Życzę Wam zaczytanych, spokojnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych, tych realnych i fikcyjnych ;)
środa, 23 grudnia 2015
Rok z życia pisarza.
Trzydziesty
trzeci rok życia obrósł w naszej tradycji wieloma symbolami, stanowiąc moment
przejścia między młodością i dojrzałością. Dla Jacka Dehnela urodziny te stają
się pretekstem do sprawdzenia: ,, czy „to coś więcej, niż umowna granica”.
„Dziennik…” miał uchwycić zatem czas
pierwszych podsumowań, zastanawiania się nad swoimi wyborami i dokonaniami; moment
kiedy przestaje się być młodym i obiecującym, a więc czas szczególnie bolesny
dla każdego twórcy.
Autor już na początku kryguje się
nieco, gdy na pierwszych stronach dziennika zastanawia się, kto chciałby czytać
o jego życiu. Takie niepotrzebne wtręty pojawiają się jeszcze kilkakrotnie, trochę
odbierając przyjemność z lektury, ale na szczęście przez większość stron Dehnel
pisze sympatycznie, z dużym poczuciem humoru, erudycyjnie i z wdziękiem.
Czytelnik liczący na kontrowersje i
pikantne szczegóły z życia autora, srodze się zawiedzie. Dehnel prowadzi
uporządkowane, dosyć nawet monotonne miejscami, życie człowieka zarabiającego
na chleb piórem. Spotkania z przyjaciółmi, trasy promujące książki użeranie się
z kapryśną muzą, a do tego remont, problemy rodzinne i liczne podróże- tak
wygląda przeważająca część dni pisarza. Suma dni przedstawia się dosyć,
rzekłabym, mieszczańsko: żadnych
ekscesów, czy też ekstrawagancji artysty, spektakularnych zmagań z materią słowa,
rozdzierających scen.
Dehnel pokazuje nam nie tylko twarz
pisarza, ale także swoje kronikarskie zacięcie oraz skłonności do bardzo
zjadliwego komentowania otaczającej go rzeczywistości. Miejscami nawet narzeka,
jak rasowy staruszek z ławki w parku, niezadowolony z wszystkich i wszystkiego.
Na szczęście przez byciem mizantropem broni go poczucie humoru, pozwalające na
opisywanie pewnych zdarzeń z dystansem.
Publikowanie własnego dziennika,
szczególnie w przypadku kogoś tak młodego, przeważnie spotyka się z falą
krytyki. Nie inaczej było w tym przypadku, w prasie pojawiły się liczne głosy
pytające o dorobek Dehnela i powody skłaniające do takiego ekshibicjonizmu. Pisarz
próbuje się rozprawić z krytyką, ale
szczerze mówiąc ta część jego dziennika jest jedną ze słabszych. Co nie zmienia
faktu, że głosy krytyczne pojawiły się moim zdaniem dużo na wyrost.
Nie mamy oczywiście do czynienia z
przykładem diarystyki na wysokim poziomie, raczej z sympatycznym projektem
artystycznym. Kto lubi autora, ten z przyjemnością sięgnie po zapiski z roku
jego trzydziestych trzecich urodzin. Innych być może przekona cięty język i
możliwość obcowania z codziennością pisarza młodego pokolenia.
Recenzja dla portalu: dlaLejdis.pl
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Liza Marklund żegna się z Anniką.
Liza Marklund
„Żelazną krwią” żegna się z Anniką Bentgzon: jedenasty tom przygód dziennikarki
jest zarazem ostatnim. Nadszedł więc czas na zamknięcie pewnych wątków i
dokończenie wielu spraw.
Historia rozpoczyna się atakiem
paniki głównej bohaterki, kobiety wydawałoby się nareszcie szczęśliwej. Udany
związek, poprawa relacji z byłym mężem, stabilizacja w pracy- Annika ma to wszystko, ale mimo to co
jakiś czas pada ofiarą napadów strachu, strachu tak ogromnego, że powodującego
omdlenia. Dziennikarka ląduje, rzecz jasna, na kozetce u psychiatry i z pomocą
lekarza stara się dociec przyczyn swojego strachu, co staje się pretekstem do
wycieczek w przeszłość i wyjaśniania wielu tajemnic, nie tylko zawodowych ale
także rodzinnych.
Równolegle z terapią trwa kolejne dochodzenie,
w które uwikłana jest nasza bohaterka. Ponowne otwarcie śledztwa w sprawie
seryjnego mordercy pozwala na odszukanie sprawcy śmierci młodej dziewczyny, historii
jeszcze z początków kariery dziennikarki.
Zabójca młodej dziewczyny, Josefin, uniknął kary, dzięki fałszywemu alibi;
teraz Bentgzon postanawia doprowadzić do jego ukarania. Marklund nie ustaje w
mnożeniu wątków i dorzuca także tajemnicze zniknięcie siostry Anniki, Brigitta przepada
pewnego dnia, jako jedyny ślad pozostawiając wysyłane SMS-y. Jakby tego było
mało, najprawdopodobniej porywacze siostry mają powiązanie z badanymi przez
Annikę morderstwami…
Na
drugim planie autorka buduje przerażającą wizję społeczeństwa hejterów, którzy
od głoszenia nienawistnych haseł w Internecie, czasami przechodzą do czynów w
świecie realnym. Marklund znana jest z poruszania ważkich kwestii społecznych,
więc także tym razem dużo miejsca poświęconego zostaje wolności słowa w
Internecie i odpowiedzialności karnej nawołujących do nienawiści internautów.
Marklund
należy do grona pisarzy tworzących swoje powieści na dosyć równym poziomie,
nawet słabsze pozycje z cyklu bronią się, jako solidne kryminały. Nie inaczej
jest z ostatnią częścią. Znów zanurzamy się w mroczne zakamarki psychiki
prawdziwych psychopatów, znów jest dosyć mrocznie i ponuro. Napięcie rośnie
powoli i zmierza nieubłaganie do krwawego finału, szkoda jedynie, że bardzo
łatwo przewidzieć zakończenie. Dużym minusem jest także motyw byłego męża
Anniki, niepotrzebnie odciągający uwagę od głównych wątków i poprowadzony dosyć
tendencyjnie.
„Żelazna krew” spina klamrą całokształt
przygód dziennikarki stanowiąc satysfakcjonujące, choć nie doskonałe pożegnanie
z bohaterami.
Recenzja dla portalu dlaLejdis.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)