Są książki, które darzę ogromnym uczuciem, bez względu na ich wartość literacką, Przeczytane raz w dzieciństwie, niosą ze sobą tak ogromny ładunek pozytywnych emocji, że przesłania mi on ewentualne braki w warsztacie autora, czy też wprowadzane przez niego schematyczne rozwiązania fabularne. Przykładem są „Smażone zielone pomidory”- jedna z ukochanych książek mojego dzieciństwa. Ciepło, optymizm i humor wylewające się z każdej strony powieści Fannie Flagg zauroczyły mnie na długo. Lektura kolejnych powieści przyniosła jednak smutną konstatację: amerykańska pisarka po sukcesie „Smażonych zielonych pomidorów” eksploatuje bez końca ten sam zestaw chwytów literackich, czasami z opłakanymi wręcz skutkami. Nazwisko Flagg stało się gwarantem lektury ciepłej i przyjemnej, niekoniecznie absorbującej większą ilość szarych komórek.
Tak jest w przypadku książki „Święta z kardynałem”, opowieści o zbawiennym wpływie przeprowadzki do małego miasteczka, gdzie ludzie zaglądają sobie do okien i wiedzą o sobie wszystko. Główny bohater, samotnik i maruda Oswald T. Campbell, dowiaduje się, że jego choroba płuc daje mu niewiele czasu, by nieco odwlec nieuniknione lekarze radzą przeprowadzkę w miejsce z łagodniejszym klimatem, niż Chicago. Oswald wybiera Lost River, niewielką mieścinę w Alabamie. Jak zwykle w powieściach Fannie Flagg- im mniejsze miasto, tym większe oryginały go zamieszkują. Cambell nie przypuszcza nawet, że trafi w miejsce, gdzie w jedynym sklepie spożywczym mieszka oswojony kardynał znający sztuczki, okoliczne damy mają swoje tajne bractwo, a pokrzywdzona przez los sierotka w mig znajduje ciepły i kochający dom. Mieszkańcy miasteczka szybko zweryfikują podejście do życia naszego bohatera, przywracając mu oczywiście wiarę w ludzi i świat.
Dawka lukru wylewającego się z każdej strony byłaby nieznośna, gdyby nie poczucie humoru autorki, które pozwala jej kreować absurdalne sytuacje i mocno charakterystycznych bohaterów. Największa nawet dawka humoru nie ratuje jednak powieści przed byciem lukrowaną błahostką, pełną nieprawdopodobnych rozwiązań fabularnych i papierowych postaci.
Alabama, jako raj na ziemi: miejsce zamieszkane przez prostych, dobrych ludzi, których jedynym celem jest umilanie życia innym, taką wizję od lat sprzedaje w swoich książkach autorka. Niestety, „Święta z kardynałem” są jak folder reklamowy wczasów w luksusowym hotelu: przerysowane i nachalnie oferujące swoje wdzięki, lektura w obu przypadkach może i jest przyjemna, ale nijak się ma do rzeczywistości…
Recenzja napisana dla portalu "dlaLejdis.pl"
Autorka pomyliła chyba optymizm z sielanką.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale z Twojego opisu brzmi jak "coś lekkiego na wakacje" :);), która to "kategoria" w najlepszym razie mnie śmieszy.
Bobe Majse: Zamiast kiepskich "Świąt..." polecam Ci gorąco "Smazone zielone...", zarówno książka, jak i film sa naprawdę wspaniałe, ciepłe i mądre;)
OdpowiedzUsuń