piątek, 5 marca 2010
"Upiory XX wieku"
Trudno zostać pisarzem, gdy Twoim ojcem jest jeden z najsłynniejszych twórców literatury grozy; jeszcze trudniej dzielić z nim to samo pole literackie. Joe Hill zdobył moją sympatię, gdy okazało się, że aż do 2007 roku nie ujawniał swojej prawdziwej tożsamości, tworząc pod literackim pseudonimem. Do dzisiaj wiele osób nie wie, że Joe Hill jest synem S. Kinga i trzeba przyznać, że jest coś urzekającego w tym odcinaniu się od sławy ojca, w próbie zdobycia samodzielnie laurów, bez powoływania się na rodzinne koneksje. W dodatku Hill okazał się być pisarzem zdolnym, któremu na pewno nie grozi odcinanie kuponów od dorobku ojca.
"Upiory XX wieku" są debiutanckim zbiorem Hilla, chronologicznie wyprzedzającym jego powieść. Za swój debiut Hill zdążył już zgarnąć kilka znaczących nagród, w tym British Fantasy Award, International Horror Guild Award oraz dwie Nagrody Brama Stokera. Motywem przewodnim są mity i makabra wieku dwudziestego: "niespełnione sny, marzenia i koszmary, które ukształtowało najbardziej dynamiczne i przerażające stulecie w dziejach ludzkości".
Hill w wywiadach podkreślał wielokrotnie, że fikcja stanowi doskonałe antidotum na bolączki życia codziennego i narzędzie do: "borykania się z pytaniami które nas przerażają i wprawiają w zakłopotanie, z pytaniami o trudnych odpowiedziach, albo może bez odpowiedzi". Stąd w jego opowiadaniach szeroka rozpiętość problematyki: od przemocy domowej, przez piętna upośledzenia fizycznego i psychicznego, do szalonych morderców i nieobliczalnych alkoholików. Upiory u Hilla mają wiele twarzy, mogą nawiedzać bohaterów pod postacią bezrobocia, utraty ukochanych osób; szarego, jałowego życia bądź bolesnej straty, z którą nigdy, tak do końca, się nie pogodzili. Tematyka poruszana w opowiadaniach jest bardzo różnorodna: w wielu występują duchy,
w niektórych element nadprzyrodzony nie istnieje prawie wcale, jedno jest mrugnięciem oka do czytelnika, który zna filmy o potworach z lat pięćdziesiątych; jest też takie, w którym Hill dosyć brutalnie rozprawia się z wizerunkiem komiksowego herosa. Jednym z moich ulubionych jest historia rozgrywająca się na planie filmu "Świtu żywych trupów"
G. Romero. Są tutaj teksty dziwaczne i pokręcone, niczym z filmów Lyncha – przykładem niech będą "Maski mojego ojca", ale także wzruszające i ciepłe, takie jak "Pop art" czy też "Śniadanie wdowy".
Niektóre z opowiadanych historii, to prawdziwe perełki: surrealistyczny pomysł w połączeniu z doskonałym wykonaniem, daje niesamowity efekt, długo pozostający w pamięci. Tak jest w przypadku opowiadania "Pop art" w którym główny bohater zaprzyjaźnia się z… nadmuchiwanym chłopcem. Wielokrotnie przewrotne poczucie humoru autora każe mu podejmować gry literackie z czytelnikiem, zarówno wtedy, gdy więzi bohatera w rozgrzanym samochodzie, atakowanym przez wściekłego psa, jak i wtedy, gdy ujawnia mroczne hobby pewnego grubasa pracującego jako klaun…
"Joe Hill to zręczny sukinsyn" – trudno się nie zgodzić ze słowami Goldena, autora wstępu do antologii. Tylko "zręczny sukinsyn" potrafi nawiązać do Kafki w opowiadaniu o małym chłopcu, biorącym odwet na szkolnych prześladowcach czy też odnieść się do "Ręki boga", dokonując jednocześnie literackiej dekonstrukcji postaci Van Helsinga. A przy tym wszystkim nie będąc w żadnej mierze wtórnym i pozostając sobą.
Hill jest twórcą dojrzałym, znakomicie operującym słowem . Potrafi stworzyć opowiadania subtelne i delikatne, choć bywa także brutalnie dosłowny. Opowiadane przez niego historie zaciekawiają, wzruszają i zapadają w pamięć. Niezależnie od tego, czy jest to opowieść o duchu zamordowanej w kinie dziewczyny, autystycznym chłopcu budującym niepokojące konstrukcje, czy też o bezdomnym włóczędze. Rzadko się zdarza, by antologia przedstawiała sobą tak równy i wysoki poziom. ostatnio zachwycił mnie tak tylko "Księżyc na wodzie" Castle’a. Mam nadzieję, że kolejne literackie dokonania Hilla będą równie doskonałe.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz