wtorek, 22 marca 2011

Niebiesko i bezkompromisowo.

„Wolni Ciut Ludzie” ukazali się po raz pierwszy w Polsce w roku 2005, wtedy to też po raz pierwszy Pratchetta nie tłumaczył Piotr Cholewa, lecz Dorota Malinowska- Grupińska. Całość była doskonałym przykładem, jak ogromną rolę w recepcji książki ma jej tłumacz. Zniknął gdzieś niewymuszony humor, cudowne dialogi i swobodny styl, charakteryzujący dotychczasowe części cyklu. Na szczęście wydawnictwo postanowiło wznowić „Wolnych Ciut Ludzi” w przekładzie niezawodnego Cholewy. Dzięki temu uzyskałam jasny obraz tego, jak bardzo delikatną materią jest przekład dzieła literackiego; jak doskonałym słuchem językowym, intuicją dysponuje wieloletni tłumacz Pratchetta, przy jednoczesnym ogromnym poczuciu humoru i zdolnościach literackich. Niech ta recenzja będzie peanem nie tylko ku czci Pratchetta, ale także jego największego ambasadora- bo tak trzeba nazwać kogoś, kto niewątpliwie przyczynił się do ogromnego sukcesu tego autora w Polsce.

„Wolni Ciut Ludzie” są pozycją przeznaczoną dla młodszego czytelnika, stąd jego bohaterka jest nastolatka: Tiffany Obolała, inteligentna córka farmera, mająca wszelkie zadatki na prawdziwą czarownicę, ale taką, jaką są czarownice ze Świata Dysku. Przenikliwie patrzącą na otaczający ją Świat, czasami trochę cyniczną, odważną i dbającą o innych. Życie Tiffany mija spokojnie, dziewczynka zajmuje się młodszym braciszkiem, dogląda owiec, czasami bierze lekcje u wędrownych pedagogów. Pewnego dnia w ten uporządkowany, i powiedzmy sobie szczerze nieco nudnawy, świat wkracza magia i nic już nie jest jak dawniej
W realną rzeczywistość zaczynają ingerować czarodziejskie moce: po ścieżkach galopują rycerze bez głowy, w jeziorkach czają się potwory, znika mały braciszek porwany przez Złą Królową. Tiffany musi podjąć niebezpieczną podróż, nie tylko by ocalić brata, ale także swój świat. Na szczęście nie wyrusza sama, w sukurs przychodzą bowiem tytułowi Ciut Ludzie: mikrego wzrostu, niebieskiej barwy i paskudnego charakteru niewielkie ludziki, obdarzone ogromną siłą i wybuchowym temperamentem.
Pratchett wyciska co się da z typowej powieści inicjacyjnej, przy okazji wywracając do góry nogami większość nauk wyniesionych z baśni. Dziewczynka ratująca brata, nie jest słodką istotką jak Gerda, lecz dziewczęciem w wielkich butach uzbrojonym w dużą patelnię, z której potrafi zrobić doskonały użytek. Wiernymi towarzyszami naszej nietuzinkowej bohaterki jest gromada ostro popijających brutali, nijak nie pasujących do bajkowych towarzyszy. Śnieżka miała siedmiu słodkich krasnali, zaś kompania Tiffany kradnie owce, bije koty i plądruje spiżarnie, bojąc się tylko prawników i słowa drukowanego. Po raz kolejny pisarz udowadnia, że jest mistrzem nie tylko ciętych dialogów, czy też zabawnych opisów, ale także doskonale radzi sobie z tworzeniem pouczających i zajmujących historii, które zupełnie „bezboleśnie” uczą. Pozory mylą, najważniejsze i zarazem najtrudniejsze jest myślenie wbrew schematom- te wszystkie prawdy poznaje Tiffany w trakcie swojej wędrówki, a my razem z nią. Wszystko to zaś podane jest nam bez „dydaktycznego smrodku”, w doskonale nam znanej przezabawnej formie.


Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz