poniedziałek, 28 stycznia 2013

Drugi rozdział monumentalnej sagi: Bramy Domu Umarłych.

Lektura pierwszego tomu sagi Eriksona była przyjemnością obcowania z porządnym kawałkiem dobrze napisanej fantastyki i sprawiła, że oczekiwania wobec kolejnej części były spore. Na szczęście, „Bramy Domu Umarłych” zaspokajają nadzieje czytelnika spragnionego kolejnej wizyty w mrocznym i fascynującym uniwersum. „Bramy…” są niemalże klasyczną realizacją motywu wędrówki w literaturze, gdyż od pierwszej strony towarzyszymy poszczególnym bohaterom w ich przeprawach z kolejnymi kilometrami w groźnej i najeżonej niebezpieczeństwami wędrówce. Skrzypek, Kalam, Crokus i Apsalar (zwana kiedyś Żal), bohaterowie znani nam z pierwszej części, wędrują przez pustynię Raraku, w momencie wybuchu powstania przeciw całemu Imperium Malazańskiemu i jego cesarzowej. Każda z tych postaci ma do wykonania misję, pozornie jest nią pomoc w dotarciu Apsalar do jej rodzinnego domu, ale tak naprawdę Kalam pragnie zabić cesarzową, zaś Skrzypek chce poznać tajemnice starożytnego domu Azath, umożliwiającego teleportację. Kolejnym wątkiem jest motyw historyka imperialnego towarzyszącego nowemu dowódcy Malazańskiej armii- Sznura Psów, zmagającego się z rebeliantami i trudną misją eskortowania uchodźców, z podbitego przez powstańców miasta. Warto także wspomnieć o tajemniczym wojowniku nie pamiętającym swojej przeszłości, dumnej arystokratce wtrąconej do obozu niewolników przez własną siostrę i zmiennokształtnych, którzy ściągają z całego imperium na pustynię…


Swoistym novum, w stosunku do „Ogrodów Księżyca”, jest zdecydowanie bardziej pogłębiona charakterystyka postaci, co znacznie podnosi ocenę powieści. Bohaterowie mają wyraziste rysy i stanowią zlepek naprawdę ciekawych typów, wiarygodnych w swoich dążeniach i czynach. Rzadko mamy do czynienia z postaciami zdecydowanie negatywnymi, Erikson nie operuje czernią i bielą, przeważnie kreśli bohaterów nie do końca jednoznacznych i przez to tym bardziej ciekawych. Zachowania wszystkich są wypadkową ich charakterów i trudnych realiów, w jakich muszą walczyć o przetrwanie- ten sposób kreowania bohaterów sprawia, że łatwiej czytelnikowi się z nimi zżyć, co z kolei znacznie wpływa na naszą empatię przy lekturze. Mnogość wątków i przedstawianych realiów pokazuje kunszt pisarza, który z łatwością nad nimi panuje, prezentując spójną i przejrzystą wizję świata. Kontynent Siedmiu Miast jest kolejnym miejscem, które Erikson dokładnie opisuje, mnożąc szczegóły i realia, dając jednocześnie pokaz swojej bogatej wyobraźni. Wszystkie wątki przeplatają się ze sobą, momentami na siebie zachodząc, łącząc się i powodując kolejne niespodzianki fabularne. Całość jest wciągającą mieszanką akcji, przygody i dużej dawki emocji, doskonale wpisującej się w definicję epickiej fantastyki.

sobota, 12 stycznia 2013

Prawdziwa królowa.

Tegoroczny, diamentowy już, jubileusz Elżbiety II siłą rzeczy zaowocował prawdziwym wysypem przeróżnych biografii, artykułów i opracowań na temat szacownej jubilatki. Z wielu takich pozycji, przeważnie błahych, plotkarskich i koncentrujących się na skandalach, wyróżnia się znacząco książka dziennikarza politycznego, Andrew Marr'a. Autor "Prawdziwej królowej" jest znanym szkockim dziennikarzem, który swoją trzydziestoletnią już karierę rozpoczynał od relacji z parlamentu, by potem samodzielnie kierować kolumnami takich gazet, jak "The Economist" oraz "The Independent". Następnie przeszedł do BBC, gdzie wsławił się licznymi wywiadami ze znakomitościami politycznej sceny oraz wyprodukował kilka seriali dokumentalnych, wśród których był także materiał: „Diamentowa królowa". Jak widać, Marr jest dobrze przygotowany do tego, by zaprezentować czytelnikom biografię najdłużej panującej angielskiej królowej. W swojej, bardzo rzetelnie opracowanej, książce dziennikarz koncentruje się nie tylko na opisaniu samej królowej, ale stara się także ukazać genezę jej panowania, konteksty wszystkich historycznych wydarzeń, czy też naszkicować wizerunki osób blisko związanych z królową. Pokazuje także dobitnie, jak życie ciągle na świeczniku wpłynęło na Elżbietę i jej rodzinę, starając się zaprezentować wszelkie możliwe interpretacje ich zachowań i czynów. Naszpikowana faktami, datami i postaciami książka staje się ciekawym i dosyć nowym spojrzeniem na postać monarchini, utożsamianej przez wielu z konserwatyzmem, chłodem uczuciowym i śmiesznymi kapeluszami. Dziennikarz wielokrotnie pokazuje, że oschły i miejscami nieludzki wizerunek, jaki przez lata prezentowała całemu światu Elżbieta II, jest starannie wypracowaną pozą, mającą na celu ułatwienie wykonywania jej obowiązków, a nie prawdziwą twarzą królowej. Marr obala wiele potocznych mitów, jakie powstały przez te wszystkie lata: na temat oschłości i bierności w kontaktach z rodziną. „Od królowej wymaga się, by swoją osobowość ukrywała”. Pokazane, niezwykle szczegółowo, jest całe panowanie monarchini: od momentu objęcia tronu do niedawnej rocznicy. Z całości wyłania się obraz niezwykle silnej kobiety, niezależnej i przekonanej o wartości swoich poglądów, precyzyjnie wypełniającej swoją misję służenia narodowi. Szeroko omawiane jest także najbliższe otoczenie oraz liczni współpracownicy, którzy stali u jej boku przez te wszystkie lata. Całość jest lekką i łatwo przyswajalną lekcją historii, dosyć skrótową i miejscami uproszczoną, ale spełniającą swoje zadanie. Anegdotyczny styl dziennikarza i jego lekkie pióro czynią lekturę tej biografii przyjemną. Nie każdego może przekonać uładzony obraz Elżbiety II, jaki wyłania się z książki. Można by się także doskonale obyć bez licznych dygresji, do jakich ma tendencję autor, ale są to tylko drobne niedoskonałości, które w niczym nie przeszkadzają. „Tak dobrze wykonuje swoją pracę, że stała się częścią naturalnego porządku rzeczy (…)Oczywiście pewnego dnia jej zabraknie. A kiedy nadejdzie ten dzień, w środku brytyjskiego życia powstanie wyrwa iście królewskiej wielkości.”


Recenzja napisana dla portalu dleLejdis.pl

piątek, 11 stycznia 2013

Namiestniczka 3

Wiera Szkolnikowa dwoma tomami „Namiestniczki” zdobyła sobie grupę wiernych fanów, którzy z niecierpliwością wyczekiwali zakończenia trylogii. Pomimo widocznych wad, takich jak skłonność do nadmiernego patosu, miejscami nieznośne dłużyzny i popadanie w melodramatyzm, cykl o Namiestniczkach miał szansę stać się ważną pozycją na liście miłośników fantastyki. Niestety, cały trud autorki poszedł na marne wraz z wielkim rozczarowaniem, jakim jest zakończeniem trylogii. „Namiestniczka III” rozpoczyna się krótko po zakończeniu tomu drugiego. Królowa spodziewa się dziecka, na tronie zasiada długo oczekiwany władca elf, pod którego władaniem Surem rozkwita. Wydawałoby się, że mroczne czasy mogą odejść w zapomnienie, a ludność zacznie żyć w pokoju i dostatku. Autorka jednak szybko zmienia ton opowieści, mnożąc złowrogie wydarzenia i poddając swoich bohaterów kolejnym próbom, z których nie każdy wychodzi zwycięsko, a niejeden straci głowę… dosłownie… Panowanie elfa zaczyna zmieniać się w tyranię, tyranię której nie potrafią znieść mieszkańcy przygranicznych księstw, a z czasem także samej stolicy. Również królowa z przerażeniem zaczyna odkrywać prawdziwe oblicze swojego ukochanego małżonka. Pojawia się nowa interpretacja starego proroctwa, głosząca, że to panujący król jest Bestią przygotowywującą świat na nadejście ostatecznego zniszczenia przez Przeklętego. Szkolnikowa tym razem bez przesadnych dłużyzn zgrabnie prowadzi akcję, doskonale panując nad namnożonymi w poprzednich tomach wątkami. Mnożą się kolejne spiski, intrygi, zawiązują przymierza. Autorka wprowadza na szachownice kolejne figury, niektóre niezwykle znaczące, inne są tylko małymi trybikami w machinie. Po raz kolejny Szkolnikowa udowadnia, że potrafi wykreować wiarygodnych bohaterów i zainteresować czytelnika ich losami. Stworzone przez nią uniwersum, może niespecjalnie oryginalne, jest spójne i wypełnione żyjącymi postaciami, a nie papierowymi tworami. Całość opowieści trzyma poziom do momentu, gdy pojawia się nieznośny zgrzyt, jakim jest niespodziewana zmiana konwencji. Końcowe rozwiązanie nie tylko sprawia wrażenie prostackiego deus ex machina, ale także zupełnie nie pasuje do charakteru trylogii. Tym razem autorkę zawiodła intuicja, która kazała posiłkować się chwytem rodem z powieści s-f, prowadząc w rezultacie do fabularnej katastrofy i skutecznie zniechęcając czytelnika do sięgnięcia po kolejne książki rosyjskiej pisarki.

Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl

czwartek, 10 stycznia 2013

Katarzyna Wielka

Katarzyna Wielka jest postacią, która niezmiennie wzbudza wiele kontrowersji i sprzecznych uczuć. Bohaterka ogromnej ilości książek, artykułów i opracowań, ciągle fascynuje nie tylko historyków; nie inaczej jest w przypadku Roberta K. Massiego - zdobywcy Nagrody Pulitzera i jednego z najwybitniejszych znawców dawnej Rosji –autora obszernej i fascynującej biografii Katarzyny. Massie ukazuje nam całe życie cesarzowej: od trudnego dzieciństwa u boku niekochającej matki, poprzez mariaż ze zdziecinniałym Piotrem, aż po samodzielne panowanie i kierowanie Rosją prawdziwie żelazną ręką. Jedna z najważniejszych kobiet w historii Europy ma wiele twarzy i każdej z nich autor wnikliwie się przygląda, rozbierając na czynniki pierwsze wszystkie okoliczności, które doprowadziły do tego, że nie jesteśmy tak naprawdę w stanie jednoznacznie zakwalifikować postaci Katarzyny. Postaci znienawidzonej przez Polaków, podziwianej przez filozofów, rozpustnej sybarytki i wnikliwego czytelnika trudnych dzieł, despotki i oświeconej reformatorki. Historia wypełniona spiskami, intrygami dworskimi skandalami staje się fascynującą opowieścią o silnej kobiecie, która postanawia za wszelką cenę dążyć do celu. Poznajemy sojuszników i wrogów młodej dziewczyny, a potem samodzielnej władczyni: wszystkich , którzy mieli niebagatelny wpływ na duchowy i emocjonalny rozwój pewnej niemieckiej księżniczki, dla której nie było niczym zdrożnym marzenie o posiadaniu własnego imperium. Autor pieczołowicie rekonstruuje okoliczności, wydarzenia, interpretuje znane źródła i odkrywa nowe; wszystko po to by pozwolić czytelnikowi poznać w pełni prawdziwą kobietę, a nie tylko historyczną postać. Kolejne strony, wypełnione faktami i sylwetkami niezwykłych postaci czynią lekturę tej książki arcyciekawą. Lekki i gawędziarski styl autora ułatwia przyswajanie ogromnej ilości informacji z dziedziny historii i kultury, których Massie nie szczędzi, by drobiazgowo nakreślić nam realia epoki, w których przyszło żyć Katarzynie. Nadmiar psychologizowania, czy też stawiania łatwych diagnoz odciska się negatywnie na odbiorze całości, ale tylko w niewielkim stopniu, nie niwecząc przyjemności wynikającej z obcowaniem z kawałkiem rzetelnej biograficznej pracy.


Recenzja napisana dla portalu dlaLejdis.pl

środa, 9 stycznia 2013

Czas umierać....

Kiedy zatrudniałam się w księgarni, sto lat temu, marzyło mi się obcowanie z literaturą najwyższych lotów i wyrafinowanymi miłośnikami słowa pisanego. Czas przyciął nieco te wyobrażenia, ale dzisiaj załamałam się zupełnie, kiedy nowa dostawa trzeciej części porno-szmiry (mowa rzecz jasna o "Nowym obliczu Grey'a") rozeszła się nam na pniu w kilka godzin. I mówimy tutaj o sporej liczbie egzemplarzy, które wystawione na witrynie i stole nowości, nie zdążyły się nawet lekko przykurzyć. Porywane, jak ciepłe bułeczki kolejne egzemplarze fatalnie napisanej książki z każdą sekundą niweczyły moją wiarę w ludzkość... I ta rozpacz pani z pasemkami, której zaszkliły się oczy i wyszeptała drżącym głosem: "ale jak to już nie ma?ale jak to? mam czekać do jutra?" Potem pochyliła głowę i powolutku wytuptała z księgarni. Żarty żartami, ale dawno nie byłam świadkiem takiego polowania na jakąś książkę, nawet "Trafny wybór" był kupowany z mniejszym entuzjazmem i bez tego obłędu w oczach. Podobno o gustach się nie dyskutuje, ale naprawdę trudno powstrzymać od westchnienia ze smutku.... A na koniec deklaracja radosnej pani w dresiku, która wpadła do nas i od progu krzyczała: "Ja po ostatnią część zboczeńca!"Leciutko speszyła się na widok statecznej damy w futrze, stojącej przy ladzie ale szybko odzyskała rezon, gdy nobliwa pani oznajmiła: "Ja też po zboczeńca, ale dopiero część drugą". I w radosnej komitywie obie panie opuściły księgarnię.

wtorek, 8 stycznia 2013

W mrok

Długa cisza spowodowana szałem świątecznym i ogólna niechęcią do świata;) oficjalnie zostaje przerwana. Zapraszam do lektury: Dmitry Glukhovsky podbił listy bestsellerów i serca czytelników dwoma powieściami, osadzonymi w postapokaliptycznym świecie, gdzie ludzie zmuszeni są żyć w podziemiach metra. Dzieło rosyjskiego pisarza zaczęło żyć własnym życiem- na kanwie uniwersum wykreowanego przez Glukhovskiego powstał międzynarodowy projekt "Uniwersum Metro 2033",dający ludziom z całego świata możliwość do tworzenia własnych histori,i rozgrywających się w realiach znanych z powieści rosyjskiego pisarza. Andriej Diakow jest już autorem jednej powieści napisanej w ramach wymienionego projektu, bardzo dobrze przyjętej przez czytelników. "W mrok" kontynuuje przygodę Diakowa z postapokaliptyczną rzeczywistością świata skazanego na powolne konanie w ciemnościach metra. Diakow rozpoczyna swoją opowieść dosyć spektakularnie: od wybuchu na wyspie Moszczny, jedynej enklawy na powierzchni, wolnej od mutantów i innych zagrożeń, jakie niesie ze sobą egzystencja ludzi stłoczonych w podziemiach metra. Ocaleni, których w momencie wybuchu nie było na wyspie, stawiają mieszkańcom metra ultimatum: albo oni odnajdą winnego wybuchu, albo sami zginą, zatruci wpuszczonym w przewody kanalizacyjne iperytem. Wykrycie sprawcy powierzone zostaje Taranowi, stalkerowi znanemu czytelnikom z powieści "Do światła". Taran wyrusza w makabryczną podróż przez zakamarki metra, by zaznajomić się z wszelkimi jego sekretami. W tym samym czasie Gleb, jego przybrany syn, zostaje porwany przez tajemniczych sprawców. Dwa równoległe wątki prowadzone są naprzemiennie, dając czytelnikowi naprawdę szerokie spojrzenie na całość wydarzeń, jakie mają miejsce w tunelach.
Diakow nie jest wybitnym pisarzem, ale zdolnym rzemieślnikiem, który potrafi dobrze operować w miarę prostymi narzędziami: stopniowaniem napięcia, szybką akcją i wprowadzeniem coraz to nowych zagrożeń. Akcja pędzi na łeb i szyję, bohaterowie wpadają w coraz to nowe tarapaty, a autor ma okazję zaprezentować kolejne pomysły na zapełnienie licznych mrocznych zakamarków metra. Bogata wyobraźnia i lubowanie się w makabrze powodują, że wędrówka Tarana i Gleba przypomina schodzenie w kolejne kręgi piekła. Ewolucja, jaką przeszedł warsztat Diakowa jest wyraźna: postacie są zdecydowanie bardziej wielowymiarowe, nie przypominają bohaterów gry komputerowej odhaczajacych kolejne cele w swojej wyprawie, lecz stają się postaciami pełnymi emocji i wiarygodnymi w swoich dążeniach. Ciekawie wypada także zróżnicowana społeczność zmaieszkująca podziemia, dająca duże pole popisu dla autora, który może puścić wodze fantazji przy opisywaniu kolejnych nacji, ich zwyczajów i ciemnych sekretów. Diakow nie jest jeszcze twórcą w pełni oryginalnym i samodzielnym, o co zresztą trudno w przypadku autora tworzącego tylko w uniwersum wymyślonym przez kogoś innego. Jest jednak obiecującym pisarzem, który potrafi dać swoim czytelnikom pełną emocji opowieść, wciągająca od pierwszej do ostatniej strony. Recenzja dla portalu dlalejdis.pl