Zawsze chciałam mieć księgarnię, snuć się leniwie między półkami i poprawiac wystające poza przepisową linię brzegi książek. Prowadzić wyrafinowane dysputy z czytelnikami, którzy przychodziliby po Dostojewskiego, Eco, czy też najnowsze dzieło Le Clezio. Taaaa….
Od tygodnia jestem kierownikiem, chciałam mieć swoja księgarnię? Mam… Siedem dni użerania się z papierkową robotą, druczki, maile, zamówienia. Telefony z „góry” i do „góry”, gorączkowa wymiana maili, poznawanie nowego miejsca, nowych ludzi, nowego rynku. Szkolenia na których ciągle pada słowo „wyniki”, nauka kreślenia tabelek i wpisywania w nie życia księgarni. Nigdy bym nie pomyślała, że grafik robi się z kodeksem pracy, kalkulatorem i obłędem w oczach!
A gdzie miejsce na książki? Dopieszczanie księgozbioru, który powinien by wizytówką mojego miejsca pracy, przekładanie źle zaszeregowanych egzemplarzy…Ograniczona wyliczonymi minutami, tabelkami, wykresami, miotam się bezładnie i zaczynam tracić radość z awansu…Tylu przekleństw nie wysłałam w ekran komputera od czasu pisania pracy magisterskiej…
A potem przychodzi klient, patrzy na mój identyfikator i zadaje pytanie o ten nieszczęsny papier…
Może jak wejdziesz w rytm to te nerwowe wymiany będą zajmować ci mniej czasu. I będzie czas na książki :D
OdpowiedzUsuńHeh, miejmy nadzieję, bo jak nie to wystawię na licytację swoje stanowisko i wróce do spokojnego drugiego rzędu;)
OdpowiedzUsuńStarałam się raz o posadę w księgarni i usłyszałam, że mam "za wysokie kwalifikacje"; w bibliotece powiedziano mi z kolei, że bycie po filozofii i umiłowanie książek to za mało, aby być bibliotekarką. Hmm... Możesz to jakoś skomentować i pocieszyć? Czasami mam wrażenie, że tacy jak ja, to mają przechlapane. Jeśli nie wyjdzie z pisaniem, to zostaje tylko Caritas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Moje początki to księgarnia pełna kulturoznawców, takich jak ja:)moja szefowa czasami się śmiała,że powinna dostawać dotację z unii za zatrudnianie magistrów kierunków filologicznych, wydaje mi się,że trzeba szukać,
OdpowiedzUsuńpowodzenia:)
Ja przez rok pracowałam w księgarni jako sprzedawca i... Dostawałam naganę za to, że polecam klientowi jakąś książkę, bo 'jest samoobsługa i człowiek sam sobie coś wybrać powinien'. A o dyskusjach na temat Eco czy Shakespeare w ogóle nie było mowy, i z braku czasu, i z braku takowych zainteresowań u kupujących. Większość przychodziła po Meyer, Kalicińską i 'Nie potrafię schudnąć'...
OdpowiedzUsuńDawno, dawno temu...:) przez dwa lata z rzędu w wakacje pracowałam w małej księgarence, w małym mieście. Jednego dopilnowałam, aby to była najlepsza księgarnia. Co to oznaczało? Klient bywał różny - wiadomo, ze względu na porę roku dominował "profil" podręcznikowy, ale podobało mi się podejście właścicielki. Każdą zakupioną książkę - z szacunku - pakowało się w szary papier, usługę pakowania "na prezent" (bo i taka była) świadczono bezpłatnie, a szefowa cieszyła się jak dziecko, gdy poszła ostatnia "Trędowata" i powiedziała, że już nigdy więcej nie popełni tego błędu:)
OdpowiedzUsuń