„Nie miał wątpliwości, że nie jest całkiem normalny (…)”- te słowa wydają się doskonale charakteryzować komisarza Maciejewskiego, bohatera retro kryminału, rozgrywającego się w Lublinie lat trzydziestych.
Zygmunt (dla przyjaciół – Zyga) Maciejewski to mężczyzna pełen sprzeczności i nie dający się łatwo zaszufladkować. Doskonały bokser i właściciel tzw. „zakazanej gęby”, jest jednocześnie znawcą literatury pięknej, potrafiącym wszędzie dostrzec odniesienia do niedawno przeczytanych dzieł .Wielbiciel „Procesu” Kafki oraz mocnych alkoholi, które wlewa w siebie hektolitrami. Jego nieciekawa fizjonomia skrywa cięty język oraz dociekliwy umysł, dzięki któremu Maciejewski radzi sobie z różnymi, nawet najbardziej zawikłanymi sprawami. Tak, trzeba przyznać, że Zyga to dosyć nietuzinkowa postać.
Maciejewski oraz jego współpracownicy tworzą nader malowniczą kompanię, która charakteryzuje się jedną wspólną cechą: dosyć niskim poziomem szacunku dla litery prawa. Notorycznie łamane przepisy, przymykanie oczy na błędy i omijanie procedur, drobne oszustwa i naginanie prawdy – oto jak wygląda rzeczywistość służb porządkowych w Rzeczpospolitej lat trzydziestych.
Trzon powieści to śledztwo prowadzone w sprawie makabrycznego morderstwa, dokonanego na redaktorze naczelnym jednej z lubelskich gazet. Maciejewski, wraz ze swoimi oddanymi pracownikami, przemierza ulice Lublina, by przekonać się, że nic nie jest tak jasne, jak na to wygląda.
Świat opisany w powieści Wrońskiego to niezbyt przyjemne miejsce: alkoholicy w mundurach ścigają równie pijanych przestępców, w każdej bramie czai się cwaniak gotów „sprzedać cegłę”, a żony uciekają z bogatszymi i przystojniejszymi. Przyjaciel zazwyczaj okazuje się być wrogiem, przyjaznego szefa odwołują, a biurokracja naprawdę daje w kość. Nie dziw, że Maciejewski ostro popija i czasami zdarza mu się postępować niezgodnie z przepisami. Pomimo tych, jakże licznych wad, Zygmunt M. budzi sympatię – jego cięty humor i bystry umysł czynią z niego doskonałego przewodnika po przedwojennym Lublinie.
Mieście opisanym tak plastycznie i barwnie, że staje się ono równorzędnym bohaterem powieści. Ciemne uliczki, obdrapane kamienice… To wszystko ożywa na kartach kryminału, pozwalając czytelnikowi przenieść się w czasy ostrej cenzury gazet, urzędników węszących wszędzie komunistyczne spiski oraz amantów, wzorujących się na pięknym Rudolfie Valentino.
Autor dodatkowo wzbogaca historię o liczne „smaczki” w postaci autentycznych nagłówków z lubelskich gazet, prawdziwych osób wprowadzanych w powieść pod fikcyjnym nazwiskiem, bądź cytowaniu autentycznych historyjek krążących po Lublinie lat trzydziestych. Nie skąpi nam też szczegółów życia codziennego mieszkańców miasta: począwszy od rodzajów trunków podawanych w ówczesnych lokalach, przez warunki pracy milicjantów , na wyglądzie kobiecych fryzur skończywszy.
Sama akcja toczy się wartko, jak na rasowy kryminał przystało, kilkakrotnie autor rzuca nam fałszywy trop i myli ślady, by całą historię uczynić zdecydowanie mniej oczywistą, niż mogłoby się to wydawać.
Żywe tempo oraz pełnokrwiste postacie, których nie sposób nie polubić. Do tego świetnie oddany klimat epoki. To wszystko razem składa się na retro – kryminał, od którego trudno się oderwać.
Malkontenci mogą narzekać na podobieństwa z cyklem M. Krajewskiego, ale byłoby sporym nadużyciem sugerować, że Wroński wzorował się na kryminałach o Breslau. Jego książka ma zupełnie inny klimat, jest mniej mroczna, chociaż nie należy do opowieści z happy endem. Różnice widać także w konstrukcji głównego bohatera i to nie tylko w zupełnym braku zainteresowania swoim wyglądem zewnętrznym, jakie przejawia Maciejewski. Podobieństwa są, ale rzecz głównie w wysokim poziomie rozrywki, jaki zapewnić mogą dzieła obu twórców.
Krajewskiego już czytałam, a w kolejce czekają jeszcze "Erynie". W ulubionej księgarni zamówiłam natomiast "A na imię jej będzie Aniela" Wrońskiego. Lubię książki (a i filmy), których akcja rozgrywa się w jakimś znanym mi mieście, a tak jest zarówno w przypadku Wrocławia, jak i Lublina. Dlaczego akurat te tytuły? Jeśli czytałaś, oraz znasz mojego bloga, nie muszę mówić :)
OdpowiedzUsuń