piątek, 31 lipca 2009

Cięgi dla pana Pilipiuka




"Operacja Dzień Wskrzeszenie."



Przyznam szczerze-nie lubię PilipiukaJ Czytam jego książki i czytam, i sama sobie dziwię dlaczego to robię, jedynym wytłumaczeniem jest chyba tylko moja bibliofilia.
Cyklu o Jakubie Wędrowiczu nie dałam rady zmóc, jakoś mnie nie śmieszy postać pijaka –egzorcysty, zaś cała przaśność cyklu wydaje mi się być nie zamierzoną stylizacją, tylko niedostatkiem warsztatu literackiego autora. Trzy tomy opisujące przygody trzech niewiast-nieśmiertelnej, jej kuzynki i wampirzycy, są po prostu nudne i mało w nich oryginalności.
Zabierając się za „Operację Dzień wskrzeszenia” nie miałam więc złudzeń co do jakości zawartości.
Cała historia opiera się na pomyśle podróży w czasie, wątku wielokrotnie eksploatowanym, zarówno w literaturze, jak i w filmie.
Wehikuł czasu jest jedynym ratunkiem dla ludzkości, po tym jak prezydent Polski (o wdzięcznym nazwisku Citko) wywołał wojnę światową. Wojnę krótką, jako że była to wojna na głowice atomowe…
Świat pogrążony jest w chaosie, prawie cała ludzkość zginęła; pozostali, którzy ocaleli są chorzy, ludzie skazani są więc na zagładę. W tym momencie właśnie okazuje się, że polscy uczeni dysponują wynalazkiem, który pozwala na podróż w czasie, podróż która może odwrócić cały bieg wydarzeń. Wystarczy udać się w przeszłość i zapobiec narodzinom feralnego prezydenta, poprzez wysterylizowanie chemiczne jego przodków.
Zadanie mają wykonać młodzi ludzie, którzy napotykają oczywiście na masę przeszkód. Jedni zostają zdemaskowani jako podróżnicy w czasie, inni trafiają w XVII wiek, kiedy to w Polsce szaleje zaraza…
Schematyczne rozwiązania, postacie szablonowe nie różniące się od siebie niczym, przebieg fabuły jakby wzięty rodem z kiepskiego filmu sf. Najbardziej kuriozalnym rozwiązaniem jest uczynienie głównymi bohaterami nastolatków i wyposażenie ich w ogromną wiedzę. I tak oto młodzian, który wylądował w XVII wieku, mimo, że miał się znaleźć w XIX, dysponuje wiedzą na temat ówczesnego warszawskiego burmistrza. Doskonale umie rozróżniać rodzaje dżumy i jest ekspertem od wszelkiego rodzaju chorób zakaźnych. I tak to się toczy…
Wszystkowiedzący bohaterowie, którzy są wycięci z jednego szablonu i oprócz kilku cech charakterystycznych, o których zostajemy poinformowani na początku, nie różnią się niczym.
Siłą rzeczy nie budzą ani zainteresowania ani sympatii.
Nie wspomniałam również o ich ogromnych zdolnościach adaptacyjnych, które pozwalają im porozumiewać się z ludźmi pochodzącymi z XVII wieku…Ach, ta uniwersalna polszczyzna!
Pilipiuk czasem przypomina sobie o różnicach i zmianach zachodzących w naszym języku przez lata i wprowadza toporną stylizację, która przypomina jako żywo podrabiane słownictwo bohaterów Trylogii.
Wiem, że literatura tego typu rządzi się własnymi prawami, ale nie musi to przecież oznaczać takich tandetnych rozwiązań…Doskonałym przykładem powieści realizującej ten sam temat (podróży w czasie) jest książka Connie Willis „Księga Sądu Ostatecznego”, którą mogę polecić z czystym sumieniem.
Myślę, że po przeczytaniu omawianej książki minie dużo czasu, zanim zdecyduję się na przeczytanie kolejnego „dzieła” pana Pilipiuka. Wydaje mi się, że gdyby autor zdecydował się na powrót do zawodu, grono jego „miłośników” zakupiłoby mu malutką działeczkę, na której mógłby sobie w spokoju grzebać w ziemi…

1 komentarz:

  1. tia... czytalam- strasznie dlugo tkwili w tej zarazie i jakos dziwnie sie skonczylo, ale nie pamietam jak?

    OdpowiedzUsuń