poniedziałek, 26 lipca 2010
Herbata dobra na wszystko...
Literatura kobieca”, to hasło bardzo pojemne i przez to mocno mylące. Najzwyklejsze romansidła, powieści obyczajowe i skomplikowane historie psychologiczne- to wszystko podpada pod ten, jakże uniwersalny, termin. Zazwyczaj wystarczy, że autorka jest kobietą i pisze o kobietach. W ten sposób do jednego worka pakujemy D. Steell i M. Atwood… Optowałabym za zniesieniem tego terminu, który zazwyczaj kojarzy się mocno niepochlebnie, a książka z tak przyczepioną etykietką umyka tym bardziej „wyrafinowanym” czytelnikom.
„Na domiar złego” nie znalazłoby uznania wśród wielbicielek łzawych historii, koniecznie jednak z happy endem, najlepiej w postaci ślubu pary głównych bohaterów.
Cała recenzja na:
http://www.dlalejdis.pl/artykuly_kultura/75-recenzja/4398-herbata-dobra-na-wszystko
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kobieca literatura także spełnia ważną funkcję, w końcu czy wszyscy muszą padać z zachwytu nad Pamukiem, Dostojewskim czy Kunderą?
OdpowiedzUsuńAle zastanawiające jest kto stworzył w ogóle ten określnik - według mnie niesłuszny - literatura kobieca, męska, młodzieżowa etc. To znaczy że co? 100 letnie babcie nie mogą zatopić się w Grishamie, a nastolatki w Prouście? Podobnież mężczyźni... Znam wielu, którzy nie wstydzą się, że czytają Austen :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Kupiłam, przeczytałam, polecam.
OdpowiedzUsuń