poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Pan od horrorów


Mort Castle jest autorem, któremu zawdzięczamy prozę jednocześnie bardzo piękną, ale także przygnębiającą i mroczną. To twórca, który umiejętnie miesza ze sobą grozę, wzruszenie i humor, z zaangażowaniem politycznym i umiłowaniem jazzu. Taka mieszanka rzuca czar na czytelnika, długo pozostawiając go pod wrażeniem przeczytanych słów. Czasami trudno oprzeć się odczuciu, że forma jest dla autora istotniejsza niż treść, a niektóre z opowiadań („Tato jest naprawdę bystry”, „Z ojcem w Zoo…”) są zaledwie dodatkiem do puenty. Nie zmienia to jednak faktu, że obcowanie z twórczością prawdziwego mistrza słowa jest autentyczną przyjemnością.
W centrum jego prozy stoi zawsze człowiek - to jego tęsknoty, lęki i pragnienia, nieraz budzące nasze przerażenie, poznajemy. Krytycy, dzięki temu humanistycznemu podejściu, nazywają autora Dickensem literatury grozy. Czy słusznie? To porównanie wydaje mi się nieco na wyrost. Jeżeli miałabym go już z kimś porównywać, byłby to William Faulkner: ze swoim umiłowaniem ponurej amerykańskiej prowincji
i twardymi bohaterami o skomplikowanym wnętrzu.
”Księżyc na wodzie” jest sumą tekstów, w których nie ma potworów, nawiedzonych domów, ani wampirów. Opowiadania są mocno osadzone w naszej rzeczywistości, a bohaterowie, to zwyczajni ludzie: sklepikarz z podłej dzielnicy, górnik, czy muzycy jazzowi. To zwykły świat, ale dzieją się w nim niezwykłe i przeważnie okrutne rzeczy. Zło nie przyjmuje jakiejś nadnaturalnej postaci, tylko czyha w człowieku i tutaj dostrzegam podobieństwo z twórczością Kinga, który także nośnikiem wszelkiego zła zazwyczaj czyni ludzi. U obu twórców przeciętny obywatel potrafi przeobrazić się nagle w monstrum, u obu także sceną wydarzeń jest przeważnie amerykańska prowincja. Jednak Castle jest dużo subtelniejszy w stosowanych środkach artystycznych. Nie uświadczymy u niego długich i krwawych scen, epatowania makabrą.
Autor jawi się jako smutny obserwator współczesnej rzeczywistości, który na kilku stronach potrafi ukazać nam całe okrucieństwo i piękno świata, w którym żyjemy, z przewagą okrucieństwa rzecz jasna. Wiele z tych opowiadań trudno umiejscowić w czasie, ale zawsze mają jedną cechę wspólną: ukazują świat samotnych ludzi i zamierających uczuć; to spowite dymem papierosowym i oparami lejącego się alkoholu miejsce, w którym ludzie szukają ucieczki w narkotykach i przemocy.
Są tutaj opowiadania wyróżniające się – niosące odrobinę optymizmu i wiary w człowieka np. „Kasztanowy Jim w Egipcie”, czy też przejmujące „Altenmoor, gdzie tańczą psy.”
Jednak ton zbiorowi nadaje uczucie smutku – sam Castle napisał wszak w „Historii Dani”: „My, faceci od horrorów, umiemy radzić sobie ze wszystkim... oprócz nadziei!”, stąd nie możemy raczej liczyć na szczęśliwe zakończenia. Za to wiele z tych opowiadań ma zakończenia otwarte, co tylko pozwala czytelnikowi domyślać się najgorszego…

niedziela, 18 kwietnia 2010

Nowe spojrzenie na pewnego detektywa


Nick Renninson, autor biografii Holmesa, znany jest z dwóch pasji: zamiłowania do literatury detektywistycznej i epoki wiktoriańskiej. Z ich połączenia powstał dość nietypowy hołd złożony ukochanemu bohaterowi literackiemu autora: książka, która wmawia nam, czytelnikom, iż geniusz z Baker Street żył naprawdę…
Całość jest wciągającą zabawą literacką, to biografia „naświetlająca” m.in. dzieciństwo Holmesa, genealogię jego przyjaźni z doktorem Watsonem, a także dementująca plotki
o homoseksualizmie detektywa. Połączenie informacji zaczerpniętych z powieści Doyle’a, realiów epoki i bogata wyobraźnia Rennisona zaowocowały powstaniem książki, w której trudno oddzielić prawdę od fikcji. Puste miejsca wielbiciel Holmesa wypełnia przeróżnymi dociekaniami i teoriami, z których każda brzmi wiarygodnie
i nie stanowi nadużycia wobec literackiego dorobku Doyle’a. To inteligentna gra, której nie powstydziłby się sam detektyw: dedukcję, analizę, wyciąganie wniosków doprowadził Renninson do perfekcji. Wszystko tutaj brzmi przekonywująco: autor potrafi przytoczyć argumenty przemawiające za faktem, że Doyle w rzeczywistości był tylko agentem literackim Watsona, a sam Holmes miał krótki romans z brytyjskim wywiadem. Co więcej, w tej uroczej zabawie, Renninson posuwa się dalej i wprowadza na scenę autentyczne postacie epoki wiktoriańskiej: królową Wiktorię, Henry’ego Irwinga czy Oskara Wilde’a.
Renninson nie poprzestaje na tym, co powierzchowne, stara się zgłębić charakter Holmesa, stąd wnikliwa analiza nie tylko bohatera, ale także jego czasów. Sam detektyw wymyka się wszelkim uproszczeniom, schematom, jakie narosły wokół jego osoby. Postrzegany zwykle jako ponadprzeciętnie inteligentny samotnik, melancholijnie grający na skrzypcach – na kartach biografii zyskuje nowe oblicze. Targany mrocznymi emocjami zwolennik racjonalnego myślenia, mizogin dążący do ciągłej podniety intelektualnej, ekscentryczny erudyta uwielbiający kpić z innych, zakochany w teatrze, do końca życia uwielbiający przebieranki, a także trenujący boks i szermierkę, odprężający się za pomocą muzyki klasycznej i narkotyków – Holmes z pewnością nie zalicza się do jednowymiarowych bohaterów literackich. Rekonstrukcja biografii detektywa doprowadziła także do stworzenia krótkiego życiorysu jego wiernego towarzysza, tak chętnie przez nas postrzeganego jako poczciwy fajtłapa z wąsami. A przecież warto pamiętać, że Watson był wielkim kobieciarzem, hazardzistą i nie stronił od alkoholu!
Ogromna erudycja i poczucie humoru Rennisona sprawiają, że fikcyjna biografia Holmesa posiada wszelkie znamiona prawdziwego dokumentu, a przy tym zapewnia kilka godzin doskonałej zabawy. Niezwykle barwny styl i wplatanie w opowieść autentycznych anegdot, umilą lekturę nawet tym najbardziej sceptycznie podchodzącym do tego typu biografii.

piątek, 2 kwietnia 2010

A teraz z zupełnie innej beczki-"Dziedzictwo popiołów"

Książka Winera, to pierwsza, tak rzetelna, historia CIA oparta całkowicie na relacjach z pierwszej ręki i licznych materiałach źródłowych.
Tim Weiner jest asem dziennikarstwa amerykańskiego: jako śledczy „New York Timesa” otrzymał w 1988 nagrodę Pulitzera za artykuły dotyczące bezpieczeństwa narodowego.
Z kolei za „Dziedzictwo popiołów” wyróżniono go National Book Award.
Ogrom pracy włożony w zbudowanie kompetentnego opracowania historii CIA robi wrażenie: lektura 50 tyś. archiwalnych dokumentów, dwóch tysięcy wypowiedzi pracowników wywiadu, żołnierzy i dyplomatów oraz trzysta wywiadów przeprowadzonych
z funkcjonariuszami CIA (byłymi i aktualnie pracującymi dla agencji), a także dziesięcioma szefami agencji.
„Dziedzictwo popiołów” ukazuje kompletny i przerażający obraz agencji wywiadowczej, która: „ (…) narodziła się niepełnosprawna. Niestety taka też pozostała”.
Rozłożone na czynniki pierwsze CIA nie prezentuje się okazale: naszym oczom ukazuje się biurokratyczna machina, dysponująca ogromnymi środkami, zżerana przez chore ambicje swoich szefów i niekompetencję pracowników.
Weiner pokazał, jak CIA funkcjonowało za kadencji jedenastu prezydentów – od Trumana aż do George’a W. Busha. Czytamy zatem o powstaniu CIA w latach czterdziestych, o okresie zimnej wojny i upadku komunizmu, aż do tragicznego jedenastego września.
Przez większość z tego czasu naczelną zasadą agencji nie było wcale informowanie amerykańskich obywateli o zagrożeniach, jakie im groziły, lecz wywieranie wpływu na prezydenta: „(…) szybko okazało się, że niebezpiecznie jest mówić mu to, czego nie chce usłyszeć. Analitycy CIA nauczyli się nie wychylać i dostosowywać do panujących poglądów. Niewłaściwie interpretowali zamiary i możliwości naszych wrogów, źle szacowali siłę komunizmu i nie potrafili ocenić zagrożenia terrorystycznego.”
Autor pokazuje, jak wiele operacji kończyło się niepowodzeniem i jak wiele agentów CIA poniosło z tego powodu śmierć. Zresztą sam „dorobek” z ostatnich lat wystarczy, by podejrzliwie zastanawiać się: co u licha tak naprawdę robili i robią agenci CIA? Agencji nie udało się zapobiec atakom na WTC i Pentagon, mimo iż były podstawy, by takowe podejrzewać. „Udowodniono” też produkcję broni nuklearnej przez Irak, co zakończyło się zbrojną interwencją, w trakcie której z kolei CIA wykazywało się niekompetencją.
Wcześniej też nie było lepiej: nigdy nie udało się agencji wprowadzić swojej wtyczki na Kreml, podczas gdy Rosja swobodnie infiltrowała szeregi amerykańskiego wywiadu. Do tego doliczyć trzeba także powstawanie tajnych więzień ( w rodzaju tego z Guantanamo) już
w latach 50; współpracę z byłymi nazistami, bądź mafią („ USA były gotowe współpracować z każdym sukinsynem” ) i ocenienie Fidela Castro, jako „nowego duchowego przywódcę latynoamerykańskich sił demokratycznych i antydyktatorskich”. Większość akcji przypominała błądzenie po omacku, a jedyna prawdziwą skuteczną bronią agencji były pieniądze, nie jej agenci. Nic dziwnego, skoro większość z nich podpisywała się pod następującym wyznaniem: „Wielu z nas (…) nie czuło potrzeby, by w działaniach które podejmowaliśmy przestrzegać wszystkich zasad etycznych.”
Czytelnik pozostawiony zostaje z niewesołą konkluzją autora, iż „(…) nasze państwo nie utrzyma się długo jako mocarstwo, jeśli nie zyska oczu, które będą śledziły wydarzenia na całym świecie”.