środa, 8 sierpnia 2012
Labirynt odbić.
Jak pisał Zagajewski: "Smutno żyć bez utopii, mieć oczy szeroko otwarte, za wcześnie rozumieć to, co inni poznali dopiero po śmierci. Żyć bez nadziei, stwarzając się codziennie od nowa (…)". Nic dziwnego, że krainy szczęścia, te magiczne miejsca, niemalże od początków ludzkości funkcjonują w literaturze, filozofii, sztukach pięknych. U Łukjanienki krainą spełnionych marzeń miała być Głębia, wirtualna rzeczywistość wykreowana na potrzeby powieści "Labirynt odbić". Miejsce, w którym każdy może być kim zechce, rzecz jasna pod warunkiem posiadania dostatecznej ilości gotówki i komputera. W Głębi nieśmiały dzieciak może stać się potężnym wojownikiem łamiącym serca niewieście, a zakompleksiona kura domowa - właścicielką ogromnej korporacji. Płeć, wyznanie, wiek, rasa nie mają znaczenia, gdyż można je dowolnie zmieniać przy każdej wizycie. Program oddziaływujący na podświadomość sprawia, że nie ma mowy o wrażeniu obcości: Głębia jest jak najbardziej realna, tutaj naprawdę można przeżywać cudowne chwile. Rzecz jasna, można również uzależnić od tego lepszego życia, ale od tego byli nurkowie: ludzie, którzy potrafili w dowolnym momencie opuścić Głębię bez pośrednictwa programu. Gdy zapominałeś o rzeczywistości, gdy siedziałeś godzinami przed komputerem, zapominając o podstawowych potrzebach – nurek wyciągał Cię z Głębi.
Drugi tom dylogii Łukjanienki rozpoczyna się w momencie, gdy nurkowie przestali istnieć. Głębia już ich nie potrzebuje, a oni sami w dużym stopniu utracili swoje umiejętności. Leonid, znany nam z poprzedniej części, jest jednym z tych, którzy nie potrafią się z tym pogodzić – nie potrafi sobie także radzić w "prawdziwym" życiu. Godzi się na upokarzającą pracę, byle tylko jak najdłużej pozostawać w Głębi. Powoli traci kontakt z żoną, nie odnajduje się w moskiewskiej rzeczywistości, wykorzystując każdą chwilę, by wrócić do wirtualnego świata, gdzie kiedyś był Strzelcem, żyjącą legendą. Sam o sobie mówi, że przynależał do "Specyficznej kasty, która wrosła w swój wymyślony świat i niemal zapomniała o prawdziwym."
Wirtualny świat jednak pewnego dnia upomina się o nurka. Ginie człowiek, co się zdarza codziennie: jednak ten ginie w Głębi, miejscu wydawałoby się najbezpieczniejszym na świecie. Pojawiają się plotki, że istnieje broń, która potrafi zabijać w wirtualności. Broń trzeciej generacji; taka która nie spali Ci dysku, czy też nie "wyrzuci" Cię z gry. Leonid postanawia odnaleźć zabójców i zniszczyć broń, doskonale wiedząc, że pojawienie się prawdziwej broni w Głębi, to śmierć tej ostatniej. Kto zaryzykuje wejście w wirtualny świat, gdy w każdej chwili może zostać zabity?
Konieczne stanie się wejście na ostatni poziom gry Labirynt Śmierci. Po drodze Leonid koptuje swój mały oddział: ekscentrycznego bogacza Czyngiza, hakera słusznie nazywanego Maniakiem, małolata Pata i osobnika o wdzięcznej ksywce Padlina. Przy okazji okaże się, że tajemnicza broń nie jest najważniejszym i jedynym zagrożeniem dla obecnego status quo Głębi.
Łukjanienko wykorzystuje klasyczny motyw zbierania drużyny i wyciska z niego, co tylko się da. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z kryminalną intrygą, osadzoną w wirtualnym świecie, nietrudno jednak dostrzec to drugie dno, w którym gdzie Łukjanienko zdaje się być moralizatorem, grzmiącym do nas z ambony. Bardzo dobitnie pokazuje, co przynosi bezrefleksyjne korzystanie ze zdobyczy technologii, przy okazji bezlitośnie piętnuje współczesnego człowieka, który odcina się od świata rzeczywistego nowinkami technicznymi - coraz bardziej samotny, coraz bardziej nieszczęśliwy. Utopia po raz kolejny nie przynosi ukojenia… Przy okazji dostaje się także rzeczywistości, której nieciekawe oblicze powoduje, że coraz więcej ludzi ucieka w różne używki: narkotyki, alkohol czy też wirtualne światy, które eksplorowane są kosztem życia "tu i teraz". Udało się także w wiarygodny sposób ukazać problem uzależnienia, nie tylko na przykładzie Leonida. Na wszystko to patrzy Łukjanienko z punktu widzenia mieszkańca Rosji, dzięki czemu powieść miejscami czyta się jak literaturę obyczajową, choć scen z życia codziennego w Rosji jest tutaj zdecydowanie mniej, niż na przykład w trylogii o Nocnym i Dziennym Patrolu.
Trochę za dużo tutaj moralizatorstwa i zadęcia, patos miejscami bywa nieznośny, a Leonid kreowany na Ostatniego Sprawiedliwego śmieszny. Na szczęście Łukjanienko potrafi kreować wiarygodnych bohaterów, skomplikowanych i niejednoznacznych, którzy w trakcie trwania powieści wielokrotnie nas zaskakują. Podobał mi się także motyw desperackiej próby ocalenia Głębi która, choć niedoskonała, była najbliższa prawdziwej utopii. I to wydaje się najważniejsze w powieści rosyjskiego pisarza – nie fajerwerki akcji, czy też śmieszne już dzisiaj opisy wymagań sprzętu komputerowego: gdy skoncentrujecie się na tym ile giga bajtów ma dysk komputera Leonida, coś wam umknie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz