Jestem po pierwszym etpie rekrutacji, zjawiło sie mnóstwo osób, więc same rozmowy trwały trzy dni, stwierdzilismy, że damy sobie czas, by znaleźć nie tylko pasjonatów książek, ale także kogos, z kim "zaskoczymy" od razu na poziomie czysto towarzyskim. Trzeba przecież wytrzymać z tym kims dobre parę godzin:)
Drugi etap własnie się rozpoczął- wybrane dziewczyny (tak się akurat złożyło, że płeć piękna jest bezkonkurencyjna) powoli zaznajamiają się z tajnikami pracy księgarza, a ja powoli wychodzę z szoku, jakim było kilka spotkań.
Ogólnie poziom był wysoki, przychodzili konkretni ludzie, z konkretną wiedzą i szerokimi zainteresowaniami, nie tylko lietarackimi, ale rzecz jasna, nie obyło się bez paru kwiatków.
Śliczne dziewczę z rozbrajającym uśmiechem powiedziało mi "Nie czytam, nie bedę ściemniać, ostatnio to jakies lektury, chyba..."Długowłosy młodzieniec przez cała rozmowę uparcie wracał do faktu, że cały tok jego studiów odbywa się w języku angielskim i powinnam byc pod wrażeniem tego faktu; na pytanie co czyta, odpowiedział, że podręczniki akademickie po angielsku. Gdy usiłowałam drążyć temat zainteresowan literackich okazało się, że ulubionym autorem przyszłego pana inżyniera jest Masterton, czytany oczywiście w oryginale. Niedoszły pracownik mojej księgarni swój wybór uzasadniał bogactwem języka i oryginalnym kreacjami postaci...U Mastertona....
Szerokie grono młodych ludzi zaraz po maturze, prezentowało sobą wybitną postawę: bedącą uroczą mieszanką braku jakichkolwiek kompetencji, zainteresowań i postawy wybitnie roszczeniowej. Fakt, że nie czytają, nie mają takiej potrzeby, nie spowodował żadnych zahamowań w stawianiu żądań co do wysokości płacy itp. Radosna młodzież radosnie kalecząca język polski ("zachwycił mię" powiada jedna niewiasta) kręciła nosem na wysokośc proponowanej stawki i szczególnie zainteresowana była jedynie mozliwościami awansu.
Reasumując: nie jest źle, ludzie czytają, szkoda tylko, że najmłodsze pokolenie legitymujące się maturą sprawia wrażenie niedouczonych ciołków.
Lepszy rydz Masterton niż nic ;p
OdpowiedzUsuńEdyto, ale to uzasadnienie...chłopaczyna opisał mi książki Mastertona, tak, że Proust się chowa:D ale masz rację i tak na tle niektórych osobników nawet Masterton wyglądał dobrze;)
OdpowiedzUsuńJa mam cały czas nadzieję, że miłość do książek przyjdzie z czasem. W każdym razie, kiedy do mnie przychodzą wycieczki z gimnazjum, to próbuję wmówić młodzieży, że mogą zaimponować czytając książkę po angielsku np. w tramwaju. I, że to właśnie jest cool. Tyle, że nie wiem, czy mi wierzą ;)
OdpowiedzUsuńChciałyśmy (mama i ja) kupić 'Kwiaty zła'. Młodziutka pracownica księgarni spojrzała na nas i z rozbrajającym uśmiechem spytała, czy to 'tego księdza'.
OdpowiedzUsuńNiedawno w dużej gliwickiej księgarni pytałam o Virginię Woolf, pani pod pięćdziesiątkę poprosiła o przeliterowanie...
Biblioteka co prawda to nie to samo co księgarnia, ale miałam w publicznej miejskiej podobną sytuację jak koleżanka wyżej. Pytam panią o książki autora nazwiskiem Senecal. Ta na mnie patrzy i pyta: "Seneka?, pisma Seneki?"
OdpowiedzUsuńWymiękłam doprawdy...
Dlatego też Edyto i Agato staram się ze wszystkich sił, żeby w mojej księgarni nie dochodziło do sytuacji, jakie opisywałyście:)Profesjonalizm przede wszystkim;)
OdpowiedzUsuń