czwartek, 30 czerwca 2016

Próby wypełnienia konturów



        Wydawca na okładce sugeruje, że swojej najnowszej książce, Rachel Cusk zadaje pytanie nurtujące wielu: czy możliwa jest przyjaźń między mężczyzną i kobietą? Czy między tymi dwiema płciami może zaistnieć inne uczucie poza miłością lub pożądaniem?
            Narratorka, pisarka Fay wyjeżdża do Aten, by tam poprowadzić kurs kreatywnego pisania. Upalne dni wypełniają spotkania ze studentami, znajomymi, spacery, kąpiele i rozmowy, przede wszystkim rozmowy.  „Kontury”, to  zapis dziesięciu konwersacji, jakie przeprowadza Fay. Gros z nich poświęcona jest związkom życia z literaturą, ten wątek powraca w wypowiedziach praktycznie wszystkich rozmówców pisarki. Rozważania o przeczytanych książkach, ich wpływie na życie itd.
            Kolejni bohaterowie pojawiają się, poznajemy ich krótkie historie, tytułowe „kontury”, a potem znikają, by zrobić miejsce następnym. Nie jest to proza wypełniona wydarzeniami i akcją, lecz stawiająca na nastrój i opowieść jako taką. Do samego końca praktycznie nie dowiadujemy się nic o naszej narratorce. Pomimo pierwszoosobowej narracji, Fay ukrywa się i nie wychodzi z cienia swoich rozmówców. Ze strzępków osobistych wyznań składamy historię smutnego rozstania, macierzyństwa, nietrafnych wyborów. Fay jest za to doskonałą przewodniczką po świecie przedstawionym, nawet jeżeli pozostaje tak skryta w przypadku własnej historii.
            Narratorka rozkłada na czynniki pierwsze opowieści, które oferują jej napotkani ludzie. Znajduje drugie dno, szybko rozpoznaje przekłamania i niedomówienia, traktując życie jako narrację do rozwikłania. Codzienność w tej formie nabiera niezwykłego wyrazu, stając się opowieścią wartą przytoczenia, nawet jeżeli chodzi o najbanalniejsze wydarzenia.
            Próby opowiedzenia o sobie spełzają na niczym, narracja się rwie, a nawiązane  w ten sposób relacje są powierzchowne i  pozostawiają po sobie dojmujące uczucie samotności, przebijające z każdej z tych opowieści.
            Całość w najmniejszym nawet stopniu nie jest próbą opisu damsko- męskich związków, lecz stara się odpowiedzieć na pytania o szczerość ludzkich relacji w świecie, gdzie nie ma miejsca na jedna, prawdziwa narrację. W świecie, gdzie ludzie, to zaledwie kontury, czekające na wypełnienia i lekko nakreślone.

Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

czwartek, 23 czerwca 2016

Coś na ząb dla malucha



          Gotuj zdrowo dla dzieci” jest książką wieńczącą ogólnopolską akcję edukacyjną „Gotuj zdrowo z Rybką MiniMini”, zorganizowaną przez stację Minimini oraz Instytut Żywności i Żywienia.
            Całość tej, przepięknie wydanej, pozycji składa się z autorskich przepisów Darii Ładochy oraz przepisów nadesłanych przez rodziców i wyłonionych w drodze konkursu zorganizowanego w ramach akcji. Sama Daria Ładocha jest doskonale znana rodzicom z popularnego bloga Mamałyga oraz z prowadzenia programu „Ugotuj mi mamo” w Kuchni +.
            Założeniem akcji i książki jest stworzenie bazy uniwersalnych przepisów promujących zbilansowaną dietę dla maluchów, a także poszerzenie świadomości i wiedzy  rodziców na temat prawidłowego żywienia dzieci w wieku przedszkolnym.  Każdy przepis został zbadany przez eksperta z Instytutu Żywności i Żywienia pod kątem zgodności z normami żywienia dzieci, zawartości niezbędnych składników, a także tego czy jest wolny od nadmiaru cukrów, soli i tłuszczu.
            Książka podzielona jest na następujące rozdziały: śniadanko, coś na ząb, obiadek, podwieczorek i kolacja. Na końcu każdego z rozdziałów znajdują się zwycięskie przepisy nadesłane przez rodziców. Każdy z przepisów blogerki opatrzony jest informacjami na temat: czasu przygotowania, potencjalnej zawartości glutenu, nabiału oraz jajek, czy jest to danie wegetariańskie, jaki ma stopień trudności przygotowania, liczby porcji. Z kolei przepisy rodziców opatrzone są kodem QR przenoszącym czytelnika na stronę internetową ze zwycięskimi zdjęciami i przepisami. Jest to zatem książka kucharska nowoczesna i nie unikająca tematów takich, jak nietolerancja glutenu, czy też uczulenie na laktozę.
            Autorka pisze bardzo przystępnie i wyczerpująco, każda z receptur opisana jest krok po kroku i nie stanowi wyzwania nawet dla początkującego kucharza, który postanawia zabrać się do przygotowania tostów francuskich, czy też placków serowo-dyniowych. Dodatkową wskazówką mogą być też zdjęcia potraw, niezwykle estetyczne i nowoczesne.
            Daria Ładocha namawia do sięgania po zwykłe produkty: kaszę, jajka, fasolę, ciecierzycę i przemieniania ich w niezwykłe smakołyki kuszące dzieci swoim wspaniałym wyglądem i smakiem, a jednocześnie stanowiące wspaniałą i zdrową alternatywę dla przesłodzonych płatków śniadaniowych, czy też nieśmiertelnej pomidorowej.
            „Gotuj zdrowo dla dzieci”, to zaproszenie do testowania smaków, próbowania nowych rzeczy i utrwalania w dzieciach zdrowych nawyków, które zaprocentują w przyszłości. 


Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Pretensjonalna bohaterka w podróży donikąd.



             Jakże niecierpliwie czekam na książkę, w której dylematy dojrzałych kobiet stojących u progu wielkiej zmiany, nie będą spłycane, a one same przedstawiane jako egzaltowane i pretensjonalne. „Podróż w stronę czerwieni” dawała nadzieję na inteligentną lekturę o tej tematyce, niestety nadzieja okazała się być złudną.
            Główną bohaterką jest Ewa, wypalona zawodowo i uczuciowo czterdziestolatka, która poświęciła swoją młodość korporacji. Korporacja jak wiadomo nie jest wierną kochanką, więc nasza bohaterka ląduje pewnego dnia na bruku. Jej małżeństwo się sypie, dzieci mają swoje własne życie, a Ewa staje przed pytaniem: co dalej?
            Odpowiedź nadchodzi z zupełnie nieoczekiwanej strony: nagłej fascynacji postacią tajemniczej poetki Komornickiej. Ewa postanawia wyruszyć jej śladem: Grabów, Brugia i Paryż nęcą obietnicą odkrycia czegoś więcej, a przynajmniej poznania bratniej duszy, jaką niespodziewanie okazuje się być nieszczęśliwa poetka.  Do wyprawy dołączają dwie przyjaciółki oraz córka Ewy, drużyna zatem jest całkowicie sfeminizowana i jako taka niesie obietnicę rozmów o mężczyznach, życiu i wymianie pokoleniowej doświadczeń.
            Najmocniejszą stroną książki jest postać samej Komornickiej, nietuzinkowa i fascynująca, wymykająca się wszelkim ograniczeniom. Jednak by lepiej ją poznać warto sięgnąć po bardziej rzeczowe opracowania, choćby po „Obszary odmienności” Izabeli Filipiak, a prozę Sylwii Zientek odłożyć na półkę z romansami. Właśnie w romans zmienia się  pewnym momencie historia trzech kobiet w podróży. I to romans kiczowaty, zupełnie nieprzekonujący i wypełniony ogranymi schematami.
Całość okraszona jest fragmentami z pamiętnika Ewy, notatnika jej męża, czy też kolejnymi stronami tworzonego w trasie scenariusza o życiu Komornickiej. Niestety, żaden z tych tekstów nie broni się niczym, wszystkie są mocno egzaltowane, pełne pretensjonalnych porównań i wynurzeń rodem z pamiętnika nastolatki.
            „Podróż w stronę czerwieni” oprócz irytującej i dziecinnej protagonistki, zmieniającej swoje życie za pomocą zadłużonych kart kredytowych i filiżanek latte,  jest historią zaludnioną słabo naszkicowanymi drugo- i trzecioplanowymi bohaterami, których rola często sprowadza się do bycia zwykłym ozdobnikiem lub do prowadzenia niedorzecznych, drętwych i oderwanych od rzeczywistości rozmów.
            Szkoda, że obiecujący materiał został tak zmarnowany, przez co tak naprawdę  jedyną zaletą powieści staje się przybliżenie czytelniczkom postaci Marii Komornickiej i skłonienie ich do sięgnięcia po dalsze materiały z życia poetki.

Recenzja dla portaludlaLejdis.pl 

wtorek, 14 czerwca 2016

"Pułapka", czyli jak zmarnować dobry temat i zanudzić czytelnika.



          Historia Lindy Conrad, autorki bestsellerów, która od lat nie wychodzi z domu, to nie tylko kryminał, ale także opowieść o traumie, naznaczającej życie na zawsze.
            Linda dwanaście lat temu straciła siostrę, wizyta w domu Anny skończyła się znalezieniem jej zakrwawionego ciała i spojrzeniem w oczy mordercy, przyłapanego na ucieczce z miejsca zbrodni.  Mężczyzny nigdy nie odnaleziono, a okres żałoby po śmierci siostry zmienił się w chorobę psychiczną, nie pozwalającą Lindzie opuścić jej bezpiecznego domu.
            Opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy stramatyzowana kobieta rozpoznaje zabójcę siostry w dziennikarzu jednej ze stacji telewizyjnych. Gdy mija pierwszy szok, w głowie pisarki powstaje plan pułapki idealnej, w którą mężczyzna musi wpaść. Conrad postanawia napisać kryminał powracający do morderstwa jej siostry, a dziennikarza zaprosić do siebie z okazji premiery książki i zmusić do przyznania się do zamordowania Anny.
            Tego typu książki, by naprawdę wciągały, muszą realistycznie pokazać zmagania bohaterki z fobią, nie pozwalającą jej opuścić bezpiecznego domu. Równie ważne jak przygotowania do schwytania zabójcy, staje się codzienność kobiety zbyt przerażonej, by choć na chwilę przekroczyć próg swojej kryjówki. Autorka w miarę zgrabnie
 i przekonywująco opisuje rzeczywistość w czterech ścianach, niestety dużo gorzej wychodzi jej skonstruowanie wiarygodnej intrygi kryminalnej.
            Motywacja Lindy jest bardzo słabo uargumentowana. Czy kobieta, która od wielu lat żyje z traumą, zdecydowałaby się na konfrontację z mordercą siostry, zamiast po prostu zadzwonić na policję? Sama konfrontacja również nie wypada wiarygodnie, a sceny po niej następujące sprawiają wrażenie doklejonych z innej powieści. Wydarzenia mające zmylić czytelnika, na miarę twistu fabularnego z „Zaginionej dziewczyny” G. Flynn, są opisane topornie i nikogo nie zmylą.
            Akcja koncentruje się na Lindzie, to ona jest naszym przewodnikiem i jej oczami oglądamy rozgrywające się wydarzenia, co daje duże pole manewru do zwodzenia czytelnika i podsuwania mu fałszywych tropów. Raabe korzysta z tej możliwości jednak zbyt często, co w rezultacie prowadzi do znużenia i braku zainteresowania dalszymi poczynaniami bohaterki.
Pozostali bohaterowie są zaledwie naszkicowani, co szczególnie razi w przypadku mordercy, przedstawianego nam jako demon w ludzkiej skórze, a stworzonego zaledwie paroma kreskami, co nie przydaje mu wiarygodności.
            Powtarzalne chwyty, niezbyt prawdopodobne rozwiązania fabularne i przewidywalny koniec, składają się na średnio oryginalny thriller, nie wyróżniający się niczym spośród setek tego typu książek.

Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl

sobota, 11 czerwca 2016

„Powinniśmy wybaczać naszym wrogom, nie wcześniej jednak, nim zawisną”



            Pożegnani w „Ostrzu” bohaterowie stają w drugim tomie przed nie lada wyzwaniami.
Kapitan West musi chronić księcia, następcę tronu, łamagę o gigantycznym ego. Równocześnie biednemu żołnierzowi przypada „zaszczyt” pilnowania, by Północni nie przełamali kiepskiej obrony, jaką postawiły przy księciu wojska Unii, nie wspominając o  kontrolowaniu pięciu dzikich, którzy postanowili przyłączyć się do dotychczasowych wrogów.
Inkwizytor Glokta znów ma przed sobą niewykonalne zadanie, tym razem obrony oblężonej wyspy, która nie ma: siły, środków ani ochoty walczyć z najeźdźcą. Glokta również ich nie ma, ale motywuje go wizja potencjalnych obrażeń, jakie jest mu w stanie zadać pracodawca, gdy wyspa padnie przed ustalonym terminem.
Nie weselej jest u czarnoksiężnika i jego wesołej kompanii, udającej się na kraj świata, by tam odnaleźć starożytną broń. Abstrahując już od samego miejsca docelowego podróży: Starego Cesarstwa, będącego wzburzoną zupą drobnych i szalonych księstw, gdzie śmierć czyha na każdym kroku; trudno o bardziej niedobraną drużynę, niż tę naprędce zmontowaną przez Pierwszego Wśród Magów. To nie drobne niesnaski i złośliwości, lecz regularna nienawiść do własnego kompana, dominuje w zespole. Każde z prowadzonych przez Pierwszego, nie tylko chętnie zawróciłoby na pięcie od razu, ale przy okazji wsadziło nóż między żebra swoim towarzyszom. Może poza Loganem, ale jak wiadomo gdy ten wpadnie w szał, jest mu obojętne kogo rozdziera na strzępy, nawet gdy w swoim „normalnym” wcieleniu darzy go sympatią.
„Nim zawisną”, to książka o wiele bardziej dynamiczna, niż jej poprzedniczka. Drugi tom trylogii wypełniony jest bitwami, drobnymi potyczkami, scenami oblężeń oraz magicznych pojedynków. Wszystko to oczywiście opisane jest z odpowiednim rozmachem i efektownie, stanowiąc literacki odpowiednik pełnych przemocy scen rodem z Tarantino. Drobne błędy i większe zaniedbania większości postaci wpływają znacząco na fabułę, komplikując akcję i prowadząc do dramatycznych wydarzeń. Wielotorowo prowadzona narracja sprawnie przeskakuje z jednej lokalizacji do drugiej, od jednego do wielu bohaterów, a fatum zdaje się wisieć nad głowa wszystkich bez wyjątku.
Amerykański pisarz ponownie sięga po swój sprawdzony arsenał środków: makabryczne wydarzenia, dużo krwawych scen, czarny humor i odrobina patosu. Dodajmy do tego akcję pędzącą na łeb i szyję i mamy klasyczną historię właściwą dla tego autora. Nawet jeżeli zdarzają się potknięcia i niedoróbki, praktycznie ich nie zauważamy, z przejęciem trzymając kciuki za naszych ulubieńców.
Pisarzowi udała się nie lada sztuczka: stworzył całą galerią odstręczających typów, morderców i potworów spod ciemnej gwiazdy, a jednak każdy z nas znajdzie wśród nich kogoś, komu będzie sekundował w zmaganiach z losem. A wystarczyłaby odrobina przesady i mielibyśmy do czynienia z książkami wypełnionymi bezdusznymi monstrami, karykaturalnie złymi i nie zachęcającymi do powrotu do tego świata.
„Nim zawisną”, to nie tylko doskonały drugi tom, ale krwisty kawałek literackiego mięcha, ostrzący nam apetyt na zwieńczenie trylogii. 

czwartek, 9 czerwca 2016

Nigdy więcej NOVAE RES !


„Zapach szkoły”, to wspomnienia wieloletniej nauczycielki, dyrektorki i animatorki kultury, opisujące szkolną codzienność od momentu przekroczenia progu podstawówki, aż do pójścia na emeryturę.
            Maria Kordykiewicz jest nauczycielką z wieloletnim stażem, związaną najdłużej ze szkołą w Człuchowie, gdzie przepracowała większość swojego dorosłego życia. Wspomnienia obejmują okres chojnickiej podstawówki, gimnazjum, Studium Nauczycielskie w Szczecinie i pierwsze kroki stawiane w nauczaniu w tysiąclatce w Człuchowie.
            Wydawać by się mogło, ze szkoła jest wspaniałym miejscem do opisu: mnogość charakterów, postaw, temperamentów uczniów i nauczycieli, to jedno. Z drugiej strony spodziewać się można wysypu anegdotek związanych z lekcjami, odrabianiem zadań domowych, uczniowskimi figlami, czy też radosną twórczością na lekcjach. Niestety, „Zapach szkoły”, to nie „Wspomnienia niebieskiego mundurka”.
            Nie odmawiam autorce talentu pedagogicznego, ale literackiego niestety nie ma za grosz. Niewielka objętościowo książeczka jest napisana językiem suchym i nieciekawym, a  kolejne strony są do siebie bliźniaczo podobne. Opis budynku szkoły, kilka nazwisk, jakaś anegdotka ale w oprawie tak mało interesującej, że wcale nie śmiesznej. Co jakiś czas pojawiają się zdjęcia i lista uczniów, a wszystko to składa się na zupełnie nieciekawą opowieść, pozbawioną całkowicie nerwu i bigla.
            Pisane w trzeciej osobie wspomnienia mają zapewne wielką wartość sentymentalną dla autorki, ale są zupełnie niestrawne dla czytelnika w takiej formie w jakiej je otrzymuje. Maria Kordykiewicz ma niewątpliwą umiejętność opisywania zdarzeń, zdawałoby się zabawnych tak, że u czytelnika nie pojawia się nawet najmniejszy cień uśmiechu. A przecież materiał jest naprawdę dobry: choćby takie wizyty młodej i naiwnej nauczycielki w domach jej uczniów, którym do aniołków naprawdę daleko. Właściwe pióro mogłoby stworzyć z tego dowcipną perełkę na temat zderzenia naiwności z brutalną prozą życia, pani Kordykiewicz robi z tego  nieciekawą relację.
            Z lektury dowiemy się, jak wyglądał proces nauczania w kolejnych latach od 1953, kiedy to mała Marysia pierwszy raz weszła do przybytku wiedzy, jak szlify nauczycielskie zdobywało się w trudnych czasach komuny i jak wyglądały wycieczki szkolne polskich uczniów za granicę, w momencie, gdy u nas wszystko było na kartki, albo nie było tego wcale.   
            Trudno w „Zapachu szkoły” dopatrzyć się walorów literackich, cała książka sprawia wrażenie przydługiego wypracowania na temat: „Moje lata nauczania” i obawiam się, że gdyby to była prawdziwa praca domowa, autorka nie dostałaby wysokiej oceny. 

Recenzja dla portalu:dlaLejdis.pl

wtorek, 7 czerwca 2016

Maj w książkach

Wbrew temu, co dzieje się na blogu- czyli nic, maj okazał się całkiem przyzwoitym miesiącem, jeżeli chodzi o moje czytelnicze dokonania.

Zakupów było niewiele, zgodnie z obietnicą złożoną samej sobie, by ograniczyć napływ książek do domu.
Uzupełniłam kolekcję Sandersona, a także nabyłam "Pasterską koronę", choć tej ostatniej na pewno długo nie przeczytam, bo za każdym razem jak patrzę na okładkę robi mi się niezmiernie smutno.
Wszak to ostatni Pratchett...
Wydawnictwo Astra skusiło mnie promocją i tak w koszyku wylądowała "Historia kobiet Henryka VIII", rzetelna i ciekawie napisana choć nie umywa się do książki Davida Starkey'a.
Wizyta w Krakowie nie mogła się obyć bez rzucenia okiem na Dedalusa, a wszyscy wiedzą, że stamtąd nie wychodzi się z pustymi rękoma :)



Zaczęłam nareszcie wycztywać zachomikowane w czeluściach półek książki, na razie idzie mi całkiem dobrze, oby tempo i poziom lektur się utrzymał :)




Biografia Londynu, to jeden ze starszych nabytków na liście książkowych wyrzutów sumienia :)



W maju trafiło mi się też parę recenzenckich bubli, ale to już przekonacie się sami, bo teksty trafią niebawem na bloga. 
Mam nadzieje, że pokonam lenia i w czerwcu recenzji będzie więcej :)