czwartek, 21 lipca 2016

Smętny bibliotekarz w smętnej książce.



„Księga wieszczb” pokazuje, że niestety kolejny autor nie sprostał dumnym zapowiedziom wydawcy, który kusi czytelników propozycją lektury: „cudownej powieści o potędze książek, rodziny i magii”.

Simon Watson nie ma łatwego życia: jego matka popełniła samobójstwo, topiąc się w zatoce Long Island, niestabilna emocjonalnie siostra przystąpiła do trupy cyrkowej, a rodzinny dom powoli osuwa się do wody, nieubłaganie popadając w ruinę. Do tego dochodzą jeszcze problemy w pracy: biblioteka szykuje cięcia etatów i Simon jest na pierwszej linii ognia redukcji.

Pewnego dnia w ręce załamanego bibliotekarza trafia tajemnicza księga opisująca dzieje rodu Simona.  Od tej pory akcja toczy się dwutorowo: wydarzenia z życia Watsona przeplatają się z opowieścią toczącą się w cyrku końca XVIII wieku, spisaną przez dyrektora tego przybytku. Kolejne strony dziennika ujawniają straszliwą tajemnicę: okazuje się, że nad rodziną bibliotekarza wisi klątwa. Kobiety Watsonów umierają młodo, topiąc się zawsze
24 lipca. Ta data nieubłaganie się zbliża, a przecież Simon ma siostrę…

 Pomysł na baśniową opowieść, gdzie magia jest niemalże namacalna, był dobry, niestety zawiodło wykonanie. Historia przeklętego rodu jest najzwyczajniej w świecie nudna, a bohaterowie naszkicowani bardzo powierzchownie. Simon nie budzi sympatii z powodu swojej gnuśności, a także łatwości do popadania w obsesję. Raz jest pogrążonym w marazmie młodym mężczyzna, pozwalającym, by jego dom dosłownie się rozpadał, by za chwilę z niezwykłą energią zajmować się kwestią tajemniczej księgi. Jego siostra stworzona jest za pomocą kilku kresek  i nie wychodzi poza ramy stereotypowej zbuntowanej dziewczyny: chuda, popijająca i wytatuowana. 

Niewiele lepiej jest w przypadku drugiego wątku: autorka próbuje stworzyć mroczną opowieść o klątwie i rozegrać ją na tle życia cyrku, ale w rzeczywistości nuży czytelnika opisami stawiania tarota, niejasnymi przepowiedniami, a także mało odkrywczymi rozwiązaniami fabularnymi. Niektóre z nich, jak wątek zakochanego sąsiada, sprawiają wrażenie zaczerpniętych z tanich romansów.

Zakończenie jest mocno rozczarowujące, a wyjaśnienie zagadki klątwy w niczym nie podnosi jego walorów, co gorsza większości czytelników nie będzie ono interesowało: autorka potrafi znużyć powtarzającymi się opisami kart, wody i rozpadającego się domu, co powoduje, że dobrnięcie do końca książki odbywa się naprawdę mozolnie.

Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz