Mark Hodder swoją debiutancką powieścią zaskarbił sobie uznanie zarówno krytyków literackich, jak i sporego grona czytelników.
Przypadła im do gustu świetnie napisana steampunkowa historia, zręcznie łącząca wątki kryminalne z elementami powieści grozy.
Gwoli wyjaśnienia: stempunk jest odmianą fantastyki naukowej, opierającej się na mechanice, większość powieści z tego gatunku rozgrywa się w epoce wiktoriańskiej, ale epoce wiktoriańskiej różniącej się zdecydowanie od tej, którą znamy z lekcji historii; stempunk jest bowiem także częścią nurtu historii alternatywnych. Jak wygląda zatem Londyn w powieści Hoddera? Królowa Wiktoria nie żyje, zamordowana niedługo po koronacji, ciemnymi uliczkami miasta przemykają wilkołaki, a po niebie latają rotofotele. Anglia podzielona jest przez dwie zwalczające się frakcje: inżynierów i eugeników, a każda z nich sukcesywnie zapełnia miasta swoimi „dziełami”: zmutowanymi zwierzętami i monstrualnymi maszynami. Steampunkowe elementy wprowadzone są z doskonałym wyczuciem, nienachalnie, lecz idealnie stylizując tekst i tworząc spójne tło dla toczących się wydarzeń.
Głównym bohaterem uczynił Hodder postać autentyczną: lingwistę i badacza sir Richarda Burtona, którego poznajemy w momencie załamania się jego podróżniczej kariery. Burton traci dobre imię, rzecz niebagatelnego znaczenia w epoce wiktoriańskiej i staje przed wyborem życiowej drogi: może poślubić narzeczoną lub przyjąć propozycję pracy od samego króla. Spokojne życie i domowe pielesze, czy przygoda? Na szczęście dla czytelnika- Burton wybiera to drugie, stając się kimś w rodzaju jednoosobowego Archiwum X, mającego za zadanie badać serie tajemniczych zjawisk nękających Londyn. Jego praca nie należy do najłatwiejszych, gdyż jak mówi jeden z bohaterów: „Żyjemy w burzliwych czasach. Technicy przekraczają granice etyki, libertyni przekraczają granice moralności”, a gdzieś w tle pojawia się tajemnicze monstrum napadające na kobiety i znikające w mgnieniu oka.
Autorowi udało się stworzyć pełnowymiarową rzeczywistość, precyzyjnie opisaną i stanowiącą doskonale funkcjonującą całość - pełną smaczków w rodzaju wyszczekanego Oskara Wilde’a jako małego gazeciarza. Burton i jego pomocnik poeta Swinburne (łączący w sobie masochistyczne zapędy oraz niepowstrzymany pociąg do alkoholu i wpadania w tarapaty) prowadzą nas przez eleganckie salony, zagracone pracownie inżynierów i mroczne uliczki londyńskich slumsów, by odkryć niezwykłą tajemnicę groteskowej postaci Skaczącego Jacka, a przy okazji także całej otaczającej ich rzeczywistości.
Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl
W dodatku jak ładnie wydane. Wczoraj oglądałam w księgarni. Jeżeli chodzi o okładki, to Fabryka Słów znów stanęła na wysokości zadania. Chociaż jeszcze lepiej jest wydany ostatni tom opowiadań Pilipiuka. Bardzo podoba mi się ten "przybrązowiony" papier, udające kartki, starego pożółkłego tomiszcza.
OdpowiedzUsuńPilipiuka, a raczej jego ksiązki ;), jeszcze nie widzialam, ale zgadzam sie, że ostatnio te okladki fabryki sa naprawdę fajne.
UsuńFabryka Słów rzeczywiście ładnie wydaje. Te nowe w miekkich okładkach (ale zszywane!) szczególnie przypadły mi do gustu, nie mogłem się oprzeć (zresztą po co?) i kupiłem.
OdpowiedzUsuńCo do Pilipiuka, nowy zbiór już w lipcu :) Zawsze mi się miło wraca do tego autora, czy to kiepski Wampir z M-3, czy rewelacyjne opowiadania o doktorze Skórzewskim.
Mnie zauroczyło wydanie "Pana lodowego..."bez porównania z poprzednim ,dlatego też pozwolilam się skusić na całą trylogię:)Mam nadzieje, że te wersje wydawncize, to nie chwilowy trend:)
Usuń