Przez następnych trzydzieści lat dojrzewała we mnie świadomość, że tak jak człowieka można kocha na więcej, niż jeden sposobów, tak istnieje więcej, niż jeden sposób kochania książek. Pokojówka wierzyła w miłość dworską. Fizyczna istota książki była dla niej święta, jej forma nierozdzielna z treścią: kochanek winien jej platoniczne uwielbienie i szlachetne, acz z góry skazane na niepowodzenie wysiłki zachowania po wieczne czasy stanu nieskalanej czystości, w jakim książka opuściła księgarnię. Rodzina Fadimów wierzyła w miłość zmysłową. Dla nas święte były słowa książki- ale służące im papier, tkanina, karton, klej, nici i farba drukarska stanowiły zaledwie naczynie, i wolno było obchodzi się z nimi tak rozpustnie, jak dyktowała żądza lub pragmatyzm, bez obawy popełnienie świętokradztwa. Bezlitosne używanie nie świadczyło o braku szacunku, lecz o zażyłości.
Anne Fadiman „EX libris. Wyznania czytelnika”
Cóż…zdecydowanie należę do pierwszej kategorii czytelników, nad czym niestety boleję. Nieskazitelny stan mojego księgozbioru napawa mnie dumą, ale czasami też lekkim wstydem: na kiego grzyba mi tony książek, po których nie widać śladu czytania? Normalnie jestem niepoprawnym bałaganiarzem, ale książki mam poukładane tematycznie, na żadnej nie ma śladu podkreślenia, wszystkie moje uwagi porobione są na żółtych, samoprzylepnych karteczkach…delikatnie przyklejonych do stron. Zaginanie stron zamiast włożenia zakładki? Nie do pomyślenia! Znajomi wiedzą o mojej lekkiej paranoi, przyjaciółka kiedyś z własnej woli odkupiła mi pożyczoną książkę, kiedy zorientowała się, że zanotowała swoje przemyślenia na marginesie…ołówkiem…Tak, jestem psychopatą...
No cóż... Ja z tego samego powodu książek w ogóle nie pożyczam; nigdy i nikomu. Ale jako że więcej w mojej biblioteczce książek kupionych w antykwariatach, starych przykurzonych sklepach, nie zwracam aż takiej uwagi na detale, liczy się treść a im starsze wydanie książki tym lepiej. Mam sporo białych kruków ;] Przynajmniej dla mnie one takimi są... Niemniej często łapie się na tym w księgarni, że wybieram jakąś książkę: po zapachu. W przeciwieństwie do ciebie nie układam ich z taką pedantyczną starannością, ale może dlatego, że mam ich już tyle a czasu na zabawianie się alfabetyczne zerowe. Jestem książkożercą, tzn. moje skarby są czytane po wielokroć i z biegiem lat ich kartki nabierają charakterystycznej żółtawej barwy, ale to naturalne. Jedyne o co naprawdę sumiennie dbam, to aby książki nigdy nie leżały w wilgotnym środowisku i odkurzam półki - zawsze w maseczce i specjalnymi środkami, bo cierpię na łagodną astmę. Każdemu molowi to polecam, bo można się nabawić pylicy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
ten wpis przypomniał mi, że muszę Ci oddać parę książek:/ skoro jesteś psychopatą... nie mogę ryzykować;)
OdpowiedzUsuńHmmm, ja dzielę się książkami i chętnie pożyczam od koleżanek. Gdy czytam ponownie moją książkę i widzę kakao zostawione przez moją przyjaciółkę, robi mi się ciepło na sercu, że ona też ją czytała i też jej się podobała ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie należę do drugiej kategorii:) Moja książkowa rozpusta polega na: kupowaniu ogromnych ich ilości; niezdrowym podniecaniu się;) każdą nowością z kręgu moich zainteresowań; czytaniu przy jedzeniu; pisaniu, zaznaczaniu, podkreślaniu w trakcie lektury tego, co mnie zainteresuje, a czasami pozostawianiu komentarzy. Nie lubię natomiast zaginać stron, choć jak nie ma pod ręką sensownej zakładki to... zdarza się:( A to wszystko także nie z braku szacunku (bo książki kocham i żyć bez nich nie mogę), tylko owej cytatowej zażyłości. Nazwałabym to książkowym hedonizmem.
OdpowiedzUsuńKsiążek nie pożyczam. Przepraszam, ale nie pożyczam. Nie mogę, nie potrafię, nie chcę się z nimi rozstawać nawet na chwilę.
Acha, mam bazę wszystkich swoich tytułów w Excel:):):) Na regałach książki nie stoją alfabetycznie, ale tematycznie - owszem. Przy ponad 1000 jest to konieczne, aby się odnaleźć.