czwartek, 20 sierpnia 2009

Diabelnie kiepska literatura


Tak kiepskiej książki nie czytałam od dawien, dawna. Ani jedno z opowiadań mnie nie zainteresowało w minimalnym nawet stopniu. Kiepski warsztat, prostacki humor i ubogie słownictwo. Całość równie kiepska, jak okładka. Na deser kilka fragmentów przy których ryczałam ze śmiechu:

„Dezynfekcja i podawane leki okazywały się kompletnie nieskuteczne. (…) Lekarze byli bezradni. Gdy Konrad wpadł w śpiączkę, zaczęli coraz śmielej twierdzić, iż to początek końca. Niechętnie wypowiadali się na temat stanu jego zdrowia. Często, wędrując po holu, zatrzymywali się na moment obok sali, w której leżał, i dumali. Na ich twarzach malowała się konsternacja.” Nic dziwnego, że nasza służba zdrowia kuleje, skoro lekarze dezynfekują pacjentów, by potem wędrować po holu i dumać.

„Umarli, jak dwa klocki domino (…)”

„Coś wisiało w powietrzu. Coś nieuchwytnego, ledwo wyczuwalnego. Aura świętości, ciepła i czegoś, czego nie potrafił określić.”

I przepiękne dialogi:

„One spłonęły [chodzi o autografy zbierane przez bohatera], ale ty żyjesz. Czy to dla ciebie w ogóle się nie liczy?
To dla mnie nie ma znaczenia. Teraz już nie” Równie drewniany jest chyba tylko Pinokio…

I na koniec coś głębokiego:
„Życie jest grafomańskim wierszem. (…) To od człowieka zależy, jak będą się zmieniać wersy tego wiersza, w która stronę jego poezja ewoluuje.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz