piątek, 2 kwietnia 2010

A teraz z zupełnie innej beczki-"Dziedzictwo popiołów"

Książka Winera, to pierwsza, tak rzetelna, historia CIA oparta całkowicie na relacjach z pierwszej ręki i licznych materiałach źródłowych.
Tim Weiner jest asem dziennikarstwa amerykańskiego: jako śledczy „New York Timesa” otrzymał w 1988 nagrodę Pulitzera za artykuły dotyczące bezpieczeństwa narodowego.
Z kolei za „Dziedzictwo popiołów” wyróżniono go National Book Award.
Ogrom pracy włożony w zbudowanie kompetentnego opracowania historii CIA robi wrażenie: lektura 50 tyś. archiwalnych dokumentów, dwóch tysięcy wypowiedzi pracowników wywiadu, żołnierzy i dyplomatów oraz trzysta wywiadów przeprowadzonych
z funkcjonariuszami CIA (byłymi i aktualnie pracującymi dla agencji), a także dziesięcioma szefami agencji.
„Dziedzictwo popiołów” ukazuje kompletny i przerażający obraz agencji wywiadowczej, która: „ (…) narodziła się niepełnosprawna. Niestety taka też pozostała”.
Rozłożone na czynniki pierwsze CIA nie prezentuje się okazale: naszym oczom ukazuje się biurokratyczna machina, dysponująca ogromnymi środkami, zżerana przez chore ambicje swoich szefów i niekompetencję pracowników.
Weiner pokazał, jak CIA funkcjonowało za kadencji jedenastu prezydentów – od Trumana aż do George’a W. Busha. Czytamy zatem o powstaniu CIA w latach czterdziestych, o okresie zimnej wojny i upadku komunizmu, aż do tragicznego jedenastego września.
Przez większość z tego czasu naczelną zasadą agencji nie było wcale informowanie amerykańskich obywateli o zagrożeniach, jakie im groziły, lecz wywieranie wpływu na prezydenta: „(…) szybko okazało się, że niebezpiecznie jest mówić mu to, czego nie chce usłyszeć. Analitycy CIA nauczyli się nie wychylać i dostosowywać do panujących poglądów. Niewłaściwie interpretowali zamiary i możliwości naszych wrogów, źle szacowali siłę komunizmu i nie potrafili ocenić zagrożenia terrorystycznego.”
Autor pokazuje, jak wiele operacji kończyło się niepowodzeniem i jak wiele agentów CIA poniosło z tego powodu śmierć. Zresztą sam „dorobek” z ostatnich lat wystarczy, by podejrzliwie zastanawiać się: co u licha tak naprawdę robili i robią agenci CIA? Agencji nie udało się zapobiec atakom na WTC i Pentagon, mimo iż były podstawy, by takowe podejrzewać. „Udowodniono” też produkcję broni nuklearnej przez Irak, co zakończyło się zbrojną interwencją, w trakcie której z kolei CIA wykazywało się niekompetencją.
Wcześniej też nie było lepiej: nigdy nie udało się agencji wprowadzić swojej wtyczki na Kreml, podczas gdy Rosja swobodnie infiltrowała szeregi amerykańskiego wywiadu. Do tego doliczyć trzeba także powstawanie tajnych więzień ( w rodzaju tego z Guantanamo) już
w latach 50; współpracę z byłymi nazistami, bądź mafią („ USA były gotowe współpracować z każdym sukinsynem” ) i ocenienie Fidela Castro, jako „nowego duchowego przywódcę latynoamerykańskich sił demokratycznych i antydyktatorskich”. Większość akcji przypominała błądzenie po omacku, a jedyna prawdziwą skuteczną bronią agencji były pieniądze, nie jej agenci. Nic dziwnego, skoro większość z nich podpisywała się pod następującym wyznaniem: „Wielu z nas (…) nie czuło potrzeby, by w działaniach które podejmowaliśmy przestrzegać wszystkich zasad etycznych.”
Czytelnik pozostawiony zostaje z niewesołą konkluzją autora, iż „(…) nasze państwo nie utrzyma się długo jako mocarstwo, jeśli nie zyska oczu, które będą śledziły wydarzenia na całym świecie”.

1 komentarz:

  1. Wprawdzie konkluzja książki niezbyt odkrywcza, ale kiedyś lubiłam zaczytywać się w tego typu prozie. Chyba byłam chora na teorie spiskowe... Clancy i te sprawy. Dzięki za zauważenie tej książki, przez co sama wpiszę sobie do kajecika, aby odświeżyć starych przyjaciół :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń