czwartek, 15 września 2011

Na pohybel pani Meyer, czyli nie taki straszny wampir, jak PRL.

Czystym truizmem byłoby stwierdzenie, że wampiry opanowały kulturę popularną; wszak tylko pustelnika zaszytego w najdzikszej głuszy, ominęła fala histerii na punkcie Edwarda i jego boskiego, skrzącego się w słońcu ciała. Jak to zwykle bywa, na fali sukcesu jednej książki zaczęły powstawać jej klony, żerujące na popularności „dziełka” pani Meyer i odwiecznej skłonności nastolatek do kiepskiej literatury bazującej na opisach głębokich spojrzeń i namiętnych pocałunków.
Romans paranormalny ma się dobrze, mimo że upłynęło już sporo czasu od momentu, gdy chudy Edward wychynął na światło dzienne (jakkolwiek by to głupio nie brzmiało w kontekście postaci wampira). Czytelnicy przyzwyczaili się już do setek takich książek okupujących półki w księgarniach; książek charakteryzujących się pseudo mrocznymi okładkami, na których skąpo odziane dziewoje eksponują swoje wdzięki i szczerzą kły, czy to co tam każda ma do szczerzenia. I nagle, jak powiew świeżości pojawia się książka Pilipiuka, niemiłosiernie nabijającego się z mody na wampiryczne klimaty, przy okazji dworującego sobie niecnie z twórczości pani Meyer.




By rzecz miała dodatkowy smaczek, Pilipiuk osadza akcję swojej powieści w smutnych latach osiemdziesiątych , w pewnym kraju nad Wisłą. Wieczne kolejki, problemy z zaopatrzeniem w sklepach, smutni panowie w prochowcach, brak papieru toaletowego-ot, szara rzeczywistość. Gdzieś w środku tego wszystkiego znajduje się główna bohaterka, która z właściwą dla nastolatek rozwagą, postanawia popełnić samobójstwo na wskutek sercowych kłopotów. Miast być pięknym trupkiem, Małgorzata staje się zdezorientowanym wampirem, który z początku nijak nie wie, jak się zachować. A trzeba dodać, że otaczający ją świat nie jest przyjazny wampirom. Własna babcia strzela do ciebie z dubeltówki, jedwabnych fatałaszków jest jak na lekarstwo, a w kryptach wieje i pachnie wilgocią. Ratunkiem staje się grupa cudacznych osobników, w której jest i hrabia i komunista, a nawet robotnik –przodownik. To właśnie co dziwaczni i kiepsko dobrani towarzysze staną się dla Gośki przewodnikami w jej nowym życiu, po życiu.

Zestawienie przaśnej rzeczywistości późnego PRL-u z wyrafinowaniem, z jakim zazwyczaj utożsamiamy wampiry, daje komiczny efekt. Autor nie żałuje także rożnych intertekstualnych wtrętów, w książce pojawia się pan Samochodzik, Jakub Wędrowycz, czy tez sam Van Helsing. Nie zawsze jest to humor najwyższych lotów, ale miłośnicy Wielkiego Grafomana na pewno pokochają i tą książkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz