Chroniący/a
swoją tożsamość pod pseudonimem- K. J. Parker, autor/ka po raz kolejny pokazuje, jak ze sztampowego schematu stworzyć wciągająca powieść, nie pozwalającą
czytelnikowi oderwać się aż do ostatniej strony.
„Młot”
zabiera nas do pewnej kolonii, miejsca mającego swoją świetność dawno za sobą.
Niegdyś miała tu być kopalnia srebra, kruszcu nie znaleziono, ale osadzeni tam
ludzi już w tym miejscu pozostali. Mieszkańcy dzielą się na zwyczajnych
kolonistów i szlachecki ród met’Oc, zesłany na ten koniec świata za udział w
spisku przeciw władzy. Szlachta zajęła fragment ziemi i tam kultywuje dawne
tradycje, zadziera nosa i co jakiś czas zapuszcza się do wieśniaków, by coś im
ukraść-wiadomo, po tak długim czasie pewnych rzeczy brakuje nawet wyniosłemu
szlachcicowi. Rabowani i od czasu bici plebejusze znoszą to traktowanie jedynie
z obawy przed autochtonami, przed którymi obronić może ich tylko broń palna met’Oc, o ile rzecz jasna „dzikim” przyjdzie
do głowy napadać na kolonię.
Względnie
stabilny spokój utrzymywałby sie zapewne długo, gdyby nie najmłodsza latorośl
rodu- Gignomai, którego poznajemy, jako dosyć niespokojne dziecko, mocno
kombinujące i mające skłonności do
niesubordynacji. Powieść zaczyna się, jak klasyczna literatura przejścia:
młodzieniec na progu dorosłości zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem,
przyszłością i nie do końca podobają mu się stojące przed nim perspektywy. W
tym momencie, gdy mamy pokiwać głową nad sztampowością opowiadanej nam historii,
Parker wprowadza przewrót fabularny, który dramatycznie zmienia ton opowieści.
Od
niepokornego dziecka, do mężczyzny stającego sie zarzewiem wielkich zmian-tak
mniej więcej przebiega ewolucja głównego bohatera, mężczyzny do samego końca
enigmatycznego i nie pozwalającego sobie choćby na uchylenie przybranej przed
laty maski. Wydaje się, że głównym motorem napędzającym Gignomai’ego jest
niezgoda na „Życie chłopów i bandytów przy jednoczesnym udawaniu arystokratów”,
ale każda kolejna strona przekonuje nas, że za zachowaniem młodego szlachcica
stoi cos jeszcze. Wydaje się, że kluczem do tej postaci są jej słowa: „Gdyby
świat był książką, kim chciałbyś być? Głównym bohaterem, czy postacią z
epizodu?”, ale nasza pewność szybko zostaje skonfrontowana z wydarzeniami
stawiającymi bohatera w co rusz innym świetle.
Parker
potrafi doskonale snuć swoje historie:
świetnie oddany obraz starego rodu na uboczu, arystokracji w powoli
niszczejącej twierdzy, otoczonej zardzewiałymi przedmiotami, zmuszonej do tego,
by kraść kury od wieśniaków-to coś, co zapada w pamięć na długo. Fascynująca
jest także postać głównego bohatera: aroganckiego, przemądrzałego i
zdecydowanego stawiać na swoim za wszelką cenę, a jednocześnie sympatycznego i
dającego się łatwo polubić. Gignomai nie do końca ma pomysł na siebie, ale
przede wszystkim nie chce żyć według reguł ojca, doskonale widzi śmieszność
swojej rodziny zmumifikowanej niemalże w
starym domostwie i izolującej się od innych. Każdego dnia mała wyspa staje się
mniejsza i ciasna, przytłaczając i nie pozwalając chłopakowi na wzięcie pełnego
oddechu.
Moment,
gdy największa tajemnica powieści zostaje wyjaśniona, nie jest końcem historii,
ale stanowi przewrót fabularny, stawiający bohatera w zupełnie innym
świetle-mocno dwuznacznym. Zachwyca wielowarstwowość i pietyzm budowanej
opowieści, przeradzającej się na naszych oczach w prawdziwą tragedię. Z kolei finał prowadzi do iście
szekspirowskich dramatów, nie oferując czytelnikowi łatwych rozwiązań. W zamian zostawiając go z masą pytań i
wątpliwości, a to chyba jeden z wyznaczników dobrej lektury?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz