poniedziałek, 15 września 2014

Romans i kangury

Rozpuszczona dziewczyna pozostawiona sama sobie dokładnie w centrum australijskiej pustyni- taki jest punkt wyjścia powieści najnowszej powieści Elizabeth Haran.
            Autorka słynąca z książek o Australii, tym razem opowiedziała historię osadzoną w ciężkich latach 40 XX wieku. Główna bohaterka, o jakże niedorzecznym imieniu Arabella, jest rozpuszczoną jedynaczką zamożnych rodziców, przyzwyczajoną do przepychu, nadmiernej troskliwości i pobłażania samej sobie. To „urocze” dziewczę w takcie podróży po australijskiej pustyni wpada na, jakże genialny, pomysł opuszczenia pociągu w trakcie jego postoju: nie mówiąc nikomu dziewczyna wymyka się na chwilę, by z przerażeniem zorientować się, że pociąg odjechał…
            Uratowana przez Aborygenów od pewnej śmierci, Arabella trafia do małego miasteczka, gdzie zmuszona jest przeczekać swoją nieszczęśliwą przygodę: pech chce, że na wskutek uszkodzenia trakcji na powrotny pociąg trzeba czekać nawet miesiąc… Marree zamieszkane przez malowniczą gromadę jest miejscem znacząco odbiegającym od przyzwyczajeń dziewczyny: pobyt w jedynym hotelu trzeba ciężko odpracować, kurz wdziera się dosłownie wszędzie, słońce pali delikatną skórę bez litości, a mieszkańcy wydają się grubiańscy i mało wyrafinowani. Rozpuszczone dziewczę powoli zaczyna jednak przekonywać się do miasteczka, czemu na pewno sprzyja fakt bycia adorowaną przez dwóch miejscowych przystojniaków.
            Piszcząca bez przerwy i przerażona hipochondryczka, o wielkomiejskich manierach, skonfrontowana zostaje z prostymi ludźmi przyzwyczajonymi do ciężkiej pracy i samodzielności kobiet, co naturalnie rodzi sporo konfliktów i nieprzyjemnych dla obu stron sytuacji. Codzienność mieszkańców Marree, to prawdziwa walka o byt i taka egzystencja zaczyna odciskać swoje piętno także na Arrabelli. Czy ten krótki czas wystarczy jednak, by zmienić radykalnie rozpuszczoną pannicę?
            Książkę czyta się lekko, ale całość zyskałaby wiele na przycięciu kilku wątków i pozbyciu się nienośnej maniery powtarzania jednej historii na kilka różnych sposobów. Niczym w telenoweli, każde wydarzenie relacjonowane jest po kolei wszystkim bohaterom, a czytelnik zmuszony jest do brnięcia przez kolejne strony nie wnoszące nic nowego do opowieści. Nie można też mówić o przesadnej oryginalności w przypadku książki, której finał da się przewidzieć już po kilkudziesięciu stronach. Kiczowate sceny i sztampowe rozwiązania zdecydowanie osłabiają pozytywne wrażenia z lektury, która w połowie zmienia się z mało prawdopodobnej w zupełnie oderwaną od rzeczywistości, a cukierkowe zakończenie niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu.


            Po stronie plusów niewątpliwie zaliczyć można: przedstawione wierzenia i legendy rdzennych Australijczyków; autorka daje wiarygodny obraz tego, jak wyglądało życie Aborygenów na odebranych im przez białych ziemiach. Haran kreśli obraz ludzi zniszczonych przez chciwość innych, ale starających się zachować godność nawet w najbardziej poniżających sytuacjach.
            „Pod płonącym niebem” miało szansę, by stać się dobrą powieścią obyczajową, niestety nie spełniając tych nadziei i pozostając tylko kolejnym romansem osadzonym w egzotycznych realiach.
Recenzja dla portalu: dlalejdis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz