piątek, 27 stycznia 2012

Księgarza zatrudnię- część druga...

Jestem po pierwszym etpie rekrutacji, zjawiło sie mnóstwo osób, więc same rozmowy trwały trzy dni, stwierdzilismy, że damy sobie czas, by znaleźć nie tylko pasjonatów książek, ale także kogos, z kim "zaskoczymy" od razu na poziomie czysto towarzyskim. Trzeba przecież wytrzymać z tym kims dobre parę godzin:)

Drugi etap własnie się rozpoczął- wybrane dziewczyny (tak się akurat złożyło, że płeć piękna jest bezkonkurencyjna) powoli zaznajamiają się z tajnikami pracy księgarza, a ja powoli wychodzę z szoku, jakim było kilka spotkań.

Ogólnie poziom był wysoki, przychodzili konkretni ludzie, z konkretną wiedzą i szerokimi zainteresowaniami, nie tylko lietarackimi, ale rzecz jasna, nie obyło się bez paru kwiatków.

Śliczne dziewczę z rozbrajającym uśmiechem powiedziało mi "Nie czytam, nie bedę ściemniać, ostatnio to jakies lektury, chyba..."Długowłosy młodzieniec przez cała rozmowę uparcie wracał do faktu, że cały tok jego studiów odbywa się w języku angielskim i powinnam byc pod wrażeniem tego faktu; na pytanie co czyta, odpowiedział, że podręczniki akademickie po angielsku. Gdy usiłowałam drążyć temat zainteresowan literackich okazało się, że ulubionym autorem przyszłego pana inżyniera jest Masterton, czytany oczywiście w oryginale. Niedoszły pracownik mojej księgarni swój wybór uzasadniał bogactwem języka i oryginalnym kreacjami postaci...U Mastertona....

Szerokie grono młodych ludzi zaraz po maturze, prezentowało sobą wybitną postawę: bedącą uroczą mieszanką braku jakichkolwiek kompetencji, zainteresowań i postawy wybitnie roszczeniowej. Fakt, że nie czytają, nie mają takiej potrzeby, nie spowodował żadnych zahamowań w stawianiu żądań co do wysokości płacy itp. Radosna młodzież radosnie kalecząca język polski ("zachwycił mię" powiada jedna niewiasta) kręciła nosem na wysokośc proponowanej stawki i szczególnie zainteresowana była jedynie mozliwościami awansu.




Reasumując: nie jest źle, ludzie czytają, szkoda tylko, że najmłodsze pokolenie legitymujące się maturą sprawia wrażenie niedouczonych ciołków.

6 komentarzy:

  1. Lepszy rydz Masterton niż nic ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Edyto, ale to uzasadnienie...chłopaczyna opisał mi książki Mastertona, tak, że Proust się chowa:D ale masz rację i tak na tle niektórych osobników nawet Masterton wyglądał dobrze;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam cały czas nadzieję, że miłość do książek przyjdzie z czasem. W każdym razie, kiedy do mnie przychodzą wycieczki z gimnazjum, to próbuję wmówić młodzieży, że mogą zaimponować czytając książkę po angielsku np. w tramwaju. I, że to właśnie jest cool. Tyle, że nie wiem, czy mi wierzą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałyśmy (mama i ja) kupić 'Kwiaty zła'. Młodziutka pracownica księgarni spojrzała na nas i z rozbrajającym uśmiechem spytała, czy to 'tego księdza'.
    Niedawno w dużej gliwickiej księgarni pytałam o Virginię Woolf, pani pod pięćdziesiątkę poprosiła o przeliterowanie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Biblioteka co prawda to nie to samo co księgarnia, ale miałam w publicznej miejskiej podobną sytuację jak koleżanka wyżej. Pytam panią o książki autora nazwiskiem Senecal. Ta na mnie patrzy i pyta: "Seneka?, pisma Seneki?"
    Wymiękłam doprawdy...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dlatego też Edyto i Agato staram się ze wszystkich sił, żeby w mojej księgarni nie dochodziło do sytuacji, jakie opisywałyście:)Profesjonalizm przede wszystkim;)

    OdpowiedzUsuń