Wiera Szkolnikowa dwoma tomami „Namiestniczki” zdobyła sobie grupę wiernych fanów, którzy z niecierpliwością wyczekiwali zakończenia trylogii. Pomimo widocznych wad, takich jak skłonność do nadmiernego patosu, miejscami nieznośne dłużyzny i popadanie w melodramatyzm, cykl o Namiestniczkach miał szansę stać się ważną pozycją na liście miłośników fantastyki. Niestety, cały trud autorki poszedł na marne wraz z wielkim rozczarowaniem, jakim jest zakończeniem trylogii.
„Namiestniczka III” rozpoczyna się krótko po zakończeniu tomu drugiego. Królowa spodziewa się dziecka, na tronie zasiada długo oczekiwany władca elf, pod którego władaniem Surem rozkwita. Wydawałoby się, że mroczne czasy mogą odejść w zapomnienie, a ludność zacznie żyć w pokoju i dostatku. Autorka jednak szybko zmienia ton opowieści, mnożąc złowrogie wydarzenia i poddając swoich bohaterów kolejnym próbom, z których nie każdy wychodzi zwycięsko, a niejeden straci głowę… dosłownie…
Panowanie elfa zaczyna zmieniać się w tyranię, tyranię której nie potrafią znieść mieszkańcy przygranicznych księstw, a z czasem także samej stolicy. Również królowa z przerażeniem zaczyna odkrywać prawdziwe oblicze swojego ukochanego małżonka. Pojawia się nowa interpretacja starego proroctwa, głosząca, że to panujący król jest Bestią przygotowywującą świat na nadejście ostatecznego zniszczenia przez Przeklętego.
Szkolnikowa tym razem bez przesadnych dłużyzn zgrabnie prowadzi akcję, doskonale panując nad namnożonymi w poprzednich tomach wątkami. Mnożą się kolejne spiski, intrygi, zawiązują przymierza. Autorka wprowadza na szachownice kolejne figury, niektóre niezwykle znaczące, inne są tylko małymi trybikami w machinie. Po raz kolejny Szkolnikowa udowadnia, że potrafi wykreować wiarygodnych bohaterów i zainteresować czytelnika ich losami. Stworzone przez nią uniwersum, może niespecjalnie oryginalne, jest spójne i wypełnione żyjącymi postaciami, a nie papierowymi tworami.
Całość opowieści trzyma poziom do momentu, gdy pojawia się nieznośny zgrzyt, jakim jest niespodziewana zmiana konwencji. Końcowe rozwiązanie nie tylko sprawia wrażenie prostackiego deus ex machina, ale także zupełnie nie pasuje do charakteru trylogii. Tym razem autorkę zawiodła intuicja, która kazała posiłkować się chwytem rodem z powieści s-f, prowadząc w rezultacie do fabularnej katastrofy i skutecznie zniechęcając czytelnika do sięgnięcia po kolejne książki rosyjskiej pisarki.
Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz