poniedziałek, 2 listopada 2009
„Naprawiacz świata” T. Bernharda- czyli ”nic z zewnątrz”.
Nieprzerwany potok słów: narzekanie, mamrotanie, krzyki i wyzwiska, natarczywe i gniewne słowa, na przemian z wyznaniami miłości, sprzeczne rozkazy i użalanie się nad samym sobą. Podaj, odłóż, podejdź, idź sobie, choć tu, nie wracaj, kocham, nienawidzę…
Jeden dzień z życia Naprawiacza Świata , starca , któremu ludzkość zawdzięcza dzieło filozoficzne traktujące o jej naprawie. Dzieło, którego nikt nie rozumie (łącznie z samym autorem) ale wszyscy je czytają. W wysokim fotelu, przypominającym tron siedzi wielki filozof i oczekuje ludzi, którzy nagrodzą go za trud włożony w uzdrawianie świata.
Starzec zamknięty w swoim pokoju, który jest całym jego światem. To klasyczny antybohater-pozbawiony zdolności działania, swoją aktywność ogranicza do wypowiadania ciągu słów, w których „babrze” się w swojej przeszłości, rozprawia się z teraźniejszością i snuje plany na przyszłość. Pokój staje się miejscem spotkania trzech czasów, czasami przeplatających się, lub nakładających się na siebie.
Pokój to azyl, miejsce w którym można się schować przed innymi, miejsce do którego dopuszczani są tylko nieliczni. Starzec jest bierny, przykuty do fotela, spędza w nim życie- to inni wkraczają w jego świat, ale tylko ci, którym on na to pozwala. Świat przychodzi do bohatera, ale jedynie w starannie wyselekcjonowanej formie. Dziekan, Profesor i Burmistrz wchodząc do pokoju, zmuszeni są grać według reguł Naprawiacza Świata, który dyryguje nimi, tak jak robił to wielokrotnie z towarzyszką swego życia.
Paradoksem wydaje się być to, że człowiek piszący dzieło o naprawie świata, którego przecież istotną częścią są ludzie- nienawidzi tych ostatnich.
Mimo, że tak bardzo nienawidzi- starzec ich potrzebuje. Potrzebna jest mu towarzyszka, którą może zadręczać sprzecznymi pleceniami, zależy mu na uznaniu zasług, którego potwierdzeniem jest nadanie tytułu honoris causa, niezbędne jest mu audytorium przed którym będzie mógł rozgrzebywać przeszłość i narzekać na teraźniejszość.
Pomieszczenie staje się jego królestwem, miejscem, gdzie może- odcięty od wszystkich bodźców z zewnątrz- dokonywać analizy swojego i cudzego życia. Oddawać się swoim codziennym rytuałom i mówić, mówić, mówić.
Cały utwór jest właściwie wielkim monologiem Naprawiacza Świata, przerywanym czasami krótkimi odpowiedziami Kobiety i rozmową z przedstawicielami uniwersytetu.
Naprawiacz próbuje uporządkować swoje życie poprzez słowa, wspomina, odtwarza historie z przeszłości, co staje się dla niego powodem udręki. Rozczarowania
i liczne upokorzenia mieszają się z momentami wielkich triumfów, jednak te ostatnie nie przysłaniają chwil, których przywoływanie rani bohatera. Próby jakiegokolwiek zaplanowania przyszłości, spełzają na niczym. Raz po raz mężczyzna próbuje zaprojektować sobie podróż, wycieczkę, która jest niemożliwa od samego początku, gdyż nie ma takiego miejsca na zewnątrz, gdzie bohater czułby się dobrze.
Despotyczna postać, kaleki bohater –antybohater, udręczony faktem istnienia
i dręczący nim innych- taka konstrukcja postaci przywołuje na myśl Beckettowskiego Hamma, groteskowego inwalidę, bezwzględnie traktującego swego sługę Clova.
Tak jak Hamm, tak i upiorny starzec ma swą cichą towarzyszkę, kobietę, spełniającą jego rozkazy i będącą jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym, którego Naprawiacz nienawidzi. Przynieś, podaj, pozamiataj, przesuń, ubierz, , daj jajka na śniadanie, szydełkuj, słuchaj, i milcz, przede wszystkim milcz. Bernhard rozgrywa upiorne misterium samotności i rozczarowania, ogromną potrzebę kontaktu z innymi, przybierającą czasami groteskową formę dialogowania z samym sobą lub znęcania się nad drugą osobą.
„Droga” starca- od świtu do popołudnia nie przynosi żadnych rozwiązań,
Naprawiacz nie uczy się niczego. Przyznany tytuł nie wnosi nic do jego życia, nic co mogłoby zmienić jego egzystencję lub uczynić ją lepszą. Jedynie krótki przebłysk świadomości, chwila przestrachu i zastanowienia nad potencjalną samotnością- to wszystko do czego zdolny jest mężczyzna.
Wieczorem, bohater powtarza te same słowa, co na początku, koniec sztuki jest powrotem do sytuacji wyjściowej, pozwalając się domyślać, że jutro znowu cała ceremonia zostanie powtórzona.
Jak widać na razie nici z moich postanowień szukania podnoszących na duchu lektur…Przygnębiający, czy nie- dramat wart przeczytania.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czesc Gosiu,
OdpowiedzUsuńtrafne uwagi odnosnie Naprawiacza swiata.
Jestem rezyserem teatralnym, mieszkam na Slowacji. Realizowalam spektakl Naprawiacza swiata w Bratyslawie. Serdecznie pozdrawiam,
Joanna
Właśnie miałam zamiar nabyć to dzieło... Narazie zabiorę się za "Buszującego w zbożu" :)
OdpowiedzUsuń