środa, 5 sierpnia 2009

Błeeeeeeeeee...



Kobiety mają obsesję na punkcie ukrywania tego co biologiczne. Fakt. Maskujemy zapachy naszego ciała, pozbywamy się zbędnego (albo za takie uznawanego) owłosienia, beknięcie w obecności osób trzecich traktujemy jak życiową tragedię. Fakt. Owłosione pachy? Ależ skąd! Antyperspirant? Absolutnie konieczny!
Dlatego zamysł „Wilgotnych miejsc” wydał mi się pomysłem ożywczym. Książka o poznawaniu własnego ciała? Łamaniu wszelkich tabu z nim związanych; dodatkowo reklamowana jako „poruszającą opowieścią o dysfunkcyjnej rodzinie, tragedii z dzieciństwa i ogromnej potrzebie miłości i akceptacji”.
Wzięłam „Wilgotne miejsca” do ręki i …dotarłam do drugiego rozdziału. Ilość wydzielin, dziwacznych praktyk i słownictwo autorki, przerosły mnie i moje najśmielsze oczekiwania. Nie mam pojęcia, jak zakwalifikować tą książkę o szczątkowej fabule, ale ogromnej częstotliwości występowania słowa „dupa” na jednej stronie. Wiem za to na pewno, że nie jest to pozycja dla mnie: łamanie tabu to jedno, epatowanie koprofilią drugie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz