekających przed odbiornikiem radiowym na szczęśliwe lądowanie męża.
Autorka nie sprostała także przekazaniu nam w pełni metamorfozy, jakiej w błyskawicznym tempie poddane zostały gospodynie domowe: jednego dnia żony i matki, drugiego celebrytki, skupiające na sobie oczy wszystkich. Koppel niezwykle dużo miejsca poświęciła na szkicowanie scenek rodzajowych, które niewiele tak naprawdę mówią o dramatach, jakie rozgrywały się w rodzinach pozbawionych normalności. Szkoda, że tyle samo miejsca poświęcone zostało opisom „kosmicznych” fryzur, co alkoholizmowi jednej z żon i dramatycznemu samobójstwu innej…
Całość miała być opowieścią o „ (…)  kobiecej przyjaźni i amerykańskiej tożsamości. Kiedy ich mężów wysłano w kosmos, one były wysłane na świecznik, stając się wzorem współczesnej amerykańskiej kobiety. Możliwe, że gdyby nie żony, silne kobiety, które dyskretnie oferowały niezbędne wsparcie swoim mężom, człowiek nigdy nie dotarłby na Księżyc". Pomijając niezwykła przesadę ostatniego zdania, książka nie przekazuje nam niezwykłej więzi, jaka powstała na przestrzeni tych trudnych lat.
            „Żony astronautów” sprawiają wrażenie pobieżnego szkicu pełnego amerykańskiego patosu i kwiecistych opisów sukienek, zamiast stanowić dokument fascynujących czasów i hołd, oddany niezwykłym kobietom.

Recenzja napisana dla portalu: dlaLejdis.pl

4 komentarze:

  1. No proszę, to chyba pierwsza i jedyna krytyczna opinia o tej książce, na jaką się natknęłąm, a nastawiałam się na naprawdę dobrą lekturę! Bo zapowiadała się rzeczywiście intrygująco :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zdziwiłam, że jako jedyna uważam, że to kiepski kawałek reporterskiej roboty, ale może to tylko fakt, że jestem wielkim malkontentem?;)

      Usuń
  2. Szkoda, że tak wyszło. Zawsze bardzo mi żal, gdy na świetny pomysł wpada ktoś, kto nie daje rady dobrze go zrealizować. Temat jest faktycznie niezwykle ciekawy, ale po książkę nie sięgnę, jakoś nie mam ochoty na zawód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, zawsze jest mi podwójnie przykro w takiej chwili: niezbyt ciekawa książka plus zmarnowany potencjał, frustracja do kwadratu:)

      Usuń