Literatura rozrywkowa, z założenia nie mająca ambicji być niczym więcej, niż chwilowym umilaczem czasu, jest paradoksalnie bardzo wymagająca, jeżeli chodzi o warsztat literacki autora. Powinno być lekko, dowcipnie i sympatycznie, bohaterowie przekonujący i dający się polubić, tło nakreślone z przymrużeniem oka, nie zaszkodzi także jakiś ekscentryk przewijający się w drugim planie i nadający całości lekko zwariowany ton.
Powyższe założenia spełnia pozornie książka Kariny Bonowicz, pod wdzięcznym tytułem: „Pierwsze koty robaczywki”, opisująca perypetie zwariowanej Idy. Główna bohaterka, po nieudanej próbie podjęcia studiów doktoranckich, zmuszona zostaje przez życie do podjęcia pracy, jako polonistka w jednym z warszawskich liceów. Tam biedaczka zmierzyć się będzie musiała ze skostniałym gronem pedagogicznym, niefrasobliwością uczniów i wszelkimi kłopotami, które spaść mogą na głowę nieopierzonej pani belfer. Nie obędzie się bez skomplikowanego wątku miłosnego, gdyż Ida musi zmagać się z uczuciem do swojego byłego-wielce urodziwego aktora, z którym zerwała w tajemniczych okolicznościach. Sytuacje komplikuje fakt pojawienia się na horyzoncie nowego potencjalnego obiektu uczuć, w postaci przystojniaka napotykanego w wielce niefartownych okolicznościach.
Wydawać by się mogło, że wszystkie składniki sukcesu są: zwariowana bohaterka, bez przerwy wpadająca w tarapaty z powodu swojego niewyparzonego języka i niekonwencjonalnego podejścia do życia, piękne pole do popisu w postaci możliwości wykpienia instytucji szkoły i jej pracowników, a także skomplikowane relacje damsko- męskie. Rzeczywistość jest jednak smutna: „Pierwsze koty…”, to książka słaba, pełna wysilonego humoru i irytujących bohaterów, których nijak nie można polubić.
Ida miast być ciekawą ekscentryczką, jest infantylną panienką, która pasuje do szkoły, jak pięść do nosa. Dość chyba napisać, że jest to dziewczyna, która nie pamięta, dlaczego zakończyła swój długi związek… Konstrukcja tej postaci sprawia wrażenie, jakby całym pomysłem autorki było założenie bohaterce trampek, by podkreślić jej młodzieńczy i buntowniczy charakter.
Nie lepiej jest z pozostałymi bohaterami. Karykaturalnie przedstawione grono pedagogiczne jest zupełnie niespieszne w swym przerysowaniu, szczególnie uderzają stereotypowe przedstawienie innych polonistek- takiego wizerunku nie powstydziłby się największy męski szowinista. Kiepsko ubrane, zaniedbane i złośliwe miały zapewne w zamierzeniu autorki tworzyć kontrastowe tło dla przebojowej i atrakcyjnej Idy, ale ich stereotypizacja wywołuje tylko niesmak. Dwóch męskich antagonistów niebiańskiej urody sprawia wrażenie ożywionych figur woskowych, sceny z ich udziałem są najgorszymi momentami w książce: drewniane dialogi i banały aż dosłownie latają w powietrzu. Momentami jest aż straszno, jak w scenie gdy jeden z panów prezentuje rozpiętą koszulę w momencie oprowadzania dzieci po kulisach teatru. Miało być seksownie? A wyszło żenująco- aktor serialowy i teatralny robiący sobie dekolcik, by uwieść nauczycielkę…
Jest w powieści pani Bonowicz kilka niezłych pomysłów, kilka znośnych i śmiesznych scen, czy też całkiem sympatyczna para bohaterów (współlokatorka Idy i jej chłopak), ale całość nie zachwyca. „Pierwsze koty…” miały potencjał, by stać się ciekawą wariacją na temat zderzenia młodej pani magister z smutną rzeczywistością szkolnych ław. Niestety, w zamian za to dołączyły do pokaźnego grona pseudo- śmiesznych powieści o infantylnych panienkach, potrafiących tylko przygryzać wargi i potykających się o własne nogi na widok przystojnego faceta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz